piątek, 20 marca 2015

somebody that I used to know

Dreszczyku emocji raczej nie będzie.
Niecierpliwości wymieszanej z potężną dawką radości raczej też nie.
Nie będzie znaków zapytania, czy dopasuję twarz do wspomnień. Wspomnienia do ludzi.
Media społecznościowe obdarły wszystko z tajemnic. Tych tajemnic powierzchownych, pod które nikt z nas i tak nie będzie chciał zajrzeć.

Jest ciekawość człowieka.
Krótki eksperyment jak bardzo tak lub jak bardzo nie.
Tylko tej wiedzy nie da się odnieść do niczego.
Starczy na krótkie tu i teraz.

4 lata w perspektywie całego życia to niewiele.
4 lata w takim okresie życia to całkiem dużo.

Najbardziej bawi mnie fakt, że może okazać się, iż po 15 latach rozłąki możemy mieć więcej wspólnych wątków niż przez 4 lata dzień w dzień w jednej klasie.

poniedziałek, 16 marca 2015

readiness is all

Zatrzymałam się za trzecim samochodem, tuż przy wyjeździe z mojego osiedla. M-ka, z tyłu, opowiadała o swoim śnie. Migacz do skrętu w lewo wydawał miarowy dźwięk. Droga, średniego ruchu, na którą miałam wjechać zaczęła się korkować z lewej strony. To za sprawą pani w małym aucie, która chciała skręcić na przedszkolne podwórko. Samochody jadące z naprzeciwka nie zatrzymywały się. Pani w małym aucie nie mogła wjechać przez bramę, my nie mogliśmy się włączyć do ruchu. Mijały kolejne sekundy. Rodzice odwożący dzieci do przedszkola, muszą zatrzymywać się na chodniku, tuż przy tej drodze. I gdzieś tam dalej, ktoś właśnie próbował parkować lub wyjechać, przez co samochody nadjeżdżające z prawej strony zaczęły zwalniać, aż w końcu też się zatrzymały. Byłaby to świetna okazja dla pani w małym aucie, aby skręcić w lewo i wjechać przez przedszkolną bramę - jakieś 20 metrów. Byłaby, gdyby pani w bardzo dużym aucie ignorująca istnienie małych, bocznych uliczek, nie zastawiła wjazdu. Pani w małym aucie, wykonała ruch ciała sugerujący całkowity opad rąk. Wśród odgłosów silników dało się słyszeć jęk zawodu i rozczarowania pozostałych kierowców, którzy liczyli, że pojadą przed siebie. Pani w bardzo dużym aucie w mig zdała sobie sprawę ze swojej nieuwagi i postanowiła naprawić sytuację. Zaczęła cofać kompletnie ignorując sytuację na drodze, którą mogła dostrzec w lusterku umieszczonym tuż nad swoją pełną loków głową.  Gdyby uniosła choć trochę wzrok, zapewne dostrzegłaby za sobą sznur zbliżających się samochodów a zwłaszcza pana w srebrnym aucie. Pan w srebrnym aucie chcąc uniknąć zderzenia z panią w bardzo dużym aucie jednocześnie wcisnął klakson i wjechał na chodnik. O mały włos nie potrącił jadącego po tym chodniku na rowerze 10letniego chłopca. Poprzez niezbyt mądrą decyzję pani w bardzo dużym aucie, pani w małym aucie mogła skręcić i wjechać w swoją upragnioną uliczkę, co też uczyniła. I gdy już prawie przejechała przez przedszkolną bramę, coś walnęło w tył jej małego samochodu. To był rower z 10letnim chłopcem, który mijając pana w srebrnym aucie obejrzał się na niego przez ramię tracąc z wzroku to, co było przed nim. 
Na szczęście - chłopcu nic się nie stało. Pani w bardzo dużym aucie odjechała. Pan w srebrnym aucie spojrzał w moją stronę. Usta miałam zakryte ręką. 
A wszystko to jakaś minuta. I to tuż przed wejściem do przedszkola. 

Jakaś minuta błędnych, nieprzemyślanych decyzji. Mogła kosztować życie i zdrowie.

