wtorek, 29 lipca 2014

jutro jest dziś

Pancernik Aleksander nasłuchawszy się głupiego gadania papug, postanowił wyