niedziela, 10 stycznia 2016

simple as that

Lekarz powiedział, że nie mam się czym martwić, bo to wszystko ze stresu. I właśnie wtedy się zmartwiłam. Wiem, że czasem się zdenerwuję, że są chwile, gdy mój lont jest zdecydowanie zbyt krótki, ale żeby aż tak? Przecież jestem z tych, którzy nie rozumieją biurowego heroizmu objawiającego się w pisaniu służbowych maili w weekendy i w środku nocy. Nie rozumiem biurowego męczeństwa, o którym opowiada się wszem i wobec, jak to przez święta pisało się raporty (zwłaszcza, że ilość rzekomych raportów skłania do pytania, kiedy jest czas na ową pracę, którą tak skrupulatnie się raportuje?). Na palcach jednej ręki mogę policzyć wieczory z pracą przyniesioną do domu. Nie sprawdzam służbowej skrzynki po pracy i nie pamiętam, że mam służbowy telefon w torbie. I choć zadań jest sporo, to nie mam wyrzutów wylogowując się z niej po godzinie 16. Jutro też jest pracujący dzień (pod warunkiem, że nie jest nim sobota). I wciąż dziwi mnie zdziwienie innych, że po pracy też mam jakieś życie, zdecydowanie ciekawsze. A mimo to, nie udało mi się uchronić organizmu przed rozregulowaniem z powodu zmian w sytuacji zawodowej. I nie wiem, jakim sposobem, do cholery?

Całkiem świadomie wyżej niż rozwój swojej kariery postawiłam swój introwertzym i znów mało kto to rozumie. Tak samo, jak fakt, że wolę pójść do pracy piechotą niż przyjechać autem, a sylwestra spędzić w domu pod kocem. Taki ze mnie dziwak. 

Stres rozwalił mnie od środka, każdy dzień podszyty jest lękiem, otoczenie puka się w czoło na moje decyzje zawodowe (za parę miesięcy pukać się przestanie, gdy uświadomi sobie kilka faktów, wtedy ja się popukam). Mam dużo nowych wizytówek, nie wiem po co, choinka umarła na moich oczach i znów zapełniam słoik post-it'ami dobrych zdarzeń. Każdy z zeszłorocznych pos-it'ów jest słodko-gorzki. Za każdą słodkością czai się konsekwencja i gorzkawy koszt. Może w tym roku będzie lepiej?

Czuję jak stres mi odpuszcza, mimo iż powoli. Nadal jestem zmęczona i zbyt wiele rozgrzebanych wątków ciągnie się za mną. Ale zima jest w końcu śnieżna i piękna. I są ludzie. Tacy z krwi i z kości. Ze zmarszczką, śmiechem i naturalnym zdziwieniem. Tacy, którzy są po prostu. Bo tacy właśnie są. I oni mówią mi, że jest dobrze. A pozytywna energia do mnie wraca. Bo to właśnie jest takie proste.

    

6 komentarzy:

  1. Pognaj ten stres, on ma olbrzymi wpływ na nasze zdrowie. A szkoda zdrowia dla stresu. On nie jest tego wart.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A najgorsze jest to, że jest tak podstępny, że w ogóle go nie widać.

      Usuń
  2. Moja diagnoza na odległość była dokładnie taka sama:) Dobrze,że poszłaś do lakarza, dobrze,że to tylko stres, choć niedobrze,że tak się rozszalał po cichu w głowie, że aż kot wyczuł:) Ale znów: dobrze,że wyczuł :) Chodzisz na jogę? Wybierz się!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybieram się od dwóch lat (jak nie dłużej) i coś dojść nie mogę...

      Usuń
  3. annajulia.blog.onet.pl16 stycznia 2016 17:37

    Coś z tym stresem trzeba robić, ale - dalibóg, nie mam pojęcia co :(
    Pewne jest jedno, nie można zamykać się z nim sam na sam. Inni ludzie, nawet nie bardzo interesujący, nawet kiedy irytują - paradoksalnie mogą pomóc oderwać się od złych myśli, zmienić ich kierunek.
    Ale ja może się na tym nie znam. Katie trzymam kciuki. :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, pozwoliłam przetoczyć się panice, a potem zwyczajnie się uspokoiłam i odpuściłam. Jest lepiej. Powoli zaczęło się uspakajać i nabierać nowego tempa, do którego się przyzwyczajam. Jestem dobrej myśli :*

      Usuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger