sobota, 28 kwietnia 2012

a hard day's night

Marzę, by wejść do jeziora otulonego sosnowym lasem, gdzie małe rybki ławicą obwąchują łydki.
Czuć pod bosą stopą mech i krople rosy.
Mam ochotę, jak Pocahontas, pobiegnąć leśnych duktów szlakiem

I dlatego nie mogę jeździć do wioski w widłach rzek na literki O i B. 

Nie mogę, bo tuż przy drodze w samym środku lasu mruga do mnie jezioro.
Nie mogę, bo zbaczam z trasy a potem ciężko jest mi wrócić na szlak.
Ściągam buty, rajstopy i brodzę sobie. Zdjęcia robię. Oddycham.
I z tęsknotą wyczekuję tej daty w kalendarzu, gdy mam jechać do wioski w widłach rzek na literki O i B.

Ale tak w zasadzie mogłabym położyć się na trawie w ogródku, wąchać konwalie i słuchać, jak rośnie mi maciejka.  
To by wystarczyło.

Na pewno wolałabym to niż spotkania w mieście z największym pomnikiem.
Szczególnie z jedną panią, z której brak autentyczności wychodzi z okrągłych słów, jak podszewka ze źle skrojonej spódnicy.
Rzuca w moją stronę przynęty, które z satysfakcją ignoruję. Bo ja się na ten obrazek nabrać nie dam. Przygląda się mojej niewerbalnej wypowiedzi, a ja nie unikam spojrzenia, tylko pytam: czy, gdy patrzę ci prosto w oczy, bez uśmiechu bez mrugnięcia, słyszysz, jak ci mówię: "nie grzeb w mojej głowie?"
Słyszy. Jestem tego pewna.
Przebojowa. Bojowa do bólu.
Czuję się źle i niezręcznie, choć to nie mnie ciosają kołki na głowie.
Nie podoba mi się to.
Obok merytorycznych zapisów podkreślam dwoma liniami zwykrzykniony wyraz manipulacja, który szybko notuję na środku kartki.
Rozłożyła się na stole między filiżankami a ciastkami.
Najchętniej trzepnęłabym tą panią, która zagalopowała się w swoich kompetencjach, prosto w rozczochrana głowę publikacją o współpracy, na którą tak często lubi się powoływać.

Wolałabym też położyć się na trawie w ogródku, wąchać konwalie i słuchać, jak rośnie mi maciejka zamiast być in case of jakiejkolwiek emergency. Zwłaszcza, gdy owa emergency staje się synonimem lenistwa. 


To jest właśnie ten czas, gdy wszystko to, co na co dzień mnie cieszy, fascynuje i daje poczucie bycia we właściwym miejscu mogłoby zniknąć. 
Bo właśnie mam ochotę się wylogować i zapomnieć hasła.
Zamienić monitoring i ewaluację na jogging i kontemplację.
Pomyśleć o sobie.
Brodzić w jeziorze, wąchać konwalię i słuchać, jak rośnie mi maciejka.

Taka moja fanaberia.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

something stupid

Z przerażeniem patrzę, jak stopniowo czerwoną adnotacją zapełniają się kartki w kalendarzu na koniec kwietnia i cały maj.
Jutro o 8:30 postawię swoją czarną nie_szpilkę - choć ten obcas dla mnie niczym szpila - przy krawędzi białej linii i na znak zacznę swój bieg w maratonie.
Będę biegła wśród lubuskich wiosek, przez hektary lasów, ciągi obdrapanych murów, będę kręcić się na rondach i biec wzdłuż spokojnych jezior.
Będę przebiegać w mazowieckim między peronami i stacjami metra w sztafecie, gdzie odbiorę wytyczne i podam stosy dokumentacji.
Uśmiechniętym truchtem pokonam obszar całkiem małych i całkiem dużych miast w dolnośląskim.
Z jednej kartki kalendarza na drugą, z jednego województwa do drugiego będę skakać ruchem konika szachowego.
Rozjadę się od od jednej aglomeracyjnej dżungli do drugiej.
I padnę na pysk dokładnie przy linii wyznaczającej czerwcowy start.
Jestem przygotowana: dużo plastrów i rajstop na zmianę. Kilogramy czekolady. Dam radę.

Wieczorami rozwiązujemy z M-ką zagadki dla 3-latków. Rysujemy balony, zgadujemy kształty, przyklejamy zwierzęta na podium dla zwierząt pływających, hałasujących i skaczących. Ryba, papuga, pchła, krokodyl, żaba. Łatwizna.
Jeż.
Gdzie do cholery pasuje jeż? Logicznie wiem, że nie do pływających i nie do skaczących. Ale czemu do hałasujących, oburzam się, skoro doskonale pamiętam, jak w Domowym przedszkolu  śpiewano: dokąd tupta cicho jeż? 
- Nocą - rzuca Kubik - dokąd tupta nocą jeż.
Hmmm... do liści, w których hałasuje?
Naklejka z jeżem ląduje przy zwierzętach hałasujących.
(nocą powinien tuptać cicho - to oczywiste - podpowiadam sobie w myślach zawstydzona faktem, że zagadki dla trzylatka sprawiają mi trudność - co to będzie, gdy nadjedzie czas matematyki w szkole?!)

W ciągu dnia nie bywa lepiej.
Zapłakałam na trzeciej części High School Musical.
Co gorsza odnalazłam głębię przekazu w ostatniej wyśpiewanej i wytańczonej scenie.       
Może i umysłowe zagadki dla trzylatków bywają dla mnie za trudne, ale za to wciąż mam w sobie wrażliwość rodem z podstawówki.

A onetowe blogi działają bez zarzutu.
Co było do przewidzenia.

piątek, 20 kwietnia 2012

viva la vida

Jedną stopą staję za progiem i już słyszę jak śpiewają do mnie drzewa.
gik - gik, fit - fit, cik - cik przeplata się kląskanie słowika ze śpiewem jaskółki. Piski wróbla próbują wtórować wibrującemu trelowi skowronka a sroka szorstkimi okrzykami przywołuje wszystkich do porządku.
Gdzieś tam na końcu gałęzi siedzi sobie szpak. Ćwierka, skrzeczy, klekoce, gwiżdże, splata swoje śpiewy z zasłyszanymi dźwiękami innych ptaków. Przedrzeźnia je, a one odpowiadają mimetycznemu skrzydlatemu.
Od wczesnego rana sroki budują gniazdo na brzozie, wieczorem nowy dom  jest już gotowy. Szpak ze źdźbłem trawy w dziobie rozgląda się między gałęziami szukając odpowiedniego miejsca.
Uwija się życie.
Tłusty bąk kręci się między białymi kwiatami czereśni. Mogłabym przysiąc, że wczoraj rano były tylko na dolnych partiach drzewa, a dziś bieli się już cała korona.
I mogłabym przysiąc, że wczoraj przy drodze drzewa były lekko zielonkawe a dziś różowieją.
W zeszłym tygodniu nad jednym lubuskim jeziorem pachniał i żył mi las. Młode cielaki z krnąbrną sierścią biegały radośnie między dostojnymi krowami. A u nas było szaro, zimno i nużąco.
A teraz pachnie i żyje mi wszystko na wyciągnięcie ręki, na mrugnięcie okna, na wdech powietrza.
Chciałoby się dodać gazu, ale trzeba uważać na pochowane w przydrożnych trawach kocięta, zające przebiegające przez szosę, rowerzystów i traktory mozolnie sunące bocznymi, wąskimi drogami.
Wczesnym rankiem dźwięk sms-a.
Nowe życie.
Już jest.    
 

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

nie stało się nic

Oswajam nową przestrzeń.
Co chwila zmieniam układ strony, kolory tła, styl i rozmiar czcionki.
Tak jakbym wprowadzała się do nowego domu. Wybierała próbki tapet, przestawiała meble, wybierała kolor poduszek i długość zasłon.
Bo ma tu mi być wygodnie.
Mam czuć, że to moje miejsce.
Najchętniej zabrałabym wszystko z tego dawnego miejsca, ale przed każdą przeprowadzką trzeba zrobić poważny bilans. Zdecydować, co zapakować do kartonów i zabrać ze sobą, co wyrzucić...

Powinnam czuć ekscytację, że oto nowe, że mogę się urządzić tak, jak chcę.
 Ale wciąż czuję, że moje miejsce jest tam, gdzie pisałam przez ostatnie lata.
Tylko od strony technicznej z tym pisaniem było coraz ciężej. Nie było mi wygodnie, byłam jak intruz, mimo tego, że próbowałam dostać się w swoje miejsce. System zabezpieczeń nie rozpoznawał mojego głosu ani słów.
Zabrałam więc słowa i się urządzam.
Jeszcze trochę poprzestawiam.
Jeszcze trochę pobawię się formą.
A potem będę zapełniać ją treścią.
Nie stało się nic. Nic od czego mogłabym zacząć swoją opowieść na nowo. Bez prologu, bez wstępu. Zjawiam się nowym miejscu i zaczynam od środka tego, co zostawiłam tam.  
A teraz jestem tu...
Copyright © 2014 serendipity , Blogger