W ostatnie dni odświeżanie stron z prognozą pogody, i tą w Polsce i
tą w Egipcie, zdarzało się częściej niż odświeżanie poczty
służbowej. Rozmowy telefoniczne w mniejszym stopniu dotyczyły spotkań i
dokumentacji niż niezwykle istotnych spraw, typu: czy brać w góry
kalosze i czy grill jest wyczyszczony? Logistyczne ważniejsze było
ustalenie godziny wyjazdu i niż zebranie wszystkich potrzebnych podpisów
pod niezwykle ważnymi pismami, nim ¾ Mordoru uda się na radosny
wypoczynek. Bo radosny wypoczynek był na ustach prawie
wszystkich, zaplanowany co do minuty, bogaty w atrakcje. Jawił się
niczym karawanie zarys oazy na pustyni.
Nie śledziłam
aktualizacji temperatury powietrza i stopnia zachmurzenia nieba. Nie
zastanawiałam się, jaki kostium kąpielowy wybrać na zagraniczną
wycieczkę, ani nie biegłam do sklepu po górskie buty. Nie robiłam
zapasów karkówki i kiełbasy. Nie dlatego, że planów na majówkę nie
miałam. Nie dlatego, że nie byłam, jak ta karawana na kolanach sunąca do
oazy. Plany miałam najpiękniejsze i odliczałam sekundy do dnia, kiedy
mój długi weekend się rozpocznie. A rozpoczął się w zeszłą sobotę.
Rozpoczął
się ciszą w domu i ogromną przestrzenią. Bo wczesnym świtem teściowie
zabrali bagaże i udali się na tygodniowy wypoczynek do lepianki. A ja na
ten czas zafundowałam sobie cały szereg atrakcji.
Najpierw
zaczęłam od śniadania. Wykorzystałam każdą powierzchnię kuchenną, ze
zdecydowanie większym rozmachem niż było to konieczne, ale pierwszy raz
nie musiałam szukać miejsca pomiędzy rozstawionymi przyrządami
kuchennymi, produktami spożywczymi i pyrkającymi garami. Nie musiałam
też uważać, by nie dostać otwieraną szafką w głowę, czekać nie wiadomo
ile, by móc włączyć czajnik i kroić chleba w powietrzu w tempie
ekspresowym, żeby przypadkiem zbyt dużo przestrzeni swoją osobą nie
zabierać (bo w domu mojej teściowej obiad gotuje się od siódmej rano, a
kuchnia mała jest). Śniadanie doprawiłam kawą pitą bez pośpiechu, w
ciszy wolnej od słów, której rano tak bardzo potrzebuję, z ulubionym
radiem w tle.
Potem było już tylko lepiej: mój system sprzątania, moje gotowanie, moje produkty w lodówce. Bez pytań: A dlaczego tak? A co robisz? A może lepiej byłoby ci, gdybyś…?
I wszystko zajęło mi połowę mniej czasu niż zwykle. Mogłam czytać
książkę, bez ciągłego odrywania się, do spraw, które nie interesują mnie
ani trochę. Co więcej nikt nie odczytywał mojej lektury, jako dowodu na
to, że muszę się strasznie nudzić, więc może upiekę ciasto, bo co tak
będę bezproduktywnie siedzieć? Od soboty czuję się, jak królowa świata.
Jeszcze
chyba nigdy, odkąd tu mieszkam, sobota nie była tak odprężająca i
spokojna. Każdy kolejny dzień to poczucie, że od najmniejszej pierdoły
(typu: Płatki jesz? A może zjadłabyś szynkę? Taką dobrą kupiłam, a ty w ogóle jej nie jesz.) po rzeczy większe, mam wpływ i kontrolę nad swoim życiem. To komfort, że nie muszę tłumaczyć się z każdego ruchu i decyzji. I ta wolność, gdy mogę wieczorem przebiec nago z łazienki do sypialni. Ten tydzień to maksymalna dawka ciszy i relaksu (nawet jeśli idę do pracy), właśnie taka, jaka powinna być podczas majówki.
Egipt przy tym, ze wszystkimi swoimi piramidami i palmami, zwyczajnie wysiada.
TAAAAAA, ciiiiiisza, ciiiiiisza i jeszcze raz święty spokój:)
OdpowiedzUsuńSiedzę w szlafroku, rozczochrana, po szczypiorek na grządkę wyskoczyłam w piżamie,w deszcz, śniadanie jem na raty, grill "się zrobi" jak się będzie chciało ( syna mamy na łikend, trza coś jednak upichcić) i w ogóle jest cudnie!
Jedną rzecz sprawdzam - pogodę na Wrocław na jutro :))))
A w ogóle jakbym sama to pisała - co najmniej zdziwieniem i lekką pogardą napawa mnie ta gorączka "dokąd by tu wyjechać, bo inaczej będzie to czas stracony". A ja właśnie lubię marnować czas w tak domowy sposób, i wreszcie mieć czas domem i rodziną się nacieszyć :))))
Nucę sobie przy tym:
"Wasting my time
Resting my mind and I'll never pine
For the sad days and the bad days
When we was workin' from nine to five..."
No dobra, ja na jutro też sprawdziłam ;) Ale w sumie nie wiem, po co, bo niezależnie od tego, jak będzie, ja zamierzam bawić się świetnie - już nie w ciszy ;)
UsuńPink Floyd! :)
Ofkors:)))))
OdpowiedzUsuńwiadomo :)
UsuńCelebruj, celebruj :) Najpiękniejsze są zwyczajne chwile.
OdpowiedzUsuńTo prawda, tak w zasadzie, to one mają największe znaczenie :)
UsuńPysznie!
OdpowiedzUsuńJest pysznie! Nie żeby Teściowa źle gotowała - gotuje genialnie, ale ja trochę inne smaki lubię :)
UsuńZ teściami mieszkasz? Jakoś przegapiłam. Nie chciałabym. Z rodzicami też nie. Już cierpnę na myśl, że przyjadą do mnie na kilka lipcowo - sierpniowych dni. Dziękuję, przypomniałaś mi luksus, który na co dzień mam.
OdpowiedzUsuńChyba nigdy o tym wprost nie wspominałam. Mieszkam przejściowo, ósmy miesiąc. Chyba właśnie teraz zaczynam odczuwać to, co mi przeszkadza. Jeszcze tylko rok, a potem własne cztery ściany. Nie mogę się doczekać :)
Usuń