W połowie sierpnia powietrze wieje chłodem, a popołudniowe słońce błyszczy, jak garść miedziaków trzymana w dłoni. W torebce, wraz grubszym swetrem, noszę niezgodę na koniec lata i zamykanie mnie w mentalnych szufladach pachnących naftaliną.
Z każdym krokiem czuć mięśnie coraz bardziej, a po obu stronach szlaku trawy fioletowieją od wrzosów. Na Instagramie puszczam zalotnie oko i stoję na tle gór. W zamkniętej kompozycji tworzę obraz pozorny. Choć to prawda, że w górach jest mi lżej.
Czasem myślę, że noszę wszystko na wierzchu, aby uniknąć wszelkich pytań, o to, co w środku. A przecież i tak traktowane jest to powierzchownie, z pobłażaniem, potrącane do bólu przy każdej z możliwych okazji. Niezauważalne. Mam nieodparte wrażenie, że świat równoległy ma więcej zrozumienia i płynie w rytmie jazzu.
Mogłabym napisać tuzin białych wierszy o odtrąceniu i niezrozumieniu, ale chyba bliżej mi do tych o bezsilności. Zatapiam się w to, co za oknem, w młode sarny patrzące na pędzące pociągi oczami tak wielkimi, jak M-ka na wieść, że w poniedziałek wraca do szkoły i w pełne kulki kasztanów, które zaczną pękać już za moment.
Myślę o tym, że brakuje mi ciała na te wszystkie wzory, którymi chciałabym się przykryć. Odwrócić uwagę, wyrazić siebie, puścić oko do świata, ukoić siebie samą.
Kolejne doniesienia o śmierci odbieram bardzo osobiście. I nie sypiam spokojnie. Tak naprawdę odpoczywam raz w tygodniu, kiedy tańczę.
Ponieważ los obdarzył mnie urodą i inteligencją, którą inni zwykli nazywać ponadprzeciętnymi; całkiem sporą bandą pozytywnych wariatów o dobrych sercach, najfajniejszą córką na świecie, pracą, która uczy, wymaga i rozwija, to - by nie było zbyt dobrze - los dodaje kilka łyżek dziegciu upierdliwymi codziennościami. Psują się auta, do których wsiadam, karty płatnicze nie chcą oddać terminalom swojej zawartości, rolety spadają z okien, poduszka okłada się pod karkiem tak, że dwa dni obracam się, jak robot, kopie mnie prąd, a całe dnie można by opatrzyć hasłem: "wystąpił niespodziewany błąd". A potem ląduję w szufladce z naftaliną, tak ku przestrodze. Lub z przyzwyczajenia.
Wieczorami wyciągam grubszy sweter z torebki i niezgodę na koniec lata. Otulam nimi ramiona. Ignoruję chłód. I patrzę na wszytko, z coraz większym dystansem.
______
ostatnie #serendipity, to
1. Cytat Fridy, który pewnego poranka trafił w punkt
2. Łzy wzruszenia, gdy stanęłam u źródeł Łaby (dziwne rzeczy mnie wzruszają)
3. Premiera teledysku The Tactopers, z opowieścią pisaną na żywo i obrazami świetlnymi. Oni wszystko robią zupełnie inaczej i jest to fajne. Właśnie planują wydać concept album i można ich wesprzeć. Z Patrycją chodziłam do klasy, jest więcej niż spoko ;)
3. Premiera teledysku The Tactopers, z opowieścią pisaną na żywo i obrazami świetlnymi. Oni wszystko robią zupełnie inaczej i jest to fajne. Właśnie planują wydać concept album i można ich wesprzeć. Z Patrycją chodziłam do klasy, jest więcej niż spoko ;)
4. Słowo bumbleebee, które oznacza dużą, włochatą pszczołę. Mogłabym mieć taki nick.
5. Porównanie mnie do Peppermint Patty. To też jest dobry nick, no ale mam już inny.
Moja niezgoda na jesień i deszcz jest ogromna, podobnie jak twoja.
OdpowiedzUsuńWczoraj cały dzień lało w mieście na W. Cały dzień do wymazania.
UsuńCały dzień do czytania i myślenia o kimś :) Albo chodzenia w kaloszach po lesie. Nam sie trafił taki poniedziałek, szary, chlipiący, ciurkający, opryskliwy. Ostatni nad morzem , które chyba właśnie nas opłakiwało. Ale się nie daliśmy słocie. I znaleźliśmy nawet jednego podgrzybka. O! :) A potem była rybka z pieca i lektura do wieczora. Gdyby tak lało tydzień podczas urlopu, to miałabym inną minę:)
UsuńCały taki tydzień to byłoby straszne! Ale rzeczywiście, gdy się tak głębiej zastanowię, to bardzo przyjemne były te wakacyjne dni, w których padał deszcz (rzecz jasna, jak padał raz na dwa tygodnie! ;) )
UsuńSiedzę właśnie w zimowych skarpetach. Wszystko w nie upycham i zostawiam w domu, kiedy wychodzę na świat. Niech nikt teraz o mnie nic nie wie. Taki teraz stan. Pewnie dlatego, że ktoś za wiele pytań zadaje i się jeżę.
OdpowiedzUsuńJa chyba kiedyś się za bardzo zjeżyłam i poupychałam. Teraz mi się po prostu gadać nie chce.
Usuń