Choć staram się z całych sił niczym nie zdradzić, przegrywam na całej linii.
W każdym moim słabym uśmiechu widać wysiłek, jaki w niego wkładam.
Każde moje spojrzenie, choćby najbardziej neutralne, wysyła wiązkę zniecierpliwienia i frustracji, której nie mogę powstrzymać mrugnięciem.
Każdy mój gest, choćby nie wiem, jak bardzo delikatny, wypada mi z rąk drżeniem i zdenerwowaniem.
I choć nie wiem, jak długo układałabym słowa w poprawny, zdystansowany szyk, tonem głosu lekko zawodzi irytacja i rozczarowanie.
Nie, nikt nie może mi zarzucić braku profesjonalizmu, lekceważenia czy niekompetencji.
Co najwyżej przygaszenie, ograniczenie dialogu do spraw istotnych, skrócenie go do wymaganego minimum. Ale są to rzeczy, które niektórych głów nie powinny zaprzątać wcale.
Gromię samą siebie, nadludzkim wysiłkiem biorąc na te osiem godzin w garść.
Jeśli znów nie stanę się sobą, to jeśli nie trafi w sam środek, to na pewno odbije się na mnie rykoszetem.
Mogę sobie tłumaczyć, że to zmęczenie materiału. Brak jakiejkolwiek harmonii, tylko niekończący się maraton z punktu a do punktu b między skrajnościami. Wyciskanie wszystkich obszarów kreatywności, zapału i chęci do ostatniej kropli lub sezon ogórkowy męczący do granic wytrzymałości.
Mogę sobie tłumaczyć, że to nagląca potrzeba urlopu czy chwilowej zmiany otoczenia.
Jednak wiem, że to nie to.
Po piętnastej zaczynam znów być sobą. Głośno się śmieję i mam wiele do powiedzenia. Mam czas na to, co w moim życiu jest ważne i pozwala odpocząć.
Ergo to nie ja, tylko to miejsce.
Kilka budujących zdań. Wypowiedzianych tak naturalnie, że nie wątpię w ich szczerość i wiem, że to ani tanie pochlebstwa ani sprytna manipulacja. Jestem tą, w którą się wierzy, która wie co zrobić i jak pobudzić ospały obszar. Szkoda tylko, że sama nie jestem co do tego przekonana. Jestem czarnym koniem. I to, akurat wiem. Ale nie robi to na mnie żadnego wrażenia, choć uśmiecham się miło i z godnością przyjmuję komplementy. Jeszcze jakiś czas temu przyjęłabym to z rozsądkiem i z entuzjazmem. A dziś, mimo iż przez moment znów poczułam podmuch wiatru w swoich skrzydłach, mimo iż wiem, że mogłabym się na nich wznosić, robiąc to, co chcę w perspektywie kilku lat, myślę sobie, że to nic.
Bo miejsce nie to.
W każdym moim słabym uśmiechu widać wysiłek, jaki w niego wkładam.
Każde moje spojrzenie, choćby najbardziej neutralne, wysyła wiązkę zniecierpliwienia i frustracji, której nie mogę powstrzymać mrugnięciem.
Każdy mój gest, choćby nie wiem, jak bardzo delikatny, wypada mi z rąk drżeniem i zdenerwowaniem.
I choć nie wiem, jak długo układałabym słowa w poprawny, zdystansowany szyk, tonem głosu lekko zawodzi irytacja i rozczarowanie.
Nie, nikt nie może mi zarzucić braku profesjonalizmu, lekceważenia czy niekompetencji.
Co najwyżej przygaszenie, ograniczenie dialogu do spraw istotnych, skrócenie go do wymaganego minimum. Ale są to rzeczy, które niektórych głów nie powinny zaprzątać wcale.
Gromię samą siebie, nadludzkim wysiłkiem biorąc na te osiem godzin w garść.
Jeśli znów nie stanę się sobą, to jeśli nie trafi w sam środek, to na pewno odbije się na mnie rykoszetem.
Mogę sobie tłumaczyć, że to zmęczenie materiału. Brak jakiejkolwiek harmonii, tylko niekończący się maraton z punktu a do punktu b między skrajnościami. Wyciskanie wszystkich obszarów kreatywności, zapału i chęci do ostatniej kropli lub sezon ogórkowy męczący do granic wytrzymałości.
Mogę sobie tłumaczyć, że to nagląca potrzeba urlopu czy chwilowej zmiany otoczenia.
Jednak wiem, że to nie to.
Po piętnastej zaczynam znów być sobą. Głośno się śmieję i mam wiele do powiedzenia. Mam czas na to, co w moim życiu jest ważne i pozwala odpocząć.
Ergo to nie ja, tylko to miejsce.
Kilka budujących zdań. Wypowiedzianych tak naturalnie, że nie wątpię w ich szczerość i wiem, że to ani tanie pochlebstwa ani sprytna manipulacja. Jestem tą, w którą się wierzy, która wie co zrobić i jak pobudzić ospały obszar. Szkoda tylko, że sama nie jestem co do tego przekonana. Jestem czarnym koniem. I to, akurat wiem. Ale nie robi to na mnie żadnego wrażenia, choć uśmiecham się miło i z godnością przyjmuję komplementy. Jeszcze jakiś czas temu przyjęłabym to z rozsądkiem i z entuzjazmem. A dziś, mimo iż przez moment znów poczułam podmuch wiatru w swoich skrzydłach, mimo iż wiem, że mogłabym się na nich wznosić, robiąc to, co chcę w perspektywie kilku lat, myślę sobie, że to nic.
Bo miejsce nie to.