Lubię to moje niedokończenie pomieszczeń, które jest, paradoksalnie, takie przemyślane i kompletne. Lubię liście brzóz kołyszące się przy każdym oknie, odbijające kolory dnia i pogody. I lubię nasiona brzóz wpadające podmuchem wiatru przez uchylone okna, rozsypane na parapetach, jak konfetti. Lubię czarny ogon kota wystający spod białej zasłony i to, że nie jest tak oczywiście biała. Lubię to, że nie ma w nim tak naprawdę czasu, bo zegar wiszący w kuchni pogubił wskazówki, a ten z Hello Kitty chodzi tylko na lody, ulubione bajki i spacery. Lubię kamyki przygarnięte przez M-kę, ubarwione pastelami i lakierami do paznokci, które znajduję w zaskakujących miejscach.
Lubię jego zapach. To moje pierwsze miejsce na świecie, które ma swój-mój zapach. Lubię tę muzykę, która tu gra. I lubię tę naszą nieposkromioną dziewczyńskość rozproszoną bransoletkami i spinkami gdzie tylko się da. Wspólne mieszanie w miskach i bajkowe seansy z popcornem pod ręką.
I choć swą formą jest taki inny od tego, który naszkicowałam i urządziłam kiedyś sobie w głowie, to ma w sobie ten spokój, otwartość, bezpieczeństwo, bliskość i radość, którymi zawsze chciałam wypełnić swój dom.
Lubię tu żyć.
Tak zwyczajnie, bez pośpiechu.
Ogon kota wystający spod zasłony zawsze tak ciepło uświadamia, że jest się w domu. Plus całusy w policzek - ale to już nie dotyczy kota ;)
OdpowiedzUsuńJak to mówią: dom twój, gdzie kot twój ;) a kocie całusy lądują na nosie ;)
UsuńBa ja tez bym lubila majac takie cuda za oknem. U mnie mury wokolo, okna naprzeciw a srodkiem ulica plynie.
OdpowiedzUsuńA ja Ci tego morza i plaży rzut beretem zazdroszczę... I tych Kaszub cudnych... :)
UsuńBo taki powinien być dom. Nasz.
OdpowiedzUsuńŁadna ta prawda :)
Usuń