Ludzka bezmyślność jest okrutna i brutalna. Tak jak patrzenie tylko na to, co przed własnym nosem, nastawienie jedynie na cel, bez analizy środków, bez zwrócenia uwagi na kontekst. Byle do przodu, byle załatwić swoje. Działania ad hoc. Jesteśmy nierozważni, ślepi na innych wokół nas. 

niedziela, 8 marca 2015

kochana

Spadająca z głowy literka c, jak Cortázar i spódnica z gazety. Kot Figalo, który z równym zapałem robi, jak i przygląda się sztuczkom. Gonienie własnego cienia w zabawie w spontaniczność. Opisy zdarzeń, jak analizy dzieł najwybitniejszych malarzy. Hiszpańskie wątki w tle, czerwona kanapa i pan od liczników, który okazuje się być przyszłą żoną. Poprzesuwani ludzie, fragmentaryczni mężczyźni, kobiety z zadrą w sercu. Kadry, które mało kto rozumie, wciąż powracające zdjęcie z zawiniętą rzęsą i, jak zawsze, jedynie właściwa stacja radiowa, owsiane ciastka i butelka białego wina. Do dna i ostatniego okruszka. 
To niczym niezmącone poczucie, że nadal jesteśmy swoimi ludźmi, tymi ze schodów w Ołomuńcu, pomimo ciszy, która zapada w zimowe sny pędzących narracji. 
Naturalność i spokojny bieg wszystkiego, każdego słowa płynącego prosto z siebie bez zastanowienia. Jej śmiech wciąż taki pełny.

Ze spokojem, którego mi brakowało, przyjmuję, że żyję w dwóch różnych rzeczywistościach i żadna z nich nie jest do końca prawdziwą, choć każda autentyczną. I znów cieszę się, że jestem człowiekiem angażującym się. I choć idziemy do siebie z innych przylądków, to nic to nie zmienia. 
Nasz wspólny ląd wciąż jest i pięknieje z wiekiem.

wtorek, 3 marca 2015

where have you been


Wróciłam z urlopu i wszyscy myślą, że gdzieś byłam. Musiałam gdzieś być, bo przecież wzięłam urlop. Urlop bierze się po to, aby gdzieś być.  
Wprawdzie mogłabym też wziąć go na przeprowadzkę albo remont, ale wszyscy wiedzą, że nic takiego w planach nie miałam. 
Poza tym po przeprowadzce lub remoncie wróciłabym zmęczona z ulgą, że mogę sobie w pracy posiedzieć i odpocząć. A wróciłam uśmiechnięta, wypoczęta i wyciszona. Dlatego na pewno musiałam gdzieś być i przywieźć cudowne pamiątki. 
Zresztą, to już było widać od tego dnia, gdy zaniosłam do HRu wniosek urlopowy. Od razu zaczęłam się szerzej uśmiechać. To pewnie dlatego, że dorwałam jakąś ofertę last minute w najpiękniejszym zakątku świata. Innego wytłumaczenia nie ma. Gdy pierwszego dnia urlopu wpadłam do biura po kalendarz, którego zapomniałam zabrać, to też było widać, że jestem radosna. Na pewno lanosidło czekające na mnie pod firmą musiało być wypełnione walizkami.  Jeśli nie ciepłe kraje (na pewno ciepłe, bo jakby jaśniejsze refleksy mam we włosach), to na pewno jakieś SPA. Pewnie w górach, chociaż morze również wydaje się być prawdopodobne... 

Tak. To prawda. Dorwałam ofertę last minute. 
Last minute na nie wbicie sobie z nudów wszystkich zszywek zszywaczem w głowę. 
Poszłam sobie na oficjalne wagary. To było chwilę po tym, jak uświadomiłam sobie, że wolałabym siedzieć w domu i myć słoiki, bo przyniosłoby to więcej korzyści. Zajęłam się więc sobą na wszystkich możliwych poziomach. Na brak atrakcji nie narzekałam, spacerowałam, spotykałam się z ludźmi, korzystałam z ofert, które spadły mi wprost pod nogi. 

Prawdą jest też to, że byłam radosna wpadając pierwszego urlopowego dnia po kalendarz. Radowała mnie świadomość, że za chwilę już mnie tu nie będzie. 
Nie zaprzeczam, że wypoczęłam i się wyciszyłam. Odbyłam cudowną podróż do swojego własnego świata, gdzie za całe SPA robiły mi moje ukochane drobne przyjemności. I, owszem, mam pamiątkę: mały, śliczny biało-zielony odkurzacz. Przeleciałam się też czarodziejskim dywanem w krainie przedszkolaków, gdzie czytałam historyjki o Chrupku i Miętusie. Dostałam takiej energii, jak po porządnej dawce słońca. 

Nic na to nie poradzę - i przyznaję - nic na to radzić nie chcę: czuję się świetnie w zwykłej codzienności. I choć uwielbiam podróże i całymi dniami mogłabym chodzić po górach, zwiedzać miasta i zachwycać się w muzeach, to równie skutecznie odpoczywam w domu przy książce, dobrej muzyce, aromatycznej kawie i długich pysznych posiłkach - all inclusive. 

Dlatego, gdy się pytają, gdzie byłam, to zgodnie z prawdą odpowiadam, że w raju. 
Copyright © 2014 serendipity , Blogger