niedziela, 28 lutego 2016

don't speak

Coś takiego się nagle stało, że przestłam rozumieć bliskich mi ludzi. A może wcale ich nie rozumiałam, tylko ich wyobrażenie w mojej głowie, jakiś fragment ich osobowości, który, zupełnie irracjonalnie, brałam za całość? A teraz jak zza węgła, zupełnie przez przypadek, zobaczyłam pełny obraz i wcale mi się on nie podoba?

To wręcz niebywałe, jak łatwo można zamnknąć się stwierdzeniu niesprawiedliwym, którego słuszności nawet się nie zweryfikowało, ze wstydu i strachu udać, że się nic nie stało i obrócić kota ogonem licząc, że winnym poczuje się ktoś inny. Bo słowem przyjaźń tak miękko można sobie wytrzeć usta.

I po prostu uwielbiam, jak coś mówię i się mnie nie słucha, a potem dochodzi do tych samych wniosków i nosi niczym na sztandarach jak prawdę objawioną. No to już nie mówię.

Kątem oka dostrzegam w sobie zachowania, które zdecydowanie świadczą o dorosłości. Unikam mostów zwodzących prawdę i z ulgą odkrywam, że tak wiele rozdziałów jest już dawno zamkniętych.

Wróciłam do fryzury z lat 90tych ale chyba, i bez niej, mam 13 lat. Naprawdę. Mimo kilku dorosłych zachowań, czasem prowadzę rozważania w stylu: czy bardziej lubię Dylana czy Brandona z BH90210. Nieustannie.
Winą za swoją grzywkę obarczam Keirę. Winą za rozgrzebywanie własnych myśli obarczam Adele. Winą za własne milczenie obarczam siebie.
Zwolniłam siebie z obowiązku myślenia i posiadania zdania. Sama nie wiem, dlaczego.
Siedzę wśród ludzi i myślę tylko o tym, że nie mam nic do powiedzenia, że nie mam chęci.
Zbieram emocje i zainteresowania, wiedzę. Chomikuję, obracam w pryzmacie własnych myśli. Nie dzielę się, nie konfrontuję.
Swoje myślenie ograniczyłam do 53m2 swojego M2. Przestałam rozmawiać z ludźmi. Ale oni chyba tego braku nie odczuwają.
Jeśli więc ktoś zapyta mnie o zdanie to głupieję i zmieniam się w słup soli. Ergo, tym bardziej rozmowa się nie klei.

Płaczę na wysatwie z Marylin i nie dlatego, że jest ekspozycyjnie słaba. Płaczę, bo wciąż drga we mnie ta struna, poruszona w latach 90tych, gdy miałam niemal taką samą fryzurę jak teraz. Bo nawet jeśli jesteś 30-paroletnią babą, z którą nikt nie chce rozmawiać, to piękno całego świata to fakt, że i tak spełniają ci się marzenia z czasów, gdy nosiłaś je, wracając ze szkoły, wiadrami.

Teledysk do Don't speak był pierwszym, w który uwierzyłam tak naprawdę. W tym sensie, że uwierzyłam, że to prawdziwa historia, a nie scenariusz.

I dodam jeszcze, że jeśli i tym razem Leo nie dostanie Oscara, to będzie to po prostu świństwo.  

poniedziałek, 22 lutego 2016

chasing shadows

chasing shadows
Po pierwszym w swoim życiu semestrze szkolnym M-ka rozpoczyna drugi z miną ok, było całkiem fajnie, ale naprawdę nie widzę potrzeby chodzenia tam codziennie. A to, tak na oko, jeszcze co najmniej 12 lat. 

Po pierwszym w swoim życiu szkolnym semestrze własnego dziecka rozpoczynam drugi z myślą, że jak już w końcu zaczęłam ogarniać logistykę pierwszego, to mi wszystko zmienili. Zapewne, gdy wyrobię sobie rytm semestru drugiego, to będzie już połowa wakacji.
A to, tak na oko, jeszcze co najmniej 12 lat. 

Obowiązek szkolny nie tylko zakończył beztroskie dzieciństwo M-ce, ale również beztroskie macierzyństwo Katie. 

Bo tak, jak M-ka musiała się nauczyć regularnego wstawania i systematyczności, tak samo i ja musiałam nauczyć się wykonywania czynności na z góry określony czas a nie, jak do tej pory, trafiania w widełki czasowe. Nagle zaczęło być ważne, o której się zwlokę z łóżka, na śniadania dziecko zaczęło się zaprowadzać do kuchni, a nie do przedszkola, okazało się, że z pracy trzeba wychodzić o konkretnej godzinie, rozmnożyły się zajęcia pozalekcyjne a doba nadal ma 24h. Zamiast narzekać, codziennie dziękowałam, że odcinek dom-szkoła-praca wynosi tylko 3km. Tak, jestem szczęściarą.


Nie sądziłam, że ja aż tak bardzo nie ogarniam. Pierwszy semestr szkolnej codzienności powinnam ukończyć z wyróżnieniem za to, że nie oszalałam. Swój codzienny plan dopracowałam niemal perfekcyjnie do każdej minuty, nawet dzielnie udawało mi się go realizować, mimo wszelkim przeciwnościom losu. W drugi semestr wchodzę mądrzejsza, gotowa na wszystko i przygotowana na nieprzewidziane. 

  • Zdecydowanie wiem, że niczego nie kupuje się na ostatnią chwilę (i jest to wiedza zaczerpnięta z okresu przedszkolnego), dlatego w ogóle nie stresowałam się, gdy dzień przed pasowaniem na ucznia zorientowałam się, że nie posiadamy stroju galowego, gdyż sukienka, w której M-ka rozpoczynała rok szkolny okazała się być zdecydowanie zbyt letnią, jak na koniec października. Kompletnie nie ruszało mnie, że kupno czarnej bądź granatowej spódnicy okazuje się zadaniem zbyt skomplikowanym do wykonania. Swoje oczy mogłam bowiem radować pięknymi spódnicami tiulowymi - we wszystkich możliwych kolorach, w tym czarnym i granatowym - dokładnie takimi samymi, jakimi z wywieszonym językiem szukałam pół roku wcześniej i nie mogłam dostać. Dodam, że pół roku później również nie mogłam dostać spódnicy z tiulu, ale za to widziałam kilka niezłych, czarnych. Czarną spódnicę na pasowanie udało nam się dostać na 5 minut przed zamknięciem ostatniego z odwiedzanych sklepów. 
  • Tym pasowaniem nie ma się też co za bardzo pasjonować, bo wiadomo, że (niezależnie od tego, gdzie staniesz i jak wcześnie będziesz) twoje dziecko zasłoni ci setka innych dzieci, te dzieci zasłoni ci 200 rodziców z telefonami komórkowymi,  a potem będą kazali wnieść sztandar, który będzie ci powiewał na pierwszym planie zasłaniając kompletnie wszystko. 
  • Jak już  ogarniesz - mniej więcej - plan lekcji , to ci go zmienią, a potem będę go zmieniać co najmniej raz w tygodniu, więc najlepiej od razu jest wstawić dziecko z samego rana do świetlicy i wrócić po nie przed zamknięciem.
  • Cały semestr chodzisz obłóczona jak wielbłąd. Poza swoją torbą i załóżmy siatką z zakupami nosisz: plecak, worek ze zmiennym obuwiem, worek ze strojem na WF, worek ze strojem na basen, worek ze strojem na łyżwy, worek ze strojem na tańce (tu uwaga: baletki i trampki) a oprócz tego tonę rysunków, których przecież nie wyrzucisz, bo są takie piękne, mimo iż nie wiesz, co jest tam narysowane, i kilka figurek z ceramiki aletylkoostrożniemamoniepotłucz. Zazwyczaj właśnie wtedy dziecko chce się bawić w wyścig do bramy. W czym problem? Nogi masz w końcu wolne.
  • Jeśli akurat wypadnie ten dzień, w którym potrzebujesz samochodu, żeby być szybciej i wszędzie zdążyć, to bądź pewna, że właśnie tej nocy temperatura powietrza spadnie do -10 stopni, a ogrzewanie w samochodzie się zepsuje. Będziesz później i wszędzie spóźniona i zmarznięta (lub z poczuciem winy, że się urywasz).
  • Już w ogóle nie ruszają cię maile słane o 22:00, że na jutro jest potrzebna czerwona bibuła, bo przecież masz ją w domu na metry, tak samo, jak strój góralski, który również okazuje się być niezbędną pomocą dydaktyczną. 
  • Dopiero po miesiącu orientujesz się, że w swej świetnej organizacji, nie starczyło miejsca na zorganizowanie w dni powszednie obiadu dla siebie. 
  • Nigdy nie myśl sobie, że skoro masz blisko z pracy do szkoły, to możesz z tej pierwszej wyjść na ostatnią chwilę. Gdy tak zrobisz, to po przejechaniu 50 metrów, okaże się, że w baku nie ma paliwa, a ty masz 5 minut na dotarcie do szkoły przed zamknięciem świetlicy. 
  • Wyrażasz zgodę, aby dziecko mogło odrabiać lekcje w świetlicy, nie dlatego, że nie masz czasu, ale po prostu boisz się, ze nie zrozumiesz poleceń, a potem i tak siedzisz i głowisz się, czy jak napisali, że "policz wszystkie koła", to mieli też na myśli elipsę?
  • Jak masz w końcu wolną sobotę, to wiadomo, że jakaś koleżanka z klasy, której imienia i tak nie pamiętasz, wyprawia urodziny i nawet można się przejąć, że jeszcze trzeba kupić prezent, ale patrz punkt pierwszy. 
  • Ponieważ jedna nietolerancja pokarmowa to w tych czasach za mało, przyjmujesz ze spokojem istnienie innych, nie rusza cię, ze masz więcej rodzajów mąk, niż butów na sezon jesienno-zimowy i stwierdzasz, że zostanie weganem, mimo iż rykoszetem, nie jest takie złe. W końcu i tak nie gotujesz sobie obiadów. 
  • Wiesz też, że jeśli przeczytasz w zeszycie korespondencji, że nazajutrz jest występ kółka teatralnego, to obowiązkowy czarny strój na występ, jest w koszu z brudną bielizną.
  • Tygodniami poświęcasz się nowemu hobby, którym jest tropienie, czyli szukanie czarnych skarpetek i majtek na występ, bo okazuje się, że dla sześciolatek produkuje się tylko gacie białe lub różowe, a skarpetki to jedynie z Krainą Lodu. W rezultacie zszywasz swoje gacie, w które już ci się tyłek nie mieści (mimo iż nie jesz obiadów). 
  • Śniadanie, drugie śniadanie, obiad na stołówce szkolnej to za mało. Po powrocie z pracy trzeba ugotować drugi obiad (dla siebie siły na to nie masz, ale dla latorośli, zawsze). W sumie się cieszysz, też się załapiesz.  Jak dziecko skończy wyżerać ci twoją porcję drugiego dania, to już od razu możesz zabrać się za przygotowanie kolacji.
  • Zazwyczaj, gdy drugi obiad jakimś cudem jest, znajdziesz w śniadaniówce nadgryzione jabłko i nieruszone kanapki.  
  • Tak bardzo się starasz i biegniesz z pracy na załamanie karku, aby zawieźć swoje ukochane dziecko na zajęcia z tańca po lekcjach, że zapominasz, aby odebrać je ze szkoły. Cóż. Zdarza się najlepszym. 

