Dziś w cyklu: Katie odkrywa oczywiste oczywistości odkrycie, że strefa komfortu to niekoniecznie wygodna kanapa z ciepłym kocem, miękkimi poduszkami, smaczną herbatą i lekturą. Okrycie, że to niekoniecznie kojące dźwięki znanych na pamięć piosenek i dotyk bliskiej osoby. To nie zawsze dobre wspomnienia, Wyspy Szczęśliwe, okruchy radości i melodie dzieciństwa.
To często urwane historie, zwyczajne zniknięcia, przykrości wywracane na lewą stronę, kompleksy, zatrzaskujące się drzwi, zamknięte okna i rzeki niedające się zawrócić kijem.
Bo strefa komfortu to coś znanego. Bliższego niż koszula ciału. Coś, co nie zaskakuje i nie sprawia bólu, nawet jeśli ma pokraczną twarz. Bezpiecznie jest w tym, co się zna. I nie musi być to dobre. Strefa komfortu to nadopiekuńczy rodzic, który nigdy nie pozwoli ci spaść z drabinki. To zazdrosna koleżanka, która przekona cię, że nie ma sensu iść na miasto z nowymi znajomymi. Bo jeszcze ci się spodoba. To poklepujący się po plecach ludzie nie widzący nic poza własnym spokojem ducha i rzekomym byciem tak bardzo cool od innych. Strefa komfortu nie wymaga. Strefie komfortu wystarczy to, co jest. Strefa komfortu potrafi tłumić i pięknie opowiadać bajki o niesięganiu dalej. Strefa komfortu czasem nie widzi i nie słyszy. I bardzo boi się samotności.
Komfort dają mi moje demony. Moje lęki i niedociągnięcia. Moja strefa komfortu rozumie mnie doskonale. Zamyka drzwi, który pęd życia otwiera w roztargnieniu, a gdy przez szpary wpadnie światło, za którym mogłabym podążyć, skrupulatnie wypełnia je kolorowymi szmatkami. Moja strefa komfortu wie, czego chcę. I snuje mi nad uchem piękne historie o tym, jak to się spełnia, jak mogłoby być, Gdyby... I gdy Gdyby wyciąga w moją stronę dłoń, strefa komfortu zamyka delikatnie drzwi, by Gdyby nie ścisnęło mej ręki zbyt mocno, bym się przypadkiem nie sparzyła o obiecujące Gdyby. Bym nie uwierzyła, że moje skrzydła nadają się do czegoś więcej niż do rozłożenia ich do podziwiania. By nie okazało się, że służą też do latania. Choćby nawet na drugi koniec podwórka, na którym Gdyby unosi kciuk do góry.
A gdy nie jestem jej posłuszna, gdy flirtuję trochę z Gdyby, to podsyła podszeptem samospełniającą się przepowiednię, a potem tuli w ramionach i ociera łzy dawnymi i tak dobrze znanymi rykoszetami, kłodami spod nóg, słowami ciągnącymi w dół, wiatrami w oczy i kromkami masłem do dołu. Bo strefa komfortu przecież wie, co dla mnie jest najlepsze.
Moja strefa komfortu boczy się dziś na mnie, bo od tygodnia idę za Gdyby. I choć potykam się często i nie raz stoję w miejscu rozważając ucieczkę, choć stawia mi na drodze wszystkie moje lęki, kompleksy i obawy, które doskonale potrafię nazwać, to idę.
Konfrontuję się ze światem, ze strefą i z samą sobą. Wystawiam na trochę szerszy ogląd, gdzie nie ma ulg. Jest mi niekomfortowo i się trzęsę.
Trzy kropki po Gdyby zbierają się w jedną.
Jeden do jednego.
I czasem tylko uśmiecham się, tak by strefa nie widziała, na myśl, że może katie's one photo a day tak naprawdę było zaklęciem innego, kwadratowego, obszaru?