W lutym terenowe auto skasowało mój samochód, a tydzień później zmieniłam pracę. Te dwa zdarzenia wywróciły cały system na lewą stronę, do góry nogami i w poprzek. Nowy etap nabrał zupełnie innego znaczenia.
Tą zmianą oddałam siebie miastu. I teraz ono rewanżuje mi się w szumie ulicy, rozmowach w tramwaju, rytmie wybijanym przez sygnalizację świetlną, klaksonami, liniami wysokiego napięcia i brukowaną kostką pod podeszwą. Wciąż nie mogę się nadziwić, jak bardzo brakowało mi tego miejskiego mormoranda.
Teraz jestem tą dziewczyną w słuchawkach, wełnianych rękawiczkach i grubym szaliku i trochę czuje się, jak aktorka filmu offowego, która chodzi w rytm własnego soundtracku. A miasta nie widać z wiaduktu, którym jadę wypchanym autobusem, bo na wszystkich domach, dachach i wieżach położył się smog i zjada moje miasto. Dzięki tym podróżom już wiem, że koty na zaparowanych szybach rysują dorosłe kobiety w białych rękawiczkach na ostatnim odcinku swojej podróży, a potem wyskakują z autobusu na najbliższym przystanku, jak koty właśnie. I tylko one i ja znamy mruczącą tajemnicę. Zauważam kuriozalne stragany rozłożone przy fontannach, na których możesz kupić rosyjską płytę winylową, dwa kieliszki i jednego(!) buta.
A gdy zagubi się tramwaj, to wchodzę do parku, w którym jeszcze nie wycinają drzew i słucham. Tutaj wiosna na całego.
Mogłabym też przysiąc, że widziałam Pomarańczarkę z obrazu Gierymskiego, gdy przechodziła świtem przez jeszcze pustą ulicę z pustą torbą bez pomarańczy.
I choć porankami gubię swój cień drogą do łazienki po omacku, to lubię te poranne dojazdy i popołudniowe powroty. Pozwalają mi się nastroić. Czasem jeszcze chowam się między murami bramy do mieszkania, w którym kiedyś mieszkał czarny kot lub na tym podwórku, gdzie paliłam papierosy rozmawiając o filmach po wyjściu z kina, którego już tu nie ma. Zamykam oczy, opieram się o ścianę, oddycham, nie myślę, nastrajam się.
Potem siedzę prawie pod samym niebem. Z mojego okna widzę chmury. Ich wszystkie warstwy, które płyną, które rzucają na wysokościowce plamy słońca lub skrywają je w cieniu.
I ja tutaj też, czasem błyszczę w słońcu swojej radości i odkrywaniu nowego, a czasem skrywam się w cieniu swojej nieśmiałości i wycofania.
Bo oswajanie to bardzo długi proces.
Może to Mc Cartneya but był :)Ciekawa kwadratura koła:)
OdpowiedzUsuńO nie! Pójdę jutro pod fontannę, może stragan z butem będzie...
UsuńTo S. Dróżdż :)
Uwielbiam zwiedzać swoje miasto. Uściski Katie.
OdpowiedzUsuńZa każdym razem jest zupełnie inne, prawda? :)
Usuń