Jest lato. Jest lipiec. No to wiadomo, że mi się nie chce. Tylko, że mi się nie chce, jak cholera. Moja motywacja nałożyła na głowę słomkowy kapelusz, wzięła pod pachę stos książek, wyłożyła się pośrodku kwitnącej łąki na leżaku w biało-niebieskie pasy i zakładając na nos okulary przeciwsłoneczne, rzekła do mnie: sayonara. Nawet kartki małpa jedna nie chce przysłać, czy chociaż wpaść od czasu do czasu na kawę. A kaw to ja ostatnio dużo wypijam. Głównie dlatego, że energia walnęła się pod gruszą, po drugiej stronie łąki mojej bezużyteczności i nawet nie udaje, że ma mnie w głębokim poważaniu.
Porozrywane dni próbuję jakoś połatać, z dziurawą siatką na motyle gonię terminy. Lista tego, czego znów nie zrobiłam, lista tych, których znów zawodzę, przewyższa już Petronas Towers w Kuala Lumpur. Czas przyspieszył i zawęził swój obszar do płytki paznokcia u małego palca.
Pewnie przez to, czasem, zachowuję się, jak Alexis. I choć nie chciałabym być tak mdła jak Crystal, to chyba jednak powinnam zacząć się do niej trochę zbliżać. W tym czasie (i piszę to całkowicie poważnie) z pomocą przychodzi mi Britney. Nie ważne, o czym śpiewa. Britney ma zawsze rację. Tym bardziej nie rozumiem, czemu moja propozycja na temat pracy klasowej: "I'm not a girl, not yet a woman - rozważ myśl Britney Spears w oparciu o znane ci teksty kultury" nie spotkało się z w liceum uznaniem ze strony polonistki. Britney porusza naprawdę wiele egzystencjalnych problemów, z jakimi mierzy się każdego dnia współczesna kobieta. Muszę kiedyś napisać o tym jakiś traktat. Na razie mi się nie chce.
Moja playlista została w pracy skomentowana stwierdzeniem: chyba naprawdę musiałaś dostać mocno w tę głowę. Bo dostałam. Jestem ofiarą rodzinnej przemocy z wielkim limem pod okiem, które podczas nieskrępowanej zabawy, ofiarowała mi prostym strzałem z bańki moja urocza M-ka. Na własnej piersi wyhodowane...
Może rzeczywiście dostałam trochę zbyt mocno, bo okazało się, że zrobienie kawy w ekspresie przechodzi moje możliwości. Kolejno: wywaliłam sitko do kosza na śmieci; naładowałam kawę zapominając o sitku; stwierdziłam, że kawa jest zbyt lurowata, więc postanowiłam dodać jej więcej w efekcie czego: poparzyłam się, namoczona kawa wpadła mi do sandała, zachlapałam pół biura lecąc z podajnikiem z płynna kawą do łazienki (podobno wtedy wyglądałam tak - z tą różniącą, że ja wołałam crap.crap.crap):
zapomniałam dolać wody; zapomniałam ustawić temperaturę; zapomniałam, że kawa się robi i mi się trochę (eufemizm) przelało.
Ale wracając do sedna: jest lato, jest lipiec, a ja nie mam motywacji, energii i chęci na cokolwiek. Większość czasu w pracy zajmuje mi zastanawianie się, co ja właściwie powinnam wpisać do karty czasu pracy, która zwie się timesheetem. Swoją drogą, nazwa trafiona w punkt. Teoretycznie nie powinnam się nad tym zastanawiać wcale, gdyż w związku z moim rozwojem zawodowym i zapewne w nagrodę za zasłużone zasługi ofiarowano mi jeszcze większy zakres obowiązków. Jednak nie ma rzeczy niemożliwych.
Rano nie chce mi się wstawać, wieczorem nie chce mi się spać. Są miejsca, w których trzeba po prostu być i są rzeczy, które trzeba po prostu załatwić. A ja brodzę, jak w basenie z kulkami, szukając stabilnej płaszczyzny, bym mogła wziąć oddech, oczyścić umysł i rozsupływać nitkę po nitce. Systematycznie, bez chaosu, a ja po kawałku zanurzona jedynie po kostki w każdej ze spraw.
Bez żadnych głębszych interpretacji: zwyczajnie nie mam siły.
I będę musiała zacząć znać się na samochodach.
Znów wyszła ze mnie Alexis, więc słucham Britney i kartkuję gazetę co kilka stron. Kartkuję, bo czytać mi się nie chce, co kilka stron, bo nie chce mi się kartkować po jednej. I trafiam na horoskop:
Jeśli kierujesz się astrologicznym kalendarzem [nie. to zwykły kalendarz kieruje mną] powinnać teraz uciec od pracy i obowiązków [srsly?]. To czas by doładować baterie [srlsy?!]. Jeśli nadal tkwisz w kieracie, nie oczekuj, że będziesz umiała być równie skoncentrowana, jak dotychczas [nie mam siły na formułowanie własnych oczekiwań wobec czegokolwiek]. To oczywiście minie [dobrze, że mam to na piśmie], ale prawdopodobnie dopiero 22 licpca [wiadomo, 23 mam wolne], wtedy słońce wejdzie w twój znak, napełniając cię energią i optymizmem [jeszcze magnezem i wapniem by mogło].
A tak poza tym? Poza tym radość czerpię z powietrza. Dosłownie i w przenośni.
I śpiewam tak:
Ja też. Nie wiem, co mam ze sobą począć, zupełnie. I jestem też trochę zmartwiona tym, że jestem tak leniwa, kiedy powinnam zająć się nauką, to przerażające.
OdpowiedzUsuńJakiś dziwny czas chyba teraz jest. Ociężały i rozlazły ten lipiec.
UsuńMusisz znależć coś, co da ci energetycznego kopa. Jakieś postanowienie, cel, termin, marzenie.
OdpowiedzUsuńSzukam. I chyba już wiem, co to może być :)
UsuńŚpiewać Ci się chce, nie jest więc tak źle ;)
OdpowiedzUsuńHmm, ja ostatnio kawy niemal nie pijam. W sumie to pijam ją głównie dla smaku, bo po kawie czy przed i tak jestem równie... hmm, wzbudzona. Co oznacza, że muszę mieć dzień, a nie litr kawy.
Na mnie kawa jeszcze trochę działa, ale zdarzają się takie dni - jak dziś, gdy pijąc ją stwierdzam, że i bez niej mam energię :)
Usuń