piątek, 16 września 2016

summer sunshine


Kuchnia o poranku jest lekko zaciemniona i czuć jak wokół kostek oplata się chłód, który wpadł przez okno. Choć nadal ubieram letnie sukienki a stopy wkładam w sandały, rankiem nie da się oszukać, że to jeszcze nie wrzesień. 
Kot przeciąga się niespiesznie, M-ka zakopuje się pod kołdrę na wyrwane pięć minut, czajnik zaraz zagotuje wodę na kawę. Wklepuję w skórę krem, a głos z radiowej reklamy sugeruje, że powinnam zmienić go na ten, który likwiduje przebarwienia. Bo przez przebarwienia to niby skóra wygląda starzej. 
Przesuwam palcami po skórze, po konstelacjach gwiazd utworzonych z moich piegów, których z każdym latem przybywa mi coraz więcej. I choć bez warstwy pudru wyglądam trochę jak przepiórcze jajo, to nie rozjaśniłabym tych moich kółek, trójkątów i kresek za żadną iluzję młodszej skóry. Bo ja piegi bardzo lubię. M-ka trochę mniej i z nieszczęsną miną spuszcza głowę, gdy wpadam od czasu do czasu w zachwyt nad drobniutkimi piegami przywiezionymi z wakacji, które tuż pod jej oczami wyglądają jakby ktoś bezę oprószył cynamonem.     

Cieszy mnie wrzesień. Daje mi energię, radość i pcha do zmian. To pewnie wiąże się jakoś z kwestią równonocy. Albo z wrzosami, które włożyłam do balkonowych skrzynek, albo z zeszytem, który sobie kupiłam na bardzoważnesprawy (bo przecież we wrześniu zawsze kupuje się zeszyty). Cieszy mnie, że dzień zaczyna mieć swoje ramy, że w niedziele znów pieczemy babeczki na cały tydzień drugich śniadań w szkole (przeważnie już w środę do śniadaniówki ląduje ostatnia porcja). Cieszę się ze względu na śliwki i nowe trampki, ze względu na światło, przez które wychodzą mi jakby ładniejsze zdjęcia. Cieszę się na te wszystkie premiery książek i płyt, na trasy koncertowe, które wypełnią sale prób.

Ten wrzesień cieszy bardziej za jeszcze letnie promienie, które zaplątują się w kryształ zawieszony przy oknie, by po chwili płynąć tęczowymi kropkami po ścianach, podłodze i suficie. Za bańki mydlane, które puszczam przez balkon i przypominam sobie zachwyt małej M-ki, gdy zobaczyła je pierwszy raz w życiu. Cieszy za Joss Stone  tak piękną, słodką i seksowną, że przepłakałam prawie cały koncert wciąż niedowierzając. Cieszy, bo we wrześniu właśnie, 12 lat temu, zaczęłam pisać blogowo i wciąż daje mi to radość. 

Ale wrzesień to też czas pamięci i zatrzymania. Biała lilia, której w tym roku nie położę, choć myślami jestem przy chłopcu z tacą anielskich pączków ze snu. Co chwila przeplatają się w mojej głowie jakieś wątki historyczne i ten wiersz, że ja nie chcę wiele ma inny odcień zieleni niż zawsze. M-ka się cieszy, bo wysłałyśmy kartkę do żołnierza. Ja też. Skierowanie do szpitala chowam do szuflady. Pomyślę o tym po weekendzie. Brodząc w sandałach wśród suchych liści znalazłam pierwszego kasztana. Chuchnęłyśmy na szczęście. 

Wrzesień mnie cieszy, wrzesień mnie uspokaja. Pachnie earl grayem i śpiewa wieczorami najpiękniejszą Pietruchą
I choć jestem spokojna, to nadal mam w sobie ten mój smutek i wciąż nie lubię, gdy ktoś mówi o mnie zbyt dobrze. Uśmiecham się do myśli, że gdyby ktoś na ulicy zawołał: "Annie Hall!" to  jestem pewna, że to właśnie ja bym się odwróciła.

Pod ścianą stoi spakowany plecak. Jutro będą góry. I ma też padać, w końcu to jednak jest wrzesień. Ale w gruncie rzeczy w ogóle się tym nie przejmuję. Bo wrzesień mnie cieszy.

16.09.2016

2 komentarze:

  1. Tęskniłam. Nadrobiłam lekturę. Jeszcze bardziej chciałabym wypić z Tobą cokolwiek...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślałam o Tobie ostatnio :) Cieszę się, że jesteś :) Napijemy się, zobaczysz :)

      Usuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger