Lubię międzyświąteczny czas. Etap przygotowań. Mimo wszystko minuty i godziny płyną mi wtedy wolniej. Suną, jak na łyżwach i mają w sobie takie światło, ciepło i głębię, której nie umiem opisać . Uwielbiam nasze pierwsze święta tutaj. Zapachy ciast, wiązanie kolorowych wstążek na patyczkach, wieszanie ozdób na choinkę, wykrawanie ciastek i zlizywanie obrzydliwie słodkiego lukru z palców. Nasze świąteczne poranki były takie, jakie zawsze chciałam. Nieśpieszne, zaczytane, układane w puzzlach, z zabawkami na podłodze z tańcem i śpiewem M-ki z podsumowaniami z radia w tle. Ważne płyty, dobre piosenki, spokój i ten znany z dzieciństwa zapach kredek zaraz po otworzeniu pudełka.
A powietrze na dworze pachniało watą cukrową.
A powietrze na dworze pachniało watą cukrową.
Chyba właśnie tak wyobrażałam sobie swoją dorosłość.
Tak jak to, że będzie tu wpadać trochę przelotem, niezorganizowanie. Jej zmarszczki wokół oczu takim zdziwieniem dla mnie, a przecież jest młodsza ode mnie zaledwie o kilka chwil. Wygląda jeszcze piękniej. I chyba właśnie znajduje drogę do spokoju.
Wiem, że miałam rację z tym, że nie wolno przegapić żadnych jasełek, przedstawień nawet jeśli trwają nie dłużej niż kwadrans. I z tym, że czas spędzony na podłodze przy planszówce jest tym najcenniejszym, że wspólne czytanie w pościeli i plama po farbie na wykładzinie po wspólnym malowaniu jest nasze i prawdziwe. Dlatego wciąż będę uśmiechać się w odpowiedzi na służbowe podziękowania, ale nie oddam się temu bardziej niż to konieczne.
Wrzesień już tak blisko. Boję się szkoły.
Lubię noworoczną ciszę. To spowolnienie. Choć Nowy Rok bez kaca ma w sobie coś nieznośnego.
Odgarniam siwy kosmyk z czoła, poprawiam koc na szpitalnym łóżku i udaję zainteresowanie historią sąsiadki z łóżka obok. Wracam bocznymi drogami i robię nieplanowane postoje a potem leżę w bezruchu po ciemku i słucham Topu Wszechczasów.
A potem dzieje się coś, co powinno zadziać się dawno temu. Żegnam się z jednym swoim demonem. Pakuję mu do plecaka wszystko co może mu się przydać, a co mnie tylko uwiera i kąsa, co droczy się ze mną w słabsze dni, gdy mam obolałą pewność siebie i szarą twarz. Bo już go karmić nie będę. Mimo iż czasem coś wiesz, musisz się o tym dowiedzieć.
Rano jest już inne. Zapach ciepłej skóry. Spokój, ogrom i poczucie istotności wszystkiego co wokół. Nieograniczone przestrzenie i światy, których nie obejmiesz ramionami ani wzrokiem.
Czyż nie taką obietnicą powinien witać nas każdy nadchodzący rok?
:) Oby for ever taki spokój w Tobie i wokół:)
OdpowiedzUsuńOby, oby choć pierwsze dwa dni zupełnie go nie zapowiadały ;) I Tobie takiego spokoju :)
UsuńOby ;) Mam tutaj coś do zrobienia, więc to "oby" jest nie tylko zaklęciem, ale też pewną zapowiedzią ;)
OdpowiedzUsuńA Mce na pewno podoba się w szkole, a Tobie razem z nią. I gdy pod koniec roku otworzysz swój słoiczek dobrych zdarzeń, karteczki z zapisanymi szkolnymi przygodami Mki będą tymi najważniejszymi z najważniejszych. Zobaczysz :)
To ja się w takim razie tej zapowiedzi mocno trzymam ;) Obawiam się, że M-ka jest bardziej na pójście do szkoły przygotowana niż ja ;) Ale dam radę ;)
UsuńU mnie bylo i jest gwarnie. Lubie to, chociaz spokoju potem szukam.
OdpowiedzUsuńNajważniejsza jest w tym wszystkim równowaga i poczucie harmonii, wtedy wszystko gra :)
UsuńTak, tak, tak. Demonom mówimy sio!
OdpowiedzUsuńTen to uparciuch jeden. Niby poszedł, ale śle pocztówki...
UsuńJa do Ciebie raz jeszcze nominacje masz u nie !!!!!!!!
OdpowiedzUsuńLecę! Pędzę! Patrzę! Dziękuję :)
Usuń