wtorek, 26 maja 2015

the perfect fan

Jest Noc Muzeów. W dżinsy, na wysokości kolana, mam wtarte pastele. Zielony i brązowy. Pasteli nie dotknęłam chyba ani razu, siedziałam tylko obok, na muzealnej podłodze, tak na wszelki wypadek, by pomóc M-ce, bo powiedzieli, że 6-cio latka na warsztatach o kowalstwie artystycznym (?!) może sobie sama nie poradzić.

M-ka chodzi po wystawie za panem animatorem i słucha opowieści, której bohaterem jest Joraslav Vonka, ogląda okienne kraty i dekoracje drzwi. Przez chwilę myślę, że może to rzeczywiście dla niej zbyt dużo, ale wydaje się być bardzo zainteresowana (choć później przyzna, że czasami jej głowa bujała w obłokach i nie zawsze wszystko usłyszała). Po wystawie, w sali warsztatowej M-ka dostaje wielki karton i zadanie: zaprojektować drzwi.
M-ka: Pomożesz mi, mamo?
Kiwam głową, ale przez cały warsztat moja pomoc ogranicza się do przytrzymania kartonu, rozdrobnienia akrylowej farby, podania ołówka i wsmarowania sobie w dżinsy pasteli.

Obok nas siedzi dziewczynka, białe rajstopy, dwa warkocze, spódniczka w szkocką kratę, na oko 12 lat i mama w eleganckiej sukience tuż nad jej głową.
Dziewczynka precyzyjnie wycina kształty z błyszczących papierów, układa je na kartonowych drzwiach. Matka nachyla się coraz bardziej:
- N. musisz pamiętać o kompozycji. Tutaj panuje kompletny chaos.
- Dobrze mamo, tylko ja chciałam tutaj...
- Tak, ja widzę do czego zmierzasz, ale nie sądzę, aby kompozycyjnie był to dobry pomysł. Poza tym tutaj masz dużą asymetrię.
Dziewczynka wycięła kolejny kształt, zacisnęła usta, odrzuciła warkocz na plecy. Tymczasem M-ka konsekwentnie realizuje swoją wizję kutych drzwi.
- N, a może tutaj byś dokleiła jeszcze ze dwa kółka? 
Dziewczynka posłusznie wycina i nakleja kółka.
- Ale, kochanie, musisz to robić bardziej starannie.
- Staram się, mamo!
- Ach, starasz się, no dobrze, to staraj się, a ja już nie przeszkadzam.
M-ka usiłuje cekinami ozdobić klamkę z masy solnej. Dziewczynka z anielską wręcz cierpliwością słucha poleceń mamy. A ja powstrzymuję się przed wbiciem tej kobiecie pędzla prosto w oczy i z krzyknięciem: na litość boską, kobieto, daj temu dziecku spokojnie się bawić i rozwijać kreatywność. I sobie samej też odpuść. 
Praca dziewczynki jest skończona. Wypracowana, dokładna i naprawdę bardzo ładna. Podpisuje swoje drzwi, wstaje i mówi:
- Mamo, ja już skończyłam, Czekam na ciebie na korytarzu.
Wychodzi. Matka kuca przed pracą, bierze w dłoń pędzel, który w swej wyobraźni wbijałam jej w oko, macza go w białej farbie i dopracowuje pracę córki. Przecież na samym końcu prace wszystkich dzieci zawisną w muzealnej galerii, gdzieś w drodze do kibla. Trzeba się postarać.

M-ka też swoją pracę skończyła. Wszystko w niej jest pięknie krzywe. Pan animator zaskoczony, że nie potrzebowała pomocy. I te karbowania na zawiasach - fantastyczne. Każda litera imienia w innym kolorze. M-ka zachwycona warsztatami. A ja mam pastele na spodniach (zobaczę je jakieś dwa dni później). I jakieś oczy takie wilgotne.

Potem idziemy na frytki i zwiedzamy wystawę o najnowszej sztuce mediów, a na koniec lądujemy w synagodze, gdzie M-ka zasypia na kolanach babci. Mam wyrzuty sumienia, a R śmieje się ze mnie i mówi, że sama chciałaby, aby rodzice pokazywali jej taki złożony świat, gdy była mała.

Dlatego dzisiaj życzę sobie, bym w miarę możliwości, zawsze była mamą, która ma pastele w spodniach i maluje palcem. Bym była mamą, która wracając do domu bawi się w berka i gra w klasy. Bym była mamą, która zawsze jest obok, która wspiera, nie wyręcza, która doradza, nie narzuca. Życzę sobie, bym nigdy nie stała się mamą stojącą na straży symetrii i harmonijnej kompozycji. By zupełnie naturalne było to, że wychodząc z gotyckiego kościoła można pójść prosto do synagogi, że wśród naszych znajomych są ludzie z innym kolorem skóry i poruszający się na wózku, że świat jest złożony i jest to piękne. By M-ka odkrywała świat sztuki po swojemu, by zawsze tańczyła tak, jakby nikt nie patrzył, by nie bała się krytyki.

Życzę sobie, bym nigdy nie poprawiała jej świata.
Tego narysowanego na kartce papieru i tego realnego, który tworzy sobie sama.

środa, 20 maja 2015

och życie, kocham cię nad życie

och życie, kocham cię nad życie
Powietrze pachnie ciepłym majem i wiosennym deszczem. 
A cały maj jest wypełniony zdarzeniami po brzegi, jak moja szafa sukienkami i przesycony doznaniami, jak zapach bzów i konwalii rozstawionych po całym mieszkaniu.

Dni mijają mi szybko i pełnie. Resztki snu gubię w locie, budzę siebie dawną, tą co z pełnym zaangażowaniem przemierzała sale wystawiennicze zastanawiając się, wzruszając, dziwiąc...

Jaka to ulga wiedzieć, że wciąż potrafię się zachwycić, dać unieść, pozwolić, by trafiło w sam środek, po prostu nie zrozumieć, wzruszyć,  nie dostrzec sensu, dać się rozbawić, zaskoczyć, nie dać się przekonać, dać się porwać w iluzję i w myśl kogoś innego. 
Jaka to ulga wiedzieć, że wciąż mogę rozgryzać artystyczne orzechy, warstwa po warstwie przedzierać się do środka sensów i znaczeń.

Jakie to dziwne widzieć własną pracę powieszoną gdzieś na ścianie obok innych, po której przesuwają się ludzkie spojrzenia.
Jakie to szczęście po raz kolejny dostrzec, że moja rzeczywistość jest pełna przyjaźni, miłości, dobrych gestów. Najzwyklejszej normalności i kolorowej codzienności. 
Jak dobrze smakuje wino, jak przyjemnie tańczy się do ulubionych piosenek, jak we trzy śmiejemy się aż do bólu brzucha, nie pamiętając już nawet, co nas tak bardzo rozśmieszyło. Jak to pozytywnie niesie, gdy robisz bratniej duszy zdjęcie z ulubionym pisarzem. Jak to wzrusza, gdy siedząc w synagodze czujesz spokój i idealną równowagę ze wszechświatem. Jakie to autentyczne i szczere powiedzieć pani sprzątającej, że ładnie jej w nowej fryzurze i jak można się cieszyć, że ktoś bliski znów uwierzył i się zakochał. Tak na śmierć i życie. I tak po prostu.

Nic się w mojej rzeczywistości nie zmieniło tak naprawdę.
Spojrzałam na siebie z boku i doceniłam.
I dziś i w niedoprecyzowane jutro z czystością serca wykrzyknę, że nad życie.
Bo jesteś jakie jesteś.
I do tego moje. 


poniedziałek, 4 maja 2015

królowa śniegu

królowa śniegu
Stałam pod sceną, a każdy dźwięk drżał we mnie końcówkami nerwów. Szarpał jak struną i wbijał w ziemię perkusyjnymi pałeczkami. Śpiew rozrastał się z okolic pępka jak balon, rozlał po ciele wszystkimi żyłami i wystrzelił łzami, które nie chciały przestać płynąć. 
Natalia rozwaliła wszystko, co skrupulatnie budowałam od jakiegoś czasu, co pomagało rano wstawać i iść przed siebie, nie roztrząsając za bardzo wszystkich tak, nie i być może
Przypomniała mi, że jednak wciąż potrafię płakać. 
Bez powodu czy z.



A później Lewe Loff wywróciło wszystko na lewą stronę.
Znów pękłam.
Czasami muzyka czyni mnie kompletnie bezbronną.

Mogę przekonać nawet siebie samą, że nic się nie dzieje. Mogę wmawiać, że wcale nie jest mi przykro, że doskonale wiem, co się dzieje i co mam robić. Mogę obwarować się pozornym dystansem, łagodnością i ciepłym uśmiechem. Mogę. Tylko sił na całą resztę, na to co prawdziwe, coraz mniej.
Stałam się książką skarg, wniosków i zażaleń dla innych. Tak skuteczną, że już sama unieść jej nie potrafię. Za chwilę zacznę wyrywać z niej zapisane maczkiem kartki.
Dla mnie takiej księgi nie przewidziano. W końcu radzę sobie.
Chciałabym usłyszeć chociaż jedną pozytywną myśl. Nic więcej.

Uwierzyłam w tyle nieprawdziwych słów, poszłam na oślep i zupełnie bez sensu.
A przecież jest maj i znów bzy pachną, jak oszalałe. Znów pachnie skoszoną trawą i widziałam stoisko z watą cukrową. I to jest dużo radości, jakby na to nie patrzeć.


Chwilę po tym, jak zdałam maturę napisałam sobie opowiadanie. Krótka historia o tym, co by było, gdyby dokonano innego wyboru. Taki trochę Przypadek i Przypadkowa dziewczyna, chociaż wtedy filmów tych, nie widziałam.

Dzisiaj jestem tu, gdzie jestem i myślę, jak bohaterka mojego opowiadania, o tym, że wybrałam tą jedną z dróg, która napisała mi zupełnie inne doświadczenie zawodowe. Może wybrałam dobrze, może mogłam wybrać lepiej. Tak naprawdę, to nie jest istotne. Byłoby inaczej, co wcale nie gwarantuje tego, że byłoby dobrze. Koniec końców, to życie jakie mamy teraz, jest najlepszą wersją, jaką mogliśmy mieć. Tak, naprawdę w to wierzę.

Jedyne, co napawa mnie niepokojem, to myśl, że może ten wybór, którego miałam dokonać, jest już za mną. Że już nie będzie innych dróg. Byłoby to okrutne marnotrawstwo tego wszystkiego, co jeszcze w sobie mam, co jeszcze potrafię, co jeszcze mogę zrobić..

Mimo iż M-ka zdmuchnęła właśnie 6 świeczek na swoim torcie i pomimo moich 30 kilku lat dla moich sąsiadów wciąż będę tą małą dziewczynką z grzywką i dwoma kitkami zawiązanymi nad uchem, w tych białych podkolanówkach i niebieskich trampkach made in China.
Tak, cholernie rozczuliło mnie, gdy sąsiad spytał, czy nie założyłam zbyt lekkich butów, jak na taką pogodę.

Założyłam.
Ale wcale nie było mi zimno.
 


Copyright © 2014 serendipity , Blogger