To już nawet nie przeczucie, tylko pewność, z którą pogodziłam się, jak ze swoim roztrzepaniem. I wiem już od jakiegoś czasu, że poruszam się w dół równi pochyłej. Tylko nagle zaczęłam nabierać przyspieszenia. Jestem przygotowana na spektakularne roztrzaskanie się, ale nie ma tak łatwo. Ten stan będzie się jeszcze ciągnąć, jak najdłuższa nitka spaghetti, do granic możliwości, a potem przywali prostym sierpowym, gdy na chwilę stracę czujność.
Zapatrzyłam się na wystawę sklepową z czymś, czego i tak nie chciałabym kupić i uciekło mi kilka minut. Chciałam podbiec do zielonego światła, ale stwierdziłam, że jednak mi się nie chce. A zaraz potem zobaczyłam bez, który kwitł w innym kierunku niż szłam, więc obróciłam się na pięcie. Prosto pod rower. Nie wierzę w przypadki. Minęliśmy się gładko.
Znów nie mogę spać. Dręczą mnie
jakieś koszmary, tak absurdalne a jednocześnie tak realne, że po przebudzeniu
zaczynam w nie wierzyć i wypaczam kontury rzeczywistości. Już wolę leżeć
bezmyślnie i gapić się w sufit, który jest irytująco gładki, pozbawiony
skazy. Ani jednego pęknięcia, o które można byłoby zaczepić jakąkolwiek myśl i ciągnąć za nią, jak za sznurek, licząc, że poruszy cokolwiek. Licz barany - kolejna rada, którą nie wiem, gdzie przyporządkować:
złośliwość, zlekceważenie, żart czy powaga?
Barany liczyłam raz. Było to w
czasach, gdy umiałam liczyć jedynie do dziesięciu. Policzyłam i nie zasnęłam.
Właśnie wtedy pomyślałam, że liczenie baranów nie ma sensu, skoro jest ich
tylko dziesięć.
Nie do końca rozumiem co przeżyważ i skąd bierze się Twój nastrój, ale pięknie i intrygująco ubierasz to w słowa. To tak krótko, a już tak bardzo lubię Cię czytać.
OdpowiedzUsuńW tym miejscu jest dużo introwertyzmu i emocji, może czasem zbyt wiele, których czasem ja sama do końca nie rozumiem. Ale czasem zdarza się tak, że ktoś się w tym odnajduje i to jest jedna z piękniejszych rzeczy, dlatego bardzo dziękuję Ci za Twoje słowa :)
Usuń