sobota, 5 listopada 2016

family portrait

obraz kilim lampa

Przy grobach swoich pradziadków M-ka śmieje się w głos wspominając i opowiadając historie, które wypełniały jej dziecięcy świat. Cieszy mnie to, ale i też zazdroszczę. W moich wspomnieniach jest jedna prababcia, ta, w której kryształowym lustrze przeglądam się każdego dnia, którą pamiętam jako milczącą kobietę o długich, srebrnych włosach upiętych w kok. I im tak dłużej myślę, tym bardziej dociera do mnie, że wszyscy, których pamiętam z czasów dzieciństwa w moich wspomnieniach są cichymi postaciami, zamkniętymi w jakimś jednym ruchu. Są jak zdjęcie, pocztówka z dawnych lat, na widok której uśmiechasz się i czujesz ciepło, jakby ktoś objął cię swoim ramieniem. Prababcia E. siedząca tyłem, dziadek T. na taborecie naprawiający radio, wujek T. podciągający spodnie, ciocia W. kładąca talerz z kanapkami na stole, wujek H. zaciągający się papierosem mówiący niskim głosem o czymś, czego nie rozumiem, ciocia J. robiąca herbatę z konfiturami... 

Proste, codzienne gesty, najzwyklejsze, nie mówiące o człowieku nic a jednocześnie tymi czynnościami nadające cały charakter i moją wiedzę o nich. To cały zestaw przymiotników, którymi mogłabym ich opisać, które powiedzą wszystko o tym, jak ich widziałam, jak ich pamiętam, ale nie powiedzą wiele o tym, kim byli.   

To za co lubię pierwszy dzień listopada, to historie rodzinne, które pojawiają się tak nagle, jak płomień w zniczu. Stoję przy grobie prapradziadka, po raz pierwszy tak naprawdę rejestrując, kto nosił to imię i nazwisko wyryte w zmurszałym już kamieniu. Nagle dociera do mnie, że z ostatnim pogrzebem kilka tygodni temu, odeszła ostatnia osoba z tej gałęzi co nade mną, która pamiętała i mogła wiedzieć. I czuję, że chcę wiedzieć, jak te moje korzenie łączą się w podziemnych korytarzach z korzeniami innych drzew. I szalenie ważne są dla mnie informacje, że prababcia pochodziła ze Lwowa, a pradziadek był krawcem o przestrzelonych palcach, że AK, Wołyń, Monte Cassino, ucieczki, schwytania, to nie tylko wiedza historyczna, ale rodzinna, która gdzieś tam się wypala, jak znicz. A ja wiem, że trzeba pamiętać, z różnych powodów, a przede wszystkim dlatego, że zwyczajnie jestem.

Zaczynam więc szukać i zbierać. Szukam zupełnie czegoś innego, a tu nagle dzieje się serendipity. Słucham i widzę te schody, które wydawały mi się prowadzić tak bardzo wysoko, a nie na pierwsze piętro. Widzę ten stół, przy którym jadałam śniadania i ten gest, gdy Druhna Wanda stawiała na stole talerz z kanapkami. Widzę te tory, na które patrzyłam z okien łazienki. Znów czuję zapach tego domu i tych wakacji. Kilkakrotnie odsłuchuję moment, gdy ciocia czyta słowa wpisane do pamiętnika przez moją prababcię. To właśnie w tym momencie przestaje być odległym przodkiem a staje się częścią mnie. A ciocia W. i wujek H., do których przez tyle lat wysyłałam najpiękniej wykaligrafowane życzenia świąteczne, mają nagle inny wymiar i chyba czuję dumę. Tak, myślę, że to własnie to. Jeśli macie ochotę posłuchać audycji o Druhnie Wandzie - starszej siostrze mojego dziadka - i jej mężu dumnym z bycia kolejarzem, posłuchać skrzypienia schodów, po których wchodziłam nie raz, to zapraszam pod ten link: Wanda i Hubert.

I być może nie ma to żadnego związku, a może ten związek o potrzebie pamięci i świadomości własnych korzeni, swojego miejsca w świecie, osadzenia się, widzę tylko ja. Jestem z poszarpanych historii, utkana z nitek, które biegły od morza i od zachodu i też z jego wielu stron. I wiem, że te nitki to  nie tylko smak dżemu agrestowego, uśmiech z zachowanych zdjęć i lustro w przedpokoju. To nitki poprzecierane, zabarwione krwią, nitki strachu, niezrozumienia, cierpienia i złości, całego zbioru emocji, których nawet nie chcę sobie wyobrażać. I być może nie ma to żadnego związku, ale tego samego dnia widziałam Wołyń. I widzę związki i konteksty pamięci. 
Myślę, niezależnie od treści, że to bardzo dobry film. Pięknie nakręcony, przemawiający głównie obrazem, świetną scenografią, fantastycznie zagrany. W bardzo prosty sposób pokazujący, jak niewiele trzeba, by nakręcić spiralę nienawiści i by kręciła się ona coraz szybciej. Naprawdę nie wiem, jak po obejrzeniu tego filmu, można twierdzić, że generuje on nienawiść. Jak bardzo można nie odnosić tego do rosnącej ksenofobii i nacjonalizmu i nie widzieć, do czego to prowadzi. Nie wiem. Tym bardziej nie wiem, jak można się wypowiadać, zwyczajnie go nie widząc. Ale to już chyba zupełnie inna choroba. 
Być może najbardziej oczywiste przekazy, są najłatwiejsze do wypaczenia.  To jednak prawda, że aby zobaczyć i zrozumieć coś więcej, trzeba wiedzieć więcej. 

Przeglądam stare zdjęcia. Ołówkiem na arkuszu papieru zapisuję imiona, ksywy, daty, znaki zapytania. Dużo znaków zapytania. I słowa klucze, po których widzę obrazami: cerata, zamarznięte masło, bawełniany podkoszulek i szelki, zapach fajki, buty na koturnach i szpilki do koka, pies przy budzie. Tak ich pamiętam. 
Zdaje się, że zakończył się już czas zastanawiania się, o czym chciałabym napisać książkę. 


4 komentarze:

  1. Niestety ten dzień mnie nadal boli.

    OdpowiedzUsuń
  2. annajulia.blog.onet.pl16 listopada 2016 15:48

    Mnie ten dzień Wszystkich Świętych także nastraja wspomnieniowo, wspominam zwłaszcza Babcię Helenę (aż mi głupio, że dopiero potem Rodziców). Ale to mi tak pewnie na zawsze zostanie. Stale mi żal, że tak niewiele wiem o ciekawym życiu mojej Babci, Jej wyprawie "za chlebem" za Ocean, powrocie i życiu w czas wojny i Powstania spędzonego w W-wie. Trudno, już nie zapytam. A Ty, Katie pisz książkę, bo masz o kim i o czym...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoja Babcia rzeczywiście miała mnóstwo ciekawych opowieści :) Ja moich też nie pytałam, ledwie podpytywałam. Z jednej strony jak się jest dzieckiem, to chyba aż tak wielkiej wag się do tych rodzinnych opowieści nie przykłada. Z drugiej o wojnie niewiele mówili, czemu wcale się nie dziwię. Teraz spisuję wszystko to, co mi się przypomina, jakieś skrawki historii. Wierzę, że kiedyś uda mi się połączyć je w całość, a nawet jeśli nie, to nie umkną pamięci. Od czasu, kiedy pisałam ten post zaczęłam szperać głębiej, te historie, które wtedy były dla mnie niesamowite okazały się być wierzchołkiem góry lodowej. Rozbudowuje mi się więc drzewo, ja tracę zupełnie kontakt ze światem, odnajduję dalekich krewnych, wysyłam listy i czasem głupieję, bo przodkowie bawią się ze mną czasem w ciuciubabkę. I nawet jeśli tej książki nie napiszę, albo napiszę ją o czymś zupełnie innym, to jest to cudowna podróż.

      Usuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger