Październik miał w sobie nieprzyjazny tydzień z ciemnością o 6 rano, ciężkimi chmurami o barwie wody po plakatowych farbach, nieprzyjemnym smakiem pasty do zębów z rana. Tydzień z żałosnym końcem mleka do kawy, ciągłą potrzebą zakopywania się pod kołdrę, niechęcią serialową (sic!) i wszelkich kontaktów międzyludzkich, ale z abstrakcyjną chęcią na ajerkoniak, który odruchowo wstawiłam do mebli po babci, w tym samym miejscu, w którym ona zwykła stawiać ten trunek tak chętnie pity w jesienne wieczory (i to jest ostateczny dowód, że bliżej mi 40 niż 25). Tydzień z propozycją pracy niemal z kosmosu, brakiem butów na ten konkretny niż atmosferyczny, z pisaniem na akord i z tym poczuciem, że zwyczajnie musisz być gdzie indziej.
W ten cholerny październikowy tydzień zastanawiam się, gdzie jest ta granica między konstruktywną krytyką a sarkazmem i czemu zawsze musi być ktoś, kto ma potrzebę wetknięcia swoich trzech groszy, głośnego wyrażanie opinii tak bardzo odmiennej i najlepiej kontrowersyjnej? Czy to już będzie zawsze tak, ze dyskusja będzie dotyczyć pobocznych tematów, gdzie najważniejsze będzie, aby zakrzyczeć, zagadać, zdeprecjonować i wyrazić swoim populizmem wyższość nad innymi?
Jest też październikowa Warszawa, tak cholernie warszawska z pogubionymi ulicami i złymi tramwajami. Warszawa, co spada łzą niezrozumienia do grzanego wina, od którego chłód pod sercem. Ta Warszawa ciągle zbyt ciemna, spóźniona i uciekająca skradzioną taksówką przez celebrytę,za którym rzucam najgorszą z możliwych klątw na sobotnią noc. Ale jest w tej Warszawie jeden promyk, ta piękna Dziewczyna z tytułem książki w imieniu i nazwisku, która z takim samym wdziękiem, jak w swoim pisaniu, przenosi w świat nierzeczywisty, delikatnie ironiczny, z którego nie chcesz wyjść.
Dziś październik jest jasny i świetlisty. Każdego dnia zasypiam i budzę się ze stanem podgorączkowym i wkurzam się na śrubokręt za to, że leży w mojej dłoni.
Całą egzystencję można skurczyć do kilku ścian i kroków od czajnika do łazienki a potem z powrotem pod koc. Cała egzystencja to może być tylko kilka dźwięków. Można nie wypowiedzieć ani jednego słowa, nawet do kota i nic nie czuć w związku z tym. Bo czasem usłyszysz coś takiego, że już na zawsze chcesz zatkać uszy, a każde z twoich słów w konfrontacji jest zupełnie bezradne.
Mój październik z 3/4 września cały taki, snujący się po ścianach od koca po koc. Troszkę się z tego już otrzepuję. Fizycznie lepiej, psychicznie dołująco. A mimo biorę się w garść, wychodzę ludziom naprzeciw. I żałuję niektórych jeszcze bladych usmiechów posyłanych na próżno. Żal mi ich. Wciąż się uczę,że nie zawsze warto. Że szkoda zdrowia i energii. To tylko praca. To nikt ważny dla mnie. A ja się durna przejmuję. Ech. Przecież naprawdę zalezy mi na paru bliskich osobach. I na mnie powinno mi zależeć. Więc... Ajerkonaczku do herbaty, poproszę:)
OdpowiedzUsuńJa nie wyszłam, zrobiłam krok w tył i odgrodziłam się od ludzi i świata. Ale już trochę wyściubiam ten swój nos, choć już chyba bez oczekiwań czy nadziei, że jakieś zrozumienie znajdę. I chyba zbyt wiele rzeczy wylądowało w kategorii "to tylko" za chwilę okaże się, że coś więcej to ja, M-ka, parę bliskich mi ludzi, książek i płyt. I coś mi mówiło, że tym ajerkoniakiem Cię skuszę ;) Ściskam ciepło :)
UsuńJeszcze listopad i z górki. Musi być wtedy biało, świątecznie, rodzinnie. Daj Boże, a spróbuj nie ...
OdpowiedzUsuńNo właśnie, za zimą ze śniegiem tęsknię. Jak nie będzie śniegu, to się naprawdę pogniewam! ;)
Usuń