Wschód słońca na kamienicy za oknem. Małe, świetliste zajączki w jednej linii między piętrami, jak krople rosy zawieszone na pajęczej nici.
Niech świeci. Jak najdłużej, jak najmocniej.
Niech rozjaśni te dziwne rzeczy w mojej głowie, które prowadzą mnie na granice wytrzymałości.
Łzy bezsilności mieszają mi się z wiązanką słów nieparlamentarnych i już nawet nie widzę tego słońca za wielkimi oknami.
Cerber biega po korytarzach za jakimś innym tropem, choć wciąż mam wrażenie, że zaraz skoczy mi do gardła. Jeszcze tylko ta Mimikra obok mnie, mój męski cień, nie daje chwili oddechu przejmując wszystkie moje nastroje i fizyczne bóle. Jakbym nie miała prawa do autonomii odczuć, myśli. Wszystko wspólne. A ja mam torować drogę.
Walizka do Kalifornii już spakowana i nagle wchodzę w czyjeś buty, których nie czuję wcale.
Coś we mnie pęka. Niewiosenne przesilenie wyrasta murem.
"Nazywaj rzeczy po imieniu a zmienią się w oka mgnieniu"
Uwielbiam cię. Jesteś niesamowitą mieszanką odpowiedzialności, pracowitości i empatii, pozytywnych fluidów, optymizmu. I jeszcze, gdy się doda tą twoją rokendrolowość, to jest naprawdę coś niesamowitego.
Siedzę na niebieskim krześle, słucham i uszom nie wierzę.
I nie wierzę, że kiedykolwiek nauczę się być wycinkiem.
Tylko i wyłącznie.
Policjanci, pielęgniarki, kelnerzy, sprzedawcy i mnóstwo innych ludzi zakłada uniform do pracy.
W Mordorze niby też jest jakiś dress code, który objawia się casual friday. Jak tak patrzę, to myślę, że niektórzy tego piątku nie uznają wcale, dla innych wypada on w różne dni tygodnia - zawsze inny, dla pozostałych trwa przez cały tydzień.
Dla mnie ten piątek jest ruchomy. Ubieram się tak, jak mi w duszy gra. Teraz dużo kolorów, dziwnych zestawień, zaskoczeń i nie_oczywistości. Ale każdego dnia zapominam, by zabrać ze sobą skorupę, w którą powinnam wbić się wraz z przyłożeniem do drzwi plastikowej karty.
Nie potrafię być inną służbową niż jestem prywatnie.
Nie potrafię być wycinkiem samej siebie.
To chyba jednak fatalnie. Odpalam silnik, zakładam okulary, radio ładuje stację. David Bowie Under pressure.
I to się nazywa wyczucie chwili.
Obawiam się, że zabrzmię jak szaman jakiś, tudzież inna czarownica stosu warta, ale oczyszczanie polecam. emocjonalne. dla duszy takie. muzyką może albo dłuuugą bąbelkową kąpielą?
OdpowiedzUsuńSzamanko Espe ;) cudny pomysł :) ale powiem Ci, że "wybieganie" też działa :)
Usuńa to prawda jest najprawdziwsza :]
Usuńa ja nie przypuszczałam, że może działać aż tak bardzo :)
UsuńZastanawiam się teraz, czy ja potrafię. Podzielić siebie na różne mnie. Blog się nie liczy.
OdpowiedzUsuńBlog to zupełnie inna rzeczywistość, tutaj jest o to łatwiej, bo tu przychodzi to naturalnie.
UsuńJa służbowo jestem spokojna, konkretna, rzeczowa, chociaż w stosunku do ludzi ciągle ciepła, życzliwa. Sprawiam podobno wrażenie kobiety silnej, przebojowej. Natomiast prywatnie jestem mało poważna, mało konkretna, niepewna siebie. Myślę, że jestem raczej dość pogubiona i tylko dzięki szczególnej opiece Opatrzności jakoś sobie radzę z tym życiem.
OdpowiedzUsuńA w skorupę się wbijam, kiedy wyczuwam niedobre fluidy. Może i Ty, Katie, nie zawsze musisz tę skorupę... może by tak częściej wrzucić na luz? Buziaki :**
Wiesz, właśnie prywatnie mam tak samo, jak Ty. Służbowo mam dystans i konkret, życzliwość i żart, czyli wszystko to, co na co dzień. Nawet wychodzi na to, że służbowo jestem o wiele bardziej optymistyczna niż w zwyczajnym życiu. Jakąś cienką skorupę mam, gdzieś na dnie torby. Ale sięgam po nią dopiero wtedy, gdy dostanę po tyłku, gdy właśnie tę moją życzliwość, spokój i radość, ktoś wykorzysta dla swoich celów. Wolałabym czasem wbijać się w nią częściej. :)
Usuń