sobota, 22 sierpnia 2015

filandia

filandia
Gdzieś w Zachodniopomorskim PKS zwolnił gwałtownie, co wzbudziło moją czujność. Przed nami jechał kombajn. Spojrzałam przez nagrzane słońcem okno i wbiłam spojrzenie w owoce jarzębiny. 

Kombajn. Jarzębina.

Dotarło do mnie: schyłek lata. A dla mnie lato dopiero się rozpoczęło wraz z końcówką drugiego tygodnia sierpnia. Rozpoczęło i w mojej świadomości miało trwać dokładnie tyle, ile to kalendarzowe. Choć to nieprawda. 

Lipiec przeleciał mi gdzieś przez palce. Przybrał formę nadgodzin i był niemal niezauważalny. 
W lipcu przywiozłam sobie z delegacji smaki dzieciństwa. Żelki Haribo - które teraz można kupić wszędzie, a które kiedyś jadłam przez niemal miesiąc, po jednym każdego dnia, bo nie miałam krewnych w RFN i to mogła być paczka z serii once in a lifetime  (myślę, że dlatego tak bardzo lubię żelki) - i Kocie języczki, z których kiedyś zostawiłam sobie opakowanie i traktowałam jak relikwię i przez cały, tegoroczny lipiec tak bardzo to przeżywałam, że znów je mam, że po otworzeniu paczki w sierpniu okazało się, że upały roztopiły najpyszniejszy smak czekolady z dzieciństwa. Nauczka: korzystaj z chwili, nie odkładaj na później. A na pewno w nie nasłonecznione miejsce.

Berlin drży pod moim ciałem, przejeżdżąjącymi wagonami metra, gdy leżę na trawie obok fragmentów muru i nie mogę dojść do tego, po której leżę stronie? Nie sądziłam, że Berlin tak mocno mną ruszy, uwolni wspomnienia, o których nie wiedziałam, że są. Nie sądziłam, że pomoże znów doceniać. I po prostu się cieszyć. 

W międzyczasie miałam 34 urodziny i dość jasną wizję przyszłości. Objawił mi się też wzór i fragment mojego ciała na kolejny tatuaż. I to wszystko tego jednego dnia. Wzruszyłam się na koncercie pewnego aktora i jego córki a potem dwa dni płakałam na wspomnienie pewnego filmu.
W międzyczasie zrobił się sierpień, opadły mi ręce i poczułam ogromną bezsilność w odpowiedzi na międzyludzką nielojalność. Początek sierpnia zjadł mi nerwy a w rozmowie osób trzecich zostałam nazwana do spółki gwiazdą, co uważam za dowód niezwykłego uznania mojej skromnej osoby i jej zawodowych wysiłków. Z drugą gwiazdą świecimy, więc bardziej niż dotychczas prosto w dwulicowe oczy.  Już dawno nic mnie tak nie uderzyło,więc w międzyczasie dostałam kolejną lekcję z międzyludzkich zachowań i straciłam złudzenia.
Nigdy nie odliczałam tak zawzięcie do urlopu i nigdy nie wzięłam go sobie tak długiego jak teraz. 

I tak znalazłam się w PKSie w drodze nad morze do Rodzicieli i M-ki, gdzie dotarło do mnie, że kończy się lato i że to moja pierwsza, samotna podróż od, zdaje się, pięciu lat. Kierowca PKSu mówi do mnie per ty, więc się jaram, że wyglądam o 10 lat młodziej. Rodzona matka poznaje mnie po walizce. W rozpuszczonych włosach, bez makijażu, w szortach i w przeciwsłonecznych okularach podobno wyglądam jak gówniara, Chociaż według mnie, to przez różowy plecak i neonowe paznokcie. A M-ce słońce rozjaśniło pięknie włosy.

W najgorętszy sierpień jaki pamiętam, czytam najsmutniejszą książkę, jaką miałam w ręku. Siedzę z rodzicami i z M-ką na trawie i słuchamy koncertu szant i piosenek Okudżawy. Niemal wszyscy znają je na pamięć. Na sam koniec M-ka idzie po swoje pierwsze w życiu autografy. 
Włosy plączą mi się w nadmorskiej wilgoci tak, jak chcą i uwielbiam słoność moich warg. Pierwszy raz skaczemy całą czwórką przez ogromne fale i myślę, że po prostu lubię spędzać z nimi czas. Zawsze lubiłam. To szczęście czuć się dobrze z własnymi rodzicami. Znów kręcę króciutkie filmiki, jak dawniej i czuję spokój, którego mi brakuje. 



Patrzę wokół siebie i jak nigdy wcześniej, tak mocno dotyka mnie przemijalność, jakby trzymała mnie za rękę. 
Nabieram życie całymi garściami.

M-ka idzie do szkoły i już nic nie będzie takie samo. 
Nie będzie już takiego lata.

Bo najpiękniejsze jest teraz.
Za rok też będzie. 
Choć inaczej.



   


środa, 12 sierpnia 2015

this summer

Wszystkie moje wakacyjne listy postanowień sprowadzają się do tego samego, a raczej do tych samych punktów. Z roku na rok postanawiam sobie dokładnie to samo, biorąc jednak poprawkę na to, że nie wszystko udaje mi się zrealizować, postanawiam mniej. I tak z sześciu książek do przeczytania w wakacje schodzę do trzech, by w kolejne wakacje mieć nadzieję, że chociaż jedną książkę uda mi się przeczytać. Nie planuję nadrobienia zaległości w prasie składanej przez cały rok, ale mam nadzieję, że może uda mi się przejrzeć numer bieżący. W tym roku skróciłam nawet czas realizacji wakacyjnych postanowień, bo lipiec w żaden sposób nie pozwalał na zaplanowanie sobie wakacyjnych zadań. Pierwsza połowa sierpnia również nie. I coś mi tam szeptało za uchem, aby dać sobie spokój, ale są wakacje, musi być i lista. Rzecz jasna nie będzie się ona zbytnio różnić od tej z zeszłego roku, bo cóż... dążenia mam praktycznie wciąż takie same.


  • Przygotować M-ce pokój dla pierwszoklasistki
  • Naprawdę zrobić porządek w szafie i naprawdę pozbyć się rzeczy, które mają więcej niż 10 lat (8, 5 i 4) i w których zwyczajnie nie chodzę i nie czekać na to, że moda wróci, bo jak wróci, to sobie mogę kupić coś nowego, a prawda jest taka, że nawet się nie zorientuję, gdyby wróciła. (Naprawdę oznacza naprawdę, a nie wyrzucenie dwóch rozciągniętych T-shirtów dla świętego spokoju).
  • Jedną książkę przeczytać. Nie musi być gruba. 
  • Przejrzeć kolczyki i bransoletki i wyrzucić te bez pary i te przerwane, bo jednak przez rok nadal się nie znalazły i nie ponaprawiały. Sama nie rozumiem, dlaczego?
  • Kupić jednak tę osłonkę na balkon, co ją od zeszłych wakacji kupuję, bo zabawa w Katie i kotka wyskakującego przez balkon już mnie nie bawi.
  • Zagospodarować szuflady w meblach po babci.
  • Jak już zlokalizowałam te rolki (wakacje 2013), przytargałam je do domu (wakacje 2014) to mogłabym się na nie wybrać.
  • Wrócić do dobrej praktyki jeżdżenia do pracy rowerem.
  • Zrobić porządek ze zdjęciami na pulpicie. 
  • Pójść na jedne zajęcia jogi. Tak, na jedne. Jest to bardziej realistyczne i konkretne niż dotychczasowe zacząć chodzić na jogę
  • Uporządkować dokumenty.
  • Kupić abażur.
  • Zamontować rolety. Do końca, bo ta jedna jednak śmiesznie tak sama wygląda.
  • Odpuścić. Odpuścić to wszystko, czego się trzymam. Przyjąć pewne rzeczy, zjawiska i ludzkie zachowania bez potrzeby zrozumienia ich, umiejscowienia w tym, co dla mnie znane.
  • Potraktować nowy obszar zawodowy jako przestrzeń do zabawy, odkrywania, rozwijania, poznawania siebie z innej strony.
  • Nie bać się. Nie bać się, do cholery.
  • Zejść z poziomu mam taki bogaty zasób słownictwa, że zapomniałam o zasadach gramatyki i wrócić do podstaw w angielskim.  
  • Więcej pisać na blogu. 
  • Odpocząć.
  • Nie przejmować się tą listą.
...dobrze, że mam długi urlop
Copyright © 2014 serendipity , Blogger