czwartek, 29 sierpnia 2013

jesienna zaduma

jesienna zaduma
W górach czuć już jesień. Łąki nie śpiewają już świerszczami. Unoszą się mgły wilgocią parującą ze ściółki i liści drzew.
W schroniskach nie czerpie się już wody do bidonów i nie ma pieczątki, którą możesz wbić do książeczki.
Kolejny, potencjalny koniec świata wypada w dzień, w którym kończą się moje wakacje. Cieszę się, bo to oznacza, że będę miała wakacje do końca świata.
I choć dopiero co wróciłam, to już tęsknię za szlakiem, za ostrym, mroźnym powietrzem, krwią pulsującą w skroniach, za prawdziwą jesienią w górach. Za spokojem i jasnością, które wypełniały mój plecak.
Chcę jeszcze tej jesieni wejść na Odrodzenie i spędzić tam noc. Nie dlatego, że to jakiś wielki wyczyn. Po prostu pięknie tam.
 
We mnie też czuć już jesień. Pojesienniało mi w głowie i - o paradoksie - pojaśniało jednocześnie.
Kilka prostych, mądrych słów przy ogniu. Drobne gesty, jak przesunięcie palcem po wierzchu dłoni. Prawdziwi przyjaciele są prawdziwi.
Obrażam się trochę i chwilowo na Internet. Zamykam w skorupce, przez którą przedostać mogą się tylko ci najważniesi. Dobrze mi w swoim małym, zamkniętym świecie.
Zwłaszcza jesiennym.



niedziela, 25 sierpnia 2013

I'm like a bird

Późną nocą oglądam Makrokosmos. Wprawdzie od środka, ale nie ma nic o gołębiach, więc mogę.
Błękitne niebo, u dołu jezioro ukryte w lasach, nad nim przelatuje stado dzikich gęsi. Spokojnie, delikatnie, płynnie.
Pif-paf. Jedna kaczka, druga, trzecia, czwarta leci w dół, prosto w taflę spokojnego jeziora.
 
Myślę sobie, że to przerąbane: dajesz z siebie wszystko, wszystko, co możesz. Pokonujesz własne ograniczenia i spadek sił. Gnasz wciąż do przodu, bo masz cel, bo wiesz, czego chcesz. A tu nagle pif-paf. Nie ma cię. Jeden debil z drugim oddaje prosto do ciebie celny strzał. Nie masz na to wpływu, nic nie możesz zrobić.
 
Inny klucz dzikich gęsi ląduje w europejskim porcie. Kawałek trasy przepłyną, kawałek przejdą. Jedna gęś wchodzi w gęstą smołę. Im bardziej próbuje z niej wyjść, tym bardziej się zatapia. Już nie poleci. Ugrzęźnie w stagnacji.
Myślę sobie, że to dopiero przerąbane.
 
I myślę też (jestem tego pewna), że z dwojga złego, już lepiej dostać strzał znienacka prosto w łeb (lub w serce) podczas pięknego lotu, gdy czujesz wiatr w skrzydłach, gdy widzisz sens i cel, niż wdepnąć w jakąś maź i w rezygnacji wymieszanej z atakami paniki powoli umierać, wiedząc, że już nic przed tobą. I tylko czekasz aż samotność i niemoc zaczną zżerać cię od środka.    

sobota, 17 sierpnia 2013

dlaczego drzewa nic nie mówią

Wyjadam prosto z pudełka resztkę lodów czekoladowych, zagryzając je lekko wilgotnymi chipsami o smaku zielonej cebulki i popijając piwem żurawinowym. Tak, wiem, jak to brzmi. Ale smakuje całkiem nieźle.
Choć słońce na zewnątrz jeszcze mocno świeci, zaciągam rolety na sam dół, włączam Spadochron i chowam się cała pod kołdrą.
Czuję, jak serce wali mi w brzuchu wielką plażową piłką.
Nie lubię bezzapachowej pościeli.
To jest ten mój moment nieczucia, niebycia.

Nie wiem, który już raz z rzędu wieża odtwarza tą samą płytę, ale jest już ciemno.
Odsłaniam rolety.
Gdy późną nocą palę papierosa w oknie, zawsze widzę spadające gwiazdy. Choć jedną.
Tym razem tkwią w bezruchu, jak szpilki mocno wbite w ciemne sukno.
Przypadek? Nie sądzę.
Smutno.
Zeżarłam całe lody.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

I'm forever blowing bubbles

Nie zazdroszczę ludziom życia, jakie wiodą, bo zbyt dobrze wiem, że nie wszystko jest takim, jakim się wydaje. Czasem jest zupełnie inne. Czasem jest zwyczajnie niefajne.
Dla większości zawsze żyłam w mydlanej bańce, którą radośnie i bezkolizyjnie płynęłam przez świat. Niezależnie od tego, jak mocno świat wbijał mnie buciorem w grunt i jakie to życie miało jakość.

Bo nie okazuję. Bo nie mówię. Słyszę to po raz kolejny i wiem, że mają rację. Ale nic nie powiem. Nauczyłam się, gdy miałam sześć lat. Jak się było w złych, czarnych miejscach, to potem inne są już jaśniejsze. Nie przerażają aż tak bardzo, można sobie z nimi poradzić. Ergo, na zewnątrz płyniesz swoją bańką z opinią tej, której nic nie złamie. 
Siła czasem staje się słabością.

Przełykam gorycz i uśmiecham się słodyczą malin. 
Dobrze wiem, że skały też się kruszą, a dęby tracą konary. 

Może coś z tą bańką jest na rzeczy. Mam taką cudowną, niesamowitą zdolność do ignorowania rzeczywistości. Jej wykrzywioną twarz widzę przez swoją bańkę mydlaną, ale nie dotyka mnie ona wcale.
Albo tylko tak mi się wydaje.
W końcu nie wszystko jest takim, na jakie wygląda.

Ale nie poradzę nic na to, że zawsze wierzę w dobre zakończenie scenariusza.

czwartek, 8 sierpnia 2013

what a girl wants

W liceum połowa żeńskiej części mojej klasy z ogólniaka oszalała na punkcie Carrie Bradshaw, która - jak powszechnie wiadomo - szalała na punkcie butów.
Ja nie szalałam ani za Carrie ani za butami.
Szalałam za Jeziorem marzeń (bo byłam opóźnioną emocjonalnie nastolatką) i wciąż odświeżanym Miasteczkiem Twin Peaks (bo byłam mroczną nastolatką).
Z butów miałam: trampki, rzymianki oraz glany. Te ostatnie świetnie się sprawdzały zarówno przy + jak i - 30 stopniach. Co więcej pasowały do wszystkiego: sztruksów, poszarpanych dżinsów czy zwiewnych sukienek. A na punkcie sukienek, zwłaszcza zwiewnych, szaleję do tej pory. Posiadana przeze mnie liczba sukienek wszelakich przechodzi rozumienie  takich słów, jak: umiar, zdrowy rozsądek oraz przywoitość.

Ale wracając do butów. Jest to temat, którego nie ogarniam. Nigdy nie wiem, które są ładne, nigdy nie wiem, jakie do czego pasują, zawsze przegapiam moment, gdy nadają się do wyrzucenia - odpadające podeszwy średnio mi przeszkadzają. Generalnie moje buty żyją własnym życiem, ja żyję swoim i nie zwracamy na siebie uwagi.
Dodatkowo, w żadnych butach chodzić nie umiem. Wszystkie mnie cisną (nawet, jak są za duże), wszystkie zostawiają mi pęcherze (nawet japonki) i we wszystkich się potykam oraz wywracam (nawet na płaskiej podeszwie). Ogólnie rzecz ujmując - nie miałabym nic przeciwko, gdybyśmy mogli chodzić na bosaka, jak mieszkańcy buszu czy innej Błękitnej Laguny.
Zakup butów to dla mnie katorga i najgorsza z możliwych kar. Na szczęscie butów kupować nie muszę. Buty kupuje moja mama. Poczym mi je oddaje, bo ją cisną. W związku z tym, jak przystało na osobę, która nie szaleje na punkcie butów, mam ich ca. dwadzieścia par. Oczywiście chodzę w trzech. Bo w reszcie nie umiem. Albo mnie cisną.

Buty to jedna z tych ziemskich spraw, do której nie przykładałam i nie przykładam większej wagi. A mimo to miałam jedno silne marzenie, a nawet postanowienie: jak będę dorosłą kobietą, to kupię sobie czerwone szpilki.
Na punkcie Carrie Bradshaw oszalałam, jakieś 5 lat temu (bo byłam opóźnioną emocjonalnie młodą kobietą)
Wczoraj z szaleństwem w oczach wpadłam do centrum handlowego odurzona myślą, że ja natentychmiast muszę mieć czerwone szpilki (bo z mrocznej nastolatki wyrosłam na opętaną babę po 30tce).
Ja oczywiście wiem, że szpilki to zuo, że deformują stopy, że chodzenie w szpilkach ociera się o  kalectwo na własne życzenie. Wiem. Wiedziałam to też wtedy, gdy najbardziej błyszczące i najczerwieńsze ze wszytkich czerwonych szpilek w  sklepie szpilki znalazły się na moich stopach. Jaki to był piękny widok! Boszzzz... jakie ja mam G E N I A L N E nogi!!! Gdybym się jeszcze przeszła w tych szpilkach wzdłuż regałów, to byłyby to najpiękniejsze 2 minuty mojego życia. Później nie miałabym na żadne szczęście nawet cienia szans. Bo na pewno, bym się w tych szpilkach zabiła. Poważnie, jak się w tym chodzi?!

Szpilki odstawiłam na półkę. Wpadłam w depresję i zafundowałam sobie terapię pod postacią zwiewnej sukienki. Sukienki białej jak śnieg, która szeleści jak pole pszenicy, która wiruje jak klonowe noski.
I idę sobie dziś rogrzaną ulicą w tej białej jak śnieg sukience, która szeleści jak pole pszenicy, która wiruje, jak klonowe noski i czuję się, jak jakaś cholerna księżniczka od Disney'a, a czasem, jak Oliwia Newton John i myślę sobie, że cudownie pasowałyby do niej te niedorzeczenie czerwone i wysokie szpilki.
Co gorsza, myślę sobie, że ja je kupię. Ba! Ja wiem, że je kupię. Bo już nadszedł te moment, by mieć swoje własne czerwone szpilki.

Czyżbym, w końcu, stała się dorosłą kobietą?
Mam nadzieję, że nie.

Czerwień to radość. Czerwień to życie. Czerwień jest pasją. Czerwień jest energią. Czerwień to siła.
Czerwień to ja.

A czerwone szpilki?
To tylko drobna fanaberia, którą sama dla siebie spełnię.
Choćbym tylko miała się na nie patrzeć ;)

sobota, 3 sierpnia 2013

nie było

To taki mały pokój dorosłej kobiety z osobliwymi zabawkami przywiezionymi w prezencie z najróżniejszych stron świata. Najbrzydsza mysz i ptak ze zbyt krótkimi skrzydłami, myszo-mrówkojady i miniaturowe smoki, nieudany baranek i sowa z obłędem w oczach. 
W tym pokoju rozmowy zaczynają się od punktu, w którym się skończyły. Nieważne, czy kropkę postawiono tygodnie, miesiące czy lata temu. Nie, nie kropkę. My stawiamy średniki. Niezbyt wiele czasu poświęcamy przyziemnej egzystencji. Mówimy emocjami, barwami, smakami i dźwiękami. Rozmawiamy o ludziach, o których chciałoby się napisać książkę lub nakręcić film. O tych, co w czasach wielkiego kryzysu zdobywając jedno jajko na kolację ubierają się w swoją najlepszą sukienkę i garnitur, zapalają świece i celebrują ten moment radością. O takich ludziach, co sami budują choinką z innych choinek i trzymają ją w domu do maja, bo ktoś bliski nie mógł być z nimi na święta, a w maju będzie. Co Sywestra spędzają w lesie, słuchając koncertów smyczkowych. Tak, istnieją tacy ludzie.
 
Wciąż może zaskakiwać i cieszyć nas to przekonanie o stałości naszego czasu, choć tak wiele milowych detali się zmienia.
Wciąż możemy wierzyć, że jesteśmy takie same, mimo iż dostrzegamy u siebie inny sposób mówienia i spokojniejszą gestykulację.
Wciąż możemy czuć i lubić to samo, co zbliżyło nas ponad dekadę temu.
Wciąż możemy niezbyt dosłownie przeżywać rzeczywistość i z dziecięcą radością brać świat.
Możemy w to szczerze wierzyć, nadal robić to wszystko i więcej nawet a i tak życie się o nas upomni.
 
Drżą nam głosy, bo tej nocy 10% naszego czasu zajęło nam mierzenie się z przyziemną egzystencją. Bo życie upomniało się o każdą z nas, w różny sposób, ale okrutnie.
I są łzy, bo najbardziej boli fakt, że żadnej z nas obok po prostu wtedy nie było;
Copyright © 2014 serendipity , Blogger