wtorek, 22 marca 2016

mess is mine

mess is mine
Cały zeszły tydzień byłam domowa.
Domowa i kiełkująca wiosną.

Czołowo zderzyłam się z przesytem wszystkiego.
Przesytem słów, punktów do odhaczenia, oczekiwań, rzeczy. Zbyt wiele nieprzeczytanych gazet i nie takich ubrań. Zbyt mocno wypchane szuflady bezwartościowymi pakułami spraw, o których dziś nie mam pojęcia. Nieotwarte koperty, których zawartość nie jest już ważna. 
I nie drgała mi powieka i nie trzymał się kurczowo łydki głupi sentymentalizm. 
I jest w powietrzu lekkość i przestrzeń jakby się rozrosła.
Naprawdę lubię wiosenne porządki.


niedziela, 13 marca 2016

girl on fire

girl on fire
Dla jednych będę dzikim ptakiem. Kimś, kto wciąż za czymś goni i wciąż przed czymś ucieka. 
Dla innych będę bumerangiem, neurotycznym kotem. A przecież wiemy, że one zawsze wracają. 
I jedni i drudzy będą mieli rację.
Idę za tym, co przynosi mi życie.

Ta moja odwieczna dychotomia. Potrzeba osadzenia się w wytyczonych przez samą siebie, chcianych ramach, zapuszczenia korzeni tak bardzo w głąb. Z drugiej strony ten ciągły bieg, ciekawość tego, co za zakrętem, ulotność chwil i ta wdrukowana w całe ciało wiedza, że nic nie jest dane na zawsze.
Bo kiedyś wybito mnie z rytmu.  Dlatego ta pozorna niezgodność ma w sobie harmonię.

Podglądam, jak M-ka ogląda brzegi sukienki swojej szmacianej wróżki, jak je obraca między palcami. Jest w tym jakaś czułość, muśnięcie sacrum. Coś ważnego dzieje się teraz w niej. Tu i teraz. Zawsze. 

Podobno ulubiona piosenka dziewczyny powie więcej na temat tego, jak się czuje, niż kiedykolwiek wypowiedzą jej usta. Moje na pewno. Problem w tym, że mam dość długą i niejednorodną playlistę i znów każdy mógłby określić mnie inną piosenką. I znów wszyscy mieliby rację i każdy byłby w błędzie. 

Kolejne rozdarcie jest z kategorii: etyka pracy oparta na wartościach vs. wygoda codzienności. Pewnie znów będę gonić. 

Jedno wiem na pewno, nie mam w sobie nic z Rhianny. 
I don't love the way you lie.  

unsplash.com

sobota, 5 marca 2016

let's dance

let's dance
Na telebimie, wyświetlano zapętlone zdjęcia znanych mi twarzy, strojów i scen. Na scenie tłok przy ogromnym, urodzinowym torcie, dziecięcym szampanie, w kitkach, dobieranych warkoczach, tiulowych sukienkach, błyszczących body, kurtkach z czerwonej skóry, z tulipanami od trenerów. 

- Ale ci córa wyrosła! - wykrzyknęła brunetka do blondynki - I jak pięknie tańczy! Widać, że znalazła w końcu coś swojego. 

M-ka biega po scenie za cukierkami w towarzystwie innych dzieciaków. 
Nie wiem jeszcze, czy ten taniec, to jest to coś, właśnie jej. Ona jeszcze też tego nie wie. Ale się cieszy i dobrze bawi.

Przez cały wieczór byłam dzielna. Pękałam z dumy, wzruszałam się wewnętrznie, wspominałam. 
Rozpłakałam się w domu, późnym wieczorem.
Bo ja kiedyś znalazłam coś swojego. Właśnie pod tym samym szyldem, w tych widzianych na telebimie strojach, na tych scenach, z tymi ludźmi. 

To są jedne z tych drzwi, które z jakiegoś powodu się nie domykają. Czasem skrzypią, a czasem przez przeciąg wspomnień stoją rozwarte. I jednak trochę bolą.

Przypominają o tym, że zbyt często o sobie zapominam i za rzadko o siebie walczę. Są jak nieznośny wielokropek, który nie jest przyjemnym niedopowiedzeniem, ale zupełnie niezrozumianym zawieszeniem. 

Bo ja nie wyrosłam z tańca, jak  z tych pierwszych baletek, przedartych na wylot, przepoconych godzinami ćwiczeń.
Nie wyrosłam z tamtej siebie, która pewnego dnia, po prostu nie wróciła. 

M-ka tańczy naszą dwupokoleniową historię, a ja myślę, że jeśli te drzwi wciąż nie mogą się zamknąć, to trzeba je otworzyć szerzej. 

Wybieram rozmiar 41 i dodaję do koszyka.
Bo dlaczego by nie?


unsplash.com
Copyright © 2014 serendipity , Blogger