Wiem. Tym postem narażę się wszystkim i każdemu z osobna.
Narażę się, bo będzie o ogrodnictwie, a ściślej o mojej całkowitej ignorancji w tym temacie. Ja wiem, nie każdy musi mieć zdolności we wszystkim. Ale gdy pomyślę, że jestem wnuczką i córką działkowców, że pół życia spędziłam na działce latając w dłoni z konewką i ze śpiewem na ustach: jestem sobie ogrodniczka, mam nasionek pół koszyczka... to naprawdę, myślę, że hańbię swoje drzewo genealogiczne.
Narażę się, bo Paczucha i W marzą o takim ogródku pod domem, który ja zwyczajnie zaniedbuję. Bo Paczucha i W mają działkę, o która dbają. Bo W i El z szaleństwem w oczach obsiałyby każdy skrawek ziemi. Bo polne kwiecie u Niki wygląda jak z obrazka, bo Karolka jak w zegarku wysiewa kwiaty do doniczek wtedy, kiedy trzeba. A podejrzewam, że i Tanya i Espe o swoje kwiecie dbają.
Dla mnie grzebanie w ziemi, sianie, odchwaszczanie, podlewanie, pielęgnowanie to zbyt wiele, jak na moją biedną głowę. Raz na jakiś czas się wezmę, zbiorę w sobie i taczkami wywiozę chwasty, ale jak po kilku dniach widzę, że dziadostwo znów zarasta, to mnie to dobija strasznie i daję sobie spokój.
Z naturą nie wygram.
Pamiętam ten zachwyt nad ogródkiem i dwoma rabatkami. Pamiętam, jak pokazywałam Kubikowi, co i gdzie zasadzę i jak tu pięknie będzie! Było. Nim zaczęłam w tej ziemi grzebać. Szybko się zniechęciłam i moja pielęgnacja ogródka ograniczała się jedynie do plewienia. Wprawdzie coś tam rosło i kwitło, ale były to te kwiaty, które zawsze rosną i kwitną więc mojej zasługi nie było w tym żadnej.
Ale w tym roku postanowiłam, że w końcu zapanuję nad swoim ogródkiem.
Nie małą zasługę miała w tym W, która (wiem to) chce mnie dobić. Od marca wręcza mi bowiem jakieś różne dziwne nasiona. No a jak już je mam, to tak głupio ich nie posiać, prawda?
Podeszłam do sprawy bardzo profesjonalnie: przejrzałam wszystkie nasiona i w Internecie sprawdziłam kiedy, jak i gdzie należy je wysiać. Przygotowałam sobie harmonogram prac ogrodowych, wysłałam Kubika do sklepu po zestaw małej ogrodniczki i w odpowiednim czasie przystąpiłam do pracy.
Zaczęłam od pielenia chwastów klnąc przy tym niemiłosiernie, bo gdybym pod tym względem była systematyczna, to zapewne zajęłoby mi to mniej czasu i wypełniło mniej wiader.
Ale dzięki temu wiem już, co u mnie rośnie: korzenie.
Długie, grube, silne korzenie zapewne jakiegoś badziewia.
Wychapałam całą ferajnę maków.
Nie żebym maków nie lubiła.
Ja je uwielbiam.
Na swoim szlafroku i w łanach zbóż, koniecznie w towarzystwie chabrów i rumianku, ale nie jak mi się dziadostwo rozrasta po całej rabatce i nie pozwala rosnąć tulipanom.
Ergo je wywaliłam. Zresztą nie bardzo wiem, czy posiadanie maków na rabatce nie jest przypadkiem nielegalne.
Ile w tej rzezi uśmierciłam próbujących się przedostać przez ziemię kwiatów wiedzieć nie chcę.
Cel uświęca środki.
Na pewno w przypadku mojej rabatki.
Ściągnęłam z płotu uschnięty groszek kwitnący.
Czemuś czemu wydaje się, że jest agawą (a może i jest, w końcu nie znam się) wyskubałam suche liście. Patrzę a tam, jakieś małe kwiatki się do mnie uśmiechają.No dobrze. Raczej patrzą kpiąco:
- o popatrz, kto tu sobie o nas przypomniał?
Mam wrażenie, że nie tylko rośliny, ale i sąsiedzi się ze mnie śmieją.
Ale twardo walczę przy pomocy haczki, wyskubując trawy, nawet te spomiędzy płyt chodnikowych.
Jest pięknie!
Potem zaczynam siać, bo mam nasionek pół koszyczka (od W) jedne gładkie, drugie w łatki. Ale czy z tych nasion będą kwiatki tego nie wiem.
Wysiewam wszystko jak leci i gdzie leci, więc prawdopodobnie robię to źle. Ale z drugiej strony ja nie chce mieć równo w grządkach rosnących kwiatów, tylko taką łąkę.
Teoretycznie za jakiś czas powinnam mieć przepiękne dalie, maciejkę i aksamitkę, goździki, wilce i dzwonki ogrodowe i całą mieszankę jakiś innych kwiatów. Pozarastają się nawzajem. Nie sieję jedynie czegoś, co na opakowaniu ma napisane śmierduchy średnie. Już mi wystarczy, że ogródek wygląda beznadziejnie, śmierdzieć nie musi.
Gdy już kończę wszystko wygląda pięknie.
Dramat zaczyna się jakieś parę dni później: skąd ja mam wiedzieć, czy to, co mi wyrasta to kwiaty czy może chwasty?
Maki z rzezi nic sobie nie zrobiły i rosną dalej.
W efekcie dziś mam: bujnie zarośnięte rabatki aczkolwiek nie wiem, czym oraz uśmiechające się do mnie piękne maki.
Zrobiłam obchód: na niektórych roślinach widzę pąki. To chyba kwiaty, prawda?
I dziś też mam silne postanowienie doprowadzenie tego bałaganu do porządku, ponieważ mam konewkę z dużym uchem, co podlewa grządki suche. Mam łopatkę, oraz grabki, bo ja dbam o moje kwiatki.
Tak średnio trzy razy do roku...
Narażę się, bo będzie o ogrodnictwie, a ściślej o mojej całkowitej ignorancji w tym temacie. Ja wiem, nie każdy musi mieć zdolności we wszystkim. Ale gdy pomyślę, że jestem wnuczką i córką działkowców, że pół życia spędziłam na działce latając w dłoni z konewką i ze śpiewem na ustach: jestem sobie ogrodniczka, mam nasionek pół koszyczka... to naprawdę, myślę, że hańbię swoje drzewo genealogiczne.
Narażę się, bo Paczucha i W marzą o takim ogródku pod domem, który ja zwyczajnie zaniedbuję. Bo Paczucha i W mają działkę, o która dbają. Bo W i El z szaleństwem w oczach obsiałyby każdy skrawek ziemi. Bo polne kwiecie u Niki wygląda jak z obrazka, bo Karolka jak w zegarku wysiewa kwiaty do doniczek wtedy, kiedy trzeba. A podejrzewam, że i Tanya i Espe o swoje kwiecie dbają.
Dla mnie grzebanie w ziemi, sianie, odchwaszczanie, podlewanie, pielęgnowanie to zbyt wiele, jak na moją biedną głowę. Raz na jakiś czas się wezmę, zbiorę w sobie i taczkami wywiozę chwasty, ale jak po kilku dniach widzę, że dziadostwo znów zarasta, to mnie to dobija strasznie i daję sobie spokój.
Z naturą nie wygram.
Pamiętam ten zachwyt nad ogródkiem i dwoma rabatkami. Pamiętam, jak pokazywałam Kubikowi, co i gdzie zasadzę i jak tu pięknie będzie! Było. Nim zaczęłam w tej ziemi grzebać. Szybko się zniechęciłam i moja pielęgnacja ogródka ograniczała się jedynie do plewienia. Wprawdzie coś tam rosło i kwitło, ale były to te kwiaty, które zawsze rosną i kwitną więc mojej zasługi nie było w tym żadnej.
Ale w tym roku postanowiłam, że w końcu zapanuję nad swoim ogródkiem.
Nie małą zasługę miała w tym W, która (wiem to) chce mnie dobić. Od marca wręcza mi bowiem jakieś różne dziwne nasiona. No a jak już je mam, to tak głupio ich nie posiać, prawda?
Podeszłam do sprawy bardzo profesjonalnie: przejrzałam wszystkie nasiona i w Internecie sprawdziłam kiedy, jak i gdzie należy je wysiać. Przygotowałam sobie harmonogram prac ogrodowych, wysłałam Kubika do sklepu po zestaw małej ogrodniczki i w odpowiednim czasie przystąpiłam do pracy.
Zaczęłam od pielenia chwastów klnąc przy tym niemiłosiernie, bo gdybym pod tym względem była systematyczna, to zapewne zajęłoby mi to mniej czasu i wypełniło mniej wiader.
Ale dzięki temu wiem już, co u mnie rośnie: korzenie.
Długie, grube, silne korzenie zapewne jakiegoś badziewia.
Wychapałam całą ferajnę maków.
Nie żebym maków nie lubiła.
Ja je uwielbiam.
Na swoim szlafroku i w łanach zbóż, koniecznie w towarzystwie chabrów i rumianku, ale nie jak mi się dziadostwo rozrasta po całej rabatce i nie pozwala rosnąć tulipanom.
Ergo je wywaliłam. Zresztą nie bardzo wiem, czy posiadanie maków na rabatce nie jest przypadkiem nielegalne.
Ile w tej rzezi uśmierciłam próbujących się przedostać przez ziemię kwiatów wiedzieć nie chcę.
Cel uświęca środki.
Na pewno w przypadku mojej rabatki.
Ściągnęłam z płotu uschnięty groszek kwitnący.
Czemuś czemu wydaje się, że jest agawą (a może i jest, w końcu nie znam się) wyskubałam suche liście. Patrzę a tam, jakieś małe kwiatki się do mnie uśmiechają.No dobrze. Raczej patrzą kpiąco:
- o popatrz, kto tu sobie o nas przypomniał?
Mam wrażenie, że nie tylko rośliny, ale i sąsiedzi się ze mnie śmieją.
Ale twardo walczę przy pomocy haczki, wyskubując trawy, nawet te spomiędzy płyt chodnikowych.
Jest pięknie!
Potem zaczynam siać, bo mam nasionek pół koszyczka (od W) jedne gładkie, drugie w łatki. Ale czy z tych nasion będą kwiatki tego nie wiem.
Wysiewam wszystko jak leci i gdzie leci, więc prawdopodobnie robię to źle. Ale z drugiej strony ja nie chce mieć równo w grządkach rosnących kwiatów, tylko taką łąkę.
Teoretycznie za jakiś czas powinnam mieć przepiękne dalie, maciejkę i aksamitkę, goździki, wilce i dzwonki ogrodowe i całą mieszankę jakiś innych kwiatów. Pozarastają się nawzajem. Nie sieję jedynie czegoś, co na opakowaniu ma napisane śmierduchy średnie. Już mi wystarczy, że ogródek wygląda beznadziejnie, śmierdzieć nie musi.
Gdy już kończę wszystko wygląda pięknie.
Dramat zaczyna się jakieś parę dni później: skąd ja mam wiedzieć, czy to, co mi wyrasta to kwiaty czy może chwasty?
Maki z rzezi nic sobie nie zrobiły i rosną dalej.
W efekcie dziś mam: bujnie zarośnięte rabatki aczkolwiek nie wiem, czym oraz uśmiechające się do mnie piękne maki.
Zrobiłam obchód: na niektórych roślinach widzę pąki. To chyba kwiaty, prawda?
I dziś też mam silne postanowienie doprowadzenie tego bałaganu do porządku, ponieważ mam konewkę z dużym uchem, co podlewa grządki suche. Mam łopatkę, oraz grabki, bo ja dbam o moje kwiatki.
Tak średnio trzy razy do roku...