Powietrze pachnie już jesienią. Taką pełną, lekko dżdżystą, z rana przemarzniętą, pod koniec dnia ciągnącą za sobą z ciężką chmurę, jak siatkę z zakupami. Taką jesienią z ciepłym kocem i grubymi skarpetami na stopach, parującym kubkiem w dłoni, dobrą książką i filmem widzianym po raz setny. Poranny świat tak mglisty, że mam ochotę przecierać powietrze, jak zaparowane lustro po gorącym prysznicu. Patrzę na stos książek ułożony pod ścianą i mój wzrok zatrzymuje się na tym samym brzegu, co w każdym listopadzie. Dzienniki 1950-1962 Sylvia Plath. Po tylu latach pierwszy raz się ich nie boje, nie boję się tego, że każdym słowem ściągną mnie w dół.
Bo ta jesień i ten listopad są inne. I nie chodzi o to, że są cieplejsze i bardziej suche niż niemal wszystkie, które były przed nimi. Ja jestem inna. Cieplejsza. Te słowa były prawdziwe: jesienią zawsze byłaś trochę słabsza, dziś zgodzę się tylko z tym, że słabsza byłam. Kiedyś.
Był taki czas, że zobaczyłam, że można inaczej, że ja mogę być inna, taka swoja i bez niewidzialnych sznurków przytwierdzonych do gruntu. Zobaczyłam siebie taką, jaką mogę być, jaka jestem naprawdę i poczułam pewność i siłę, wcześniej mi nieznaną.
Ale urosłam zbyt szybko i mnie to przerosło.
I byłam najsłabsza jaka mogłam być ze wszystkich pór roku, jakie przeżyłam. Zakwestionowałam wszystko co widzę, umiem, czuję i wiem, tak jak nigdy wcześniej. I poczułam się bezdennie pusta. A potem zaczęłam się bać, obrosłam skorupą i zaciemniłam swój ogląd.
Paradoksalnie, było to dobre.
Zaczęłam znów rosnąć. W swoim rytmie, naturalnie, krok po kroku.
I jest listopad i chodzę wyprostowana i pewnym krokiem. Uśmiecham się i myślę pozytywnie. Sama z siebie.
Nie stałam się twardzielem, zimnym bytem. Nie wywróciłam na lewą stronę swoich przekonań i wierzeń. Zwyczajnie pewnego dni uśmiechnęłam się do siebie w lustrze, rozejrzałam dookoła i powiedziałam: cholera, jest mi dobrze. Tak zwyczajnie i po ludzku. Przestałam wierzgać. Udowadniać samej sobie. Nie pozwoliłam się sobie bać. Zaczęłam doceniać. Również siebie.
To ja jestem księżyc i słońce.
3:45