Dlatego w ogóle nie przejmujesz się tym, że jest drugi semestr, że lekcje są na drugą zmianę i wszystko trzeba będzie organizować sobie od nowa.
W końcu jesteś najlepszą mamą na świecie i doskonale wiesz, co robić.


wtorek, 9 lutego 2016

sugar

sugar
M-ka ma w sobie ogromną moc i mnóstwo talentów. Jej ciekawość świata jest tak pełna i autentyczna, że rozrasta się kilka metrów nad nią. Nie boi się, sięga po nowe i chce spróbować wszystkiego. I nigdy nie wątpi, że coś mogłoby jej się nie udać. 
Gdy nie idzie, przyznaje to ze spokojem. I próbuje tym bardziej. 
M-ka jest fighterką-marzycielką. Słodką dziewczyną z charakterem. Przekorną duszą o gołębim sercu. 

M-ka ma niesamowity dar inspirowania własnej matki. Jeśli dla M-ki wszystko jest możliwe, to zupełnie oczywiste, że takie samo jest dla mamy. 
To, czego M-ka mnie uczy, to korzystanie z chwil. Łapanie dobrych momentów, wyciskanie szans do ostatniej kropli. 
To prawda, które potwierdza każdy dzień: dziecko daje drugie życie.

To dzięki niej zakładam po raz pierwszy w życiu narty na nogi i już wiem, co to znaczy białe szaleństwo, mimo iż po kilkunastu minutach wiem, że naturalnego talentu do narciarstwa M-ka nie odziedziczyła jednak po mnie. 

To ona uczy mnie zdrowego egoizmu. Tego by walczyć o siebie i być w dobrej formie. Jak najdłużej, dla niej i dla siebie. 

Nasze pierwsze ferie były najpiękniejszym czasem, jaki mogłam sobie wymarzyć. Czystą radością, rzucaniem się śnieżkami, aniołami robionymi pod zasypanym śniegiem schronisku, szeptaniem sekretów pod kołdrą i parkietem tylko dla nas przy Sugar



Nakarmiłam swój egoizm po brzegi, lekkostrawnie, pysznie i odżywczo. We wszystkich możliwych saunach wypociłam z siebie strach i frustracje ostatnich miesięcy. Rozbiłam stres rozlany w ramionach. Męczyłam ciało kilkoma długościami basenu i pozwalałam kąpielom wyprostować kłębki nerwów. Rozruszałam się górskimi wędrówkami. 
Nabrałam  w dłoń dystansu, uwierzyłam. 

I zamiast myśleć, o tym, że szkoda, że tak późno założyłam narciarskie buty, cieszę się, że mi się spodobało. 
I już planuję nasze wyprawy na stok, przewracając domowy budżet do góry nogami i odsuwając remonty i zakupy wyposażenia. Bo choć chciałabym mieć fotel i biurko tylko dla siebie, to wolę inwestować z nasze doznania i w zdrowy egoizm.  





Copyright © 2014 serendipity , Blogger