środa, 30 września 2015

wczesna jesień

wczesna jesień
Cały mój wrzesień to jedno, prawdziwe, wciąż samej sobie uświadamiane serendipity. Te (nie)przypadki prowadzące do szczęścia nieposzukiwanego, to odnajdywanie miejsc, ludzi i zjawisk, gdy wypatrywało się czegoś zupełnie innego. 
Cały mój wrzesień to wyciszenie, które pojawiło się bez zapowiedzi. Dopieszczanie się od środka i sunięcie swoją mydlaną bańką, mimo iż fronty międzyludzkie zbyt często zmienne a bywa że i nieprzyjazne. Zamiast zapłakać nad ludzką małością odkrywam jak bardzo jestem już poza tym. Czasem tylko zastanowię się nad tym, jak coś co obiektywnie jest gwiazdką z nieba, puszczeniem oka przez los, w czyjejś perspektywie jest irytującym paprochem na połaci płaszcza. A mnie cieszą takie gwiazdki i mrugnięcia, dają mi podmuch wiatru pod skrzydła. Dla innych są kamieniem w bucie.

Z rzeczy najważniejszych, to niezwykłą frajdę sprawia mi przygotowywanie śniadań. Krojenie jabłek, pakowanie kanapek do śniadaniówki i ukrywanie słodkich niespodzianek, którymi M-ka obdarowuje swoich nowych kolegów. Śniadanie to podstawa udanego dnia. Jak się okazuje przygotowanie go również. M-ka oszołomiona pierwszą szkolną lekturą lepi Plastusia, a mi łza wzruszenia dygocze na rzęsach, bo sama w pierwszej klasie robiłam dokładnie to samo. Mój Plastuś mieszkał w piórniku, tak jak u Tosi, a na przerwie siedział w kieszonce fartuszka gdy biegałam wzdłuż korytarza. A potem wypadł i pozostała po nim rozdeptana plastelina pod drzwiami klasy I 'e'. 
Niezmiernie bawi mnie fakt, że koleżanki i koledzy ze szkoły w codziennych opowieściach mają imiona i nazwiska, tak nierozłączne, jakby stanowiły niezaprzeczalną jedność. Uśmiecham się na karteczki z rysunkami zwierząt wrzucone do plecaka przez najbliższą koleżankę i wzruszam widząc jak M-ka odkrywa nowy, zaskakujący świat i jak stawia swoje pierwsze taneczne kroki w zespole, z którym ja związałam swoje dziecieństwo. Ma już za sobą zgubione zadanie domowe, kilka wariactw na koncie, pierwsze koleżeńskie wizyty i pierwsze szkolne demony, jak ten, że zbyt szybko skończy się jej zeszyt do angielskiego. Dzienniki są wciąż takie same jak pod koniec lat 80tych, a pismo pani wychowawczyni nadal jest pismem pani z pierwszej klasy, każdego z nas.  

Odkrywam rytmikę każdego dnia, serię zdarzeń, które wynikają jedne z drugich, biorę w garść swoje sflaczałe poczucie obowiązku i wreszcie chodzę wyspana. Szukając innego numeru bramy, znów jak dziewczyna nie po tej stronie ulicy, wchodzę na podwórko, z którego ścian patrzą na mnie kolorowe psy, trójwymiarowe ryby, pstrokate ptaki, kilka dinozaurów i jeden rekin. Zagaduję do pana z farba i już po chwili maluję kwiaty na jednym z murali. Tak po prostu. Nie szukając. Serendipity.
Nie wiedzieć czemu odnajduję prawdę i spokój w gotowaniu, niespodziewanie nowe służbowe zadanie okazuje się być wymagającą, ale jednak frajdą, i praktycznie z dnia na dzień ląduję pod pomnikiem Małej Syrenki i nadwyrężam sobie ścięgno włócząc się godzinami po kopenhaskim bruku.  

Nadszedł czas owijania się w kraciasty koc i wkrajania imbiru do herbaty. Nadchodzi ukochana jesień i, jak zawsze z nią, nadzieja i energia na zbliżający się czas. I choć czasem coś gdzieś kąsa i szepcze podejrzliwie, to w zasadzie jestem spokojna, bo pogodzona z najlepszą wersją życia, jaką mogłam mieć. 



poniedziałek, 14 września 2015

oh well

Tegoroczna lista rzeczy do zrobienia w wakacje, których i tak nie zrobię była dość specyficzna. To znaczy ona była tendencyjna, konsekwentnie wypełniona niemal identycznymi punktami co rok, dwa, trzy… lata temu. Ale tym razem, można by powiedzieć o niej, że była listą urlopową, bo tuż przed urlopem powstała, niemal przed końcem wakacji. Mimo krótkiego czasu podjęłam się realizacji następujących postanowień:


  • Przygotować M-ce pokój dla pierwszoklasistki


Zrobione! Wykazałam się determinację wielką, bo dwa dni pod rząd jeździłam do sklepu (pod miasto), aby dostać takie biurko, jakie sobie dla M-ki upatrzyłam. Wykorzystałam też okazję do wyrzucenia do niczego nie nadających się zabawek. Wszystko, co z biurkiem jest związane zostawiłam natomiast M-ce, by sobie urządziła tak, jak chce i jak jej wygodnie i w ogóle nie ingeruję w to, że powierzchnie są słabo wykorzystane a niektóre rozwiązania nielogiczne ;) Tego też trzeba się nauczyć ;)


  • Naprawdę zrobić porządek w szafie i naprawdę pozbyć się rzeczy, które mają więcej niż 10 lat (8, 5 i 4) i w których zwyczajnie nie chodzę i nie czekać na to, że moda wróci, bo jak wróci, to sobie mogę kupić coś nowego, a prawda jest taka, że nawet się nie zorientuję, gdyby wróciła. (Naprawdę oznacza naprawdę, a nie wyrzucenie dwóch rozciągniętych T-shirtów dla świętego spokoju).


Normalnie taka dumna jestem z siebie, jak nie wiem co! Najpierw wywaliłam wszystko na podłogę, by stwierdzić: “O nie! Wywaliłam wszystko na podłogę”, ale wzięłam się w garść i zrobiłam ostrą selekcję. Fakt. Były rzeczy, z którymi nie wiedziałam co zrobić, bo w sumie nie chodzę, ale wyrzucać szkoda… No to wpadłam na genialny pomysł: zrobiłam zdjęcia ubraniom, zrobiłam opisy i wysłałam swoim bliskim koleżankom - ¾ ciuchów do wyrzucenia znalazło nowe właścicielki :) Pomysł spodobał mi się tak bardzo, że postanowiłam podobne rozwiązanie zastosować w sezonie jesień/zima. Tylko nie wiem co na to koleżanki.


  • Jedną książkę przeczytać. Nie musi być gruba. 


Normalnie idę jak burza z tymi postanowieniami! Przeczytałam, jedną i miała powyżej 100 stron!


  • Przejrzeć kolczyki i bransoletki i wyrzucić te bez pary i te przerwane, bo jednak przez rok nadal się nie znalazły i nie ponaprawiały. Sama nie rozumiem, dlaczego?


W tym niezrozumieniu trwam nadal.


  • Kupić jednak tę osłonkę na balkon, co ją od zeszłych wakacji kupuję, bo zabawa w Katie i kotka wyskakującego przez balkon już mnie nie bawi.


Kupiłam! Ale potem oddałam zakupiony towar. Otóż. Miałam zapisane (od roku) wymiary balkonu, więc poszłam do sklepu i poprosiłam o osłonkę zaznaczając, że ja z matematyki to kiepska jestem i nie wiem, ile m2 owej osłonki potrzebuję. Pan powiedział, że nie ma problemu, wystarczy podać wymiary. No to podałam! Cieszyłam się jak nie wiem co, że w końcu ją sobie zainstaluję (tak, cieszą mnie takie rzeczy). Pełna zapału i energii przystąpiłam do działania i nagle okazało się, że jednak brak znajomości matematyki może być problemem. Osłonki starczyło bowiem na pół balustrady. Oczywiście zwymyślałam Bogu ducha winnego sprzedawcę, że się nie zna, źle odmierzył. By potwierdzić swoją tezę postanowiłam zmierzyć balustradę raz jeszcze (może przez rok urosła?). I wtem! Szok i niedowierzanie! Doszło do mnie, że wymiary, które podałam panu w sklepie nie były długością oraz wysokością! Rozmiar nr 1 był długością dwóch krótszych boków balustrady a rozmiar nr 2 był długością boku dłuższego. Osłonkę ładnie zwinęłam i odniosłam do sklepu. Bum ta dysss! Może się uda next summer!


  • Zagospodarować szuflady w meblach po babci.


Jeszcze nie czas.


  • Jak już zlokalizowałam te rolki (wakacje 2013), przytargałam je do domu (wakacje 2014) to mogłabym się na nie wybrać.


Srutututu majtki z drutu.


  • Wrócić do dobrej praktyki jeżdżenia do pracy rowerem.


No jak?! Przecież na urlopie byłam!!


  • Zrobić porządek ze zdjęciami na pulpicie. 


Czy wrzucenie wszystkich zdjęć do jednego folderu zatytułowanego “do ogarnięcia” można uznać, za uporządkowanie fotograficznego archiwum?


  • Pójść na jedne zajęcia jogi. Tak, na jedne. Jest to bardziej realistyczne i konkretne niż dotychczasowe zacząć chodzić na jogę


Wybrałam sobie szkołę. To już coś. 


  • Uporządkować dokumenty.


No cóż. Ja myślę, że to jest jednak takie typowe jesienne zadanie. Aczkolwiek rzeczy ułatwiające mi to uporządkowanie nabyłam. 
Ale! W ferworze wyrzucania ubrań i składania m-kowych mebli posprzątałam coś, czego w planach sprzątać nie miałam - komórkę. I, uwaga, wywaliłam zawartość 3 kartonów, które tylko przewożę od paru lat z miejsca na miejsce, nie rozpakowując ich wcale. Teraz mam ślicznie wszystko poukładane, posegregowane w ślicznych, nowych kartonach. Więc, doprawdy, fakt posiadania bałaganu w dokumentach gaśnie przy tym heroicznym dokonaniu.


  • Kupić abażur.


Poza tym, ze chcę abażur, to chcę mieć ładny abażur. Wszystkie były brzydkie. Nie ma abażuru. Jest brzydko zwisająca żarówka.


  • Zamontować rolety. Do końca, bo ta jedna jednak śmiesznie tak sama wygląda.


W sumie to Rodziciel zamontował, ale dzielnie mu kibicowałam i docinałam tam gdzie trzeba było i mam już rolety we wszystkich oknach (choć nie w każdym są one równe)


  • Odpuścić. Odpuścić to wszystko, czego się trzymam. Przyjąć pewne rzeczy, zjawiska i ludzkie zachowania bez potrzeby zrozumienia ich, umiejscowienia w tym, co dla mnie znane.


I choć wiele jeszcze w tym temacie jest do zrobienia, to muszę przyznać, że coś drgnęło.


  • Potraktować nowy obszar zawodowy jako przestrzeń do zabawy, odkrywania, rozwijania, poznawania siebie z innej strony.


No nie bardzo miałam jak będąc na urlopie… Ale po powrocie dostałam jeszcze kolejny, nowy obszar. Jeszcze nie wiem, czy to mnie pogrąży czy wręcz przeciwnie. Odkrywania za to będzie, że łohoho.


  • Nie bać się. Nie bać się, do cholery.


Podobno im człowiek starszy, tym bardziej pewny siebie, potrafiący realnie ocenić w czym jest dobry. A u mnie jakoś tak zupełnie na odwrót. Niezaliczone. 


  • Zejść z poziomu mam taki bogaty zasób słownictwa, że zapomniałam o zasadach gramatyki i wrócić do podstaw w angielskim.  


Do podstawowych wręcz. Trochę przysypiam z nudów ;)


  • Więcej pisać na blogu. 


Wciąż się staram.


  • Odpocząć.


Postanowiłam odpoczywać nadal. Nie tylko w wakacje. Idzie mi całkiem nieźle. Godziny poza służbowym biurkiem wyciskam do ostatniej kropli.


  • Nie przejmować się tą listą.


Ależ skąd! Ani trochę! Ale powiem tak: ja lubię te swoje wakacyjne listy, mimo iż są bardzo na wyrost. Pomagają mi się skupić, pomagają mi pokazać samej sobie, że potrafię wziąć się w garść. Co więcej, postanowiłam pójść za ciosem i zrobić listę na jesień. Niezbyt dużą. Niezbyt zobowiązującą. Znów taką, którą nie ma się co przejmować, ale dzięki której w podświadomości, działania są troszkę bardziej celowe. 

Jesień jest dobra na myślenie, na budowanie. Dziś muszę mieć cel i plan. Dlatego planuję dalej. Planuję wszystko to, czego nie zrobiłam w wakacje. Planuję jeden taki wieczór, którego nigdy nie było. Planuję znów pojechać w góry, mogą być nawet niskie. Planuję znów pisać senniki i odzyskać swoje dawne. Planuję dopieszczać się do środka i przeczytać 6 książek do grudnia i na bieżąco czytać Zwierciadło. Planuje nauczyć się pleść warkocze sobie i M-ce, bo przecież właśnie po to zaczęłam zapuszczać włosy - by zapleść sobie długi warkocz. Dalej robić po prostu swoje, najlepiej jak się da. 

poniedziałek, 7 września 2015

back to school

back to school
Góry były piękne. Jak zawsze. Pełne śmiechu, ciepła i radości. Chciałam tam zostać już na zawsze w tym mieszkaniu z domu z wieżą, z węglową kuchnią i trzeszczącą werandą. W tym czasie poza czasem, wziąć M-kę pod rękę i uciec gdzie pieprz rośnie i ukryć się przed wrześniem. Bo ja nie zgadzam się na wrzesień.
Mimo iż już trwa.

Wolałabym, aby jeszcze przez ten rok M-ka nie wiedziała, co to lekcyjny dzwonek i tornister na plecach.
Wolałabym, nie podpisywać się pięć dni w tygodniu na własnej liście obecności.

Bo na urlopach jestem miękka i świetlista. Wolna. Swoja. M-kowa. Na urlopach zwykły świat mnie cieszy i bawi. Poza nimi czasem marszczę czoło i nawet mój głos ma lekki ton papieru ściernego. I mniej energii we mnie i tęsknota coraz większa za zwykłym światem.
Myślę, że to już tylko kwestia czasu.



1 września, M-ka patrzy na mnie swoimi wielkimi, zielonymi oczami, w których zbierają się łzy i mówi: Mamo, bo ja chyba nie chcę iść do szkoły.

Entuzjastycznie ćwierkam, że zaczyna się fantastyczna przygoda, że dowie się tak wiele i tak wiele świetnych rzeczy będzie mogła wybrać tylko dla siebie.
Nic nie mówię o tym, że ja też nie chcę.

Swój pierwszy dzień w szkole pamiętam jako czarno-biały. To pewnie za sprawą zdjęć. Pamiętam zdjęcia robione przez tatę na balkonie, a potem przez dziadka na jego balkonie. M-ka też już takie ma.
Pamiętam, jak przed wielką szkołą staliśmy podzieleni na klasy, gęsiego a pani wyczytywała nasze nazwiska. I pamiętam, że po jednym nie padło "obecna", bo właścicielka nazwiska od razu poszła o klasę wyżej. I ja wtedy pomyślałam, że ze mną jest coś nie tak. W sumie długo właśnie tak myślałam. Uwielbiałam platynowe włosy naszej pani, jej różowe policzki i błękitne powieki, tak bardzo w stylu lat 80tych. Na pierwszej lekcji nie rozumiałam czemu spółgłoski są czerwone, a samogłoski niebieskie i dlaczego słowa ‘mama’ nie mogę zapisać literkami, tylko kolorami. Zwłaszcza takimi. Przecież wiadomo, że litera M nie jest i nigdy  czerwona nie była.
Jak tak sobie teraz o tym wszystkim myślę, to wydaje mi się, że byłam gdzieś z boku, wyobcowana, rozkładająca wszystko na atomy, z grupką bliskich koleżanek. I nie powiem, że było mi z tym źle. Było radośnie. Ale nie powiem też, że chciałabym, aby M-ka miała tak samo.
Patrzę na nią jak niesie plecak, jak siedzi w ławce, jak szepcze coś do ucha swojej nowej koleżance, jak wraca z klejem wsmarowanym we włosy, jak zapomina o butach zmiennych i jak przyjmuje to wszystko, co się wokół niej dzieje, tak po prostu, naturalnie. Jak wszystko.
Znosi to bardzo dobrze. Zdecydowanie lepiej niż ja. Bo ja wciąż się wzdrygam na dźwięk szkolnego dzwonka.

M-ka zaczyna nowy etap. I ja też bym chciała. Mam potrzebę zmiany. Znów spadła ze mnie wierzchnia warstwa schematów, złudzeń, znów w kolejną jesień idę inna. To lato przemknęło niemal niezauważalnie i mnie zmieniło. Jestem jak w tej pierwszej klasie, trochę z boku, zastanawiająca się w ciszy nad tym, co widzę i słyszę. I na razie jest mi tak dobrze. Idę w jesień pełna nadziei. Z innymi aspiracjami, celami i potrzebami. Myślę, że to dobrze. I myślę też sobie, że cieszę się na ten powrót do szkoły, na nowe odkrycia i nowy świat, który będę podpatrywać, jak odkrywa go M-ka i uczyć się go razem z nią.

Wczoraj, po godzinie 15, gdy gotowałam obiad, musiałam zapalić w kuchni światło. Zrobiło się tak ciepło, domowo, jesiennie. Lato przeleciało mi między palcami. Jesieni już na to nie pozwolę. 


Copyright © 2014 serendipity , Blogger