sobota, 1 czerwca 2013

nie poganiaj mnie, bo tracę oddech

Doprawdy, nie wiem, co mi do tego durnego łba strzeliło, że pomyślałam niefrasobliwie, iż wraz z końcem maja nadejdzie chwila oddechu i zwolnienie akcji.
Sam fakt, że tak pomyślałam, nie był może aż tak zły, ale ja, w swojej niedorzecznej naiwności, ufnie w to uwierzyłam. Skoro uwierzyłam, to bez wyrzutów sumienia, przepuściłam sobie ostatnie dni radośnie przez palce. Bo przecież po tym całym wysiłku, wykonaniu dobrej i nikomu niepotrzebnej, niewidzialnej roboty, mogłam sobie na taki luksus pozwolić. 

Po pierwszej w nocy obudziłam się w miejscu, w którym przysiadłam na moment sześć godzin wcześniej, by złapać oddech. Nie obudziła mnie niewygoda, czy też gadający telewizor ale dzwonek alarmowy. Nie z budzika, tylko ten z mojej głowy. I wtedy do mnie dotarło. Po pierwsze, że zasnęłam w opakowaniu, nie w swoim pokoju i nie w swoim łóżku a po drugie, że zwolnienie ze sprintu do truchtu na dwa dni, spowodowało, że jestem do tyłu z robotą o jakieś dwa tygodnie. 

Nagle sobie uświadomiłam, coś co niby wiedziałam, ale jakoś tak nie do końca: cały tydzień spędzę na walizkach i prowadzeniu czegoś, co nie wiem, czym ma być. A jak wrócę, to znów nie będę wiedziała w co ręce włożyć i będę zapominać o oddychaniu. I nie wiem, naprawdę nie wiem, na jakiej podstawie stwierdziłam, że będzie spokój, skoro zawsze wszystko tutaj sprowadza się do gaszenia pożarów, a ja mam odznakę brygadiera?
Na propozycję służbowego wyjazdu reaguję bardzo spokojnie: No coś ty, przecież ja jestem antyspołecznym burakiem, którego się ludziom na oczy nie pokazuje! Niestety gdzieś po drodze straciłam umiejętność wymigiwania się z delegacji, bo tym razem się nie udało. Co gorsza, znów okazało się, że jestem zabawna. 
Nie byłam. Nie jest też zabawne, że niedziela przestaje być dniem wolnym. Zresztą, jedyne wolne w mojej czasoprzestrzeni, to łącze internetowe...
Znów zamykam się w swojej szczelnej skorupce, na zewnątrz porastam kolcami. W myśl postanowienia, by wszystko, co leci w moją stronę (nawet jeśli leci z prędkością światła, w celu zmiecenia mnie z powierzchni ziemi) przyjmować ze spokojem i racjonalnym spojrzeniem, staram się oddychać głęboko, ale co jakiś czas ten oddech tracę. A cała tajemnica tkwi właśnie w oddychaniu, bo jak nie oddychasz, to nie myślisz, a jak nie myślisz, to wpadasz w panikę, a jak wpadasz w panikę, to znów tracisz oddech. I wtedy coś może zmieść cię z powierzchni ziemi. Ergo, bez sensu.  
Dlatego nie rzucam się w pogoń za uciekającymi terminami, nie łapię w pośpiechu tego, co się wali. Oddycham. Głęboko. I uspokajam się tym:


Tak, znowu byłam w kinie na bajce... 

4 komentarze:

  1. Katie, powiedz, że masz jeszcze jakąś rezerwę. Że tak nie będzie zawsze, albo że bierzesz na to poprawkę w rozkładaniu sił. Ściskam Cię bardzo serdecznie i podziwiam, że ogarniasz taki kołowrót. Ja do życia potrzebuję spokoju.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jakąś chyba jeszcze mam, ale mam też poczucie, że będzie coraz szybciej. Dlatego staram się podchodzić do tego wszystkiego ze spokojem, różnie wychodzi. Bo spokój i cisza, odizolowanie się, to coś, czego teraz bardzo mi potrzeba. Dzięki :*

      Usuń
  2. I zatrzymaj się czasem... pooddychaj, Katie. Radzi Ci to osoba, która długo o tym nie pamiętała, a może nie wiedziała, że tak trzeba. Ale i tak niepoprawna jestem, bo ciągle jeszcze zdarza mi się nie pamiętać i gnam jak oszalała, do utraty sił... Taki typ.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zatrzymuję się, oddycham :) Zwłaszcza teraz, bo wiem, że sił musi starczyć jeszcze na bardzo wiele. Choć może powinnam teraz jeszcze bardziej zakasać rękawy, to chwilowo odpuszczam, by nabrać sił i dać radę na dłuższym dystansie.

      Usuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger