niedziela, 19 maja 2013

setting fire to sleeping giants

Gdy skończyły się słowa, których pod koniec prawie nikt już nie słuchał. Gdy drgnęła klamka i skrzypnęły drzwi, a kilkadziesiąt stóp szurnięciem dało upust swojemu zniecierpliwieniu, czas zatrzymał się w miejscu i świat zewnętrzny przestał istnieć.

Jak Alicja w kranie czarów kurczyłam się i rosłam na przemian, przy tworach czyjejś wyobraźni, wrażliwości i umysłu. Reprezentacyjne stiuki nad głową przybrudzone tonem kurzu, rzeźbione balustrady owinięte grubym sznurem pajęczyn niczym serpentyną. Słoma ciekawsko wyglądająca przez pęknięcia w suficie, wyrwy w podłodze. Fragmenty tapet z pokoju dziecinnego, resztki sanitarnych instalacji, bruzdy i wyrwy po ścianach działowych. I ta zieleń ogrodu wpadająca cieniem do wnętrz, gra światła i ciemności rozsmarowana po ścianach łuszczących się ze starości. Zapach stęchlizny wiercący nozdrza na samym dole i woń rozgrzanej upalnym dniem więźby dachowej na strychu. Kilkadziesiąt prac rozmieszczonych na czterech piętrach dawnego pałacu, w którym kiedyś toczyło się normalne życie. To dawne z balami w największej z sal i z pokojówkami ścierającymi kurz z portretów właścicieli. I to trochę bliższe, komunalne, ze wszystkimi cieniami i blaskami, uniesieniami i spadaniem w głąb. W opuszczonym budynku, wśród sypiących się ścian i dziurawych podłóg najnowsze instalacje, filmy wyświetlane nad wanną, ukryte w szafach, wtopione tak zupełnie naturalnie obok psa narysowanego kiedyś dziecięcą ręką. Rozkład i rozwój z ponad setek lat, harmonijnie obok siebie. Jak życie i śmierć.

I w tym wszystkim ja. Siadam przed plastikowymi kubikami przytwierdzonymi do ściany, patrzę, jak ruchoma strużka światła nadaje im, co chwila, inny kształt, wydobywa inny cień. Relaksuję się. Zaraz potem nie mogę wyjść z podziwu, by później łza spłynęła mi po policzku zatrzymując się w kąciku ust. Tu się zaśmieję, tam nic nie zrozumiem, na drugim piętrze zamyślę, by na strychu złagodnieć wewnętrznie od dźwięku dzwoneczków wprawianych w drganie szumem telewizora. 

Przestrzenie muzealne mnie uspakajają. Patrzę, analizuję, czuję, nie tylko to, co artysta miał na myśli, ale przede wszystkim siebie. I otwiera się wtedy przede mną mój prawdziwy świat. Ten, w którym czuję się bezpieczna, który wypełnia mnie po brzegi.

Uczyłam się, czytałam, pisałam,  nie raz o katarktycznej funkcji sztuki. Ale dopiero teraz poczułam ją od czubka włosa po koniec dużego palca u stóp. Przez całe ciało i każdą emocję we mnie. To miejsce magiczne, którego już nigdy nie zapomnę. To uczucie, że jestem w swoim świecie i nie ważne jest to, co na zewnątrz. To poczucie, że jestem we właściwym miejscu. Ta pewność, że to jest właśnie to, w czym jestem całą, prawdziwą sobą. Ten wewnętrzny prąd, że tym powinnam wypełnić swoje życie, a nie gospodarką niskoemisyjną. 
Po prostu ja.




Bo tylko sztuka cię nie oszuka.

4 komentarze:

  1. zmiany wyczuwam. stop. ciepło ślę. stop. :) stop

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co Ty taka zastopowana? ;)

      Usuń
    2. no trudno, trza się przyznać, ale to zwykła głupawka słowna była :)

      Usuń
    3. Ach, jak ja uwielbiam słowne głupawki! :)

      Usuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger