czwartek, 20 listopada 2014

nazywam się niebo

Powietrze pachnie już jesienią. Taką pełną, lekko dżdżystą, z rana przemarzniętą, pod koniec dnia ciągnącą za sobą z ciężką chmurę, jak siatkę z zakupami. Taką jesienią z ciepłym kocem i grubymi skarpetami na stopach, parującym kubkiem w dłoni, dobrą książką i filmem widzianym po raz setny. Poranny świat tak mglisty, że mam ochotę przecierać powietrze, jak zaparowane lustro po gorącym prysznicu. Patrzę na stos książek ułożony pod ścianą i mój wzrok zatrzymuje się na tym samym brzegu, co w każdym listopadzie. Dzienniki 1950-1962 Sylvia Plath. Po tylu latach pierwszy raz się ich nie boje, nie boję się tego, że każdym słowem ściągną mnie w dół. 
Bo ta jesień i ten listopad są inne. I nie chodzi o to, że są cieplejsze i bardziej suche niż niemal wszystkie, które były przed nimi. Ja jestem inna. Cieplejsza. Te słowa były prawdziwe: jesienią zawsze byłaś trochę słabsza, dziś zgodzę się tylko z tym, że słabsza byłam. Kiedyś. 

Był taki czas, że zobaczyłam, że można inaczej, że ja mogę być inna, taka swoja i bez niewidzialnych sznurków przytwierdzonych do gruntu. Zobaczyłam siebie taką, jaką mogę być, jaka jestem naprawdę i poczułam pewność i siłę, wcześniej mi nieznaną. 

Ale urosłam zbyt szybko i mnie to przerosło.
I byłam najsłabsza jaka mogłam być ze wszystkich pór roku, jakie przeżyłam. Zakwestionowałam wszystko co widzę, umiem, czuję i wiem, tak jak nigdy wcześniej. I poczułam się bezdennie pusta. A potem zaczęłam się bać, obrosłam skorupą i zaciemniłam swój ogląd. 
Paradoksalnie, było to dobre. 
Zaczęłam znów rosnąć. W swoim rytmie, naturalnie, krok po kroku. 
I jest listopad i chodzę wyprostowana i pewnym krokiem. Uśmiecham się i myślę pozytywnie. Sama z siebie. 
Nie stałam się twardzielem, zimnym bytem. Nie wywróciłam na lewą stronę swoich przekonań i wierzeń. Zwyczajnie pewnego dni uśmiechnęłam się do siebie w lustrze, rozejrzałam dookoła i powiedziałam: cholera, jest mi dobrze. Tak zwyczajnie i po ludzku. Przestałam wierzgać. Udowadniać samej sobie. Nie pozwoliłam się sobie bać. Zaczęłam doceniać. Również siebie.  

To ja jestem księżyc i słońce. 
3:45




7 komentarzy:

  1. annajulia.blog.onet.pl21 listopada 2014 07:41

    Katie... jakbym czytała o sobie. Wszystko się zgadza i tamte listopady, i te obecne. Jestem zdumiona.
    Wiesz, czasem mam wrażenie, że jesteś mną - Anią sprzed lat, zmieniam się z Tobą, dojrzewam. Chociaż patrzę na te zmiany z boku, to jakbym je doświadczała namacalnie. Myślę, że sama nie byłabym w stanie oddać tego tak pięknie, tak wyrażnie.
    Mówiłam Ci już, że piszesz cudnie?.. Tak? no, to mówię: CUDNIE !! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo ważne dla mnie czytać taka słowa :) Coś tam sobie skrobię, o tym moim kawałku świata i kiedy dostaję sygnał, że ktoś się w tym odnajduje, że w tych moich słowach widzi cząstkę siebie, to naprawdę... jest to coś bardzo istotnego. A jeśli chodzi o pisanie to dziękuję :) ale Twoje mnie urzeka :)

      Usuń
  2. I tak trzymaj. Zawsze i wszedzie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Taka jesień dla mnie pachnie zimą. Jesienią dla mnie pachnie jesień ruda.
    Zapisuję, że mam poszukać dzienników Sylwii Plath. Lubię jej życie (wiem, takie życie ciężko lubić, ale może lubię, bo lubię takie życie niewypowiedziane i niepokończone), lubię jej imię (moje drugie) i tylko z wierszami jestem na bakier, jak to zawsze z wierszami ja.
    Plus chciałabym się stać twardzielem. Do wiosny. Wtedy wszystko będzie inne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Plath mam podobnie, ona sama interesuje mnie bardzo, wiersze nie trafiają zbyt często. Wiosną zawsze wszystko jest inne. I jeśli chcesz zostać twardzielem, to trzymam za to mocno kciuki.

      Usuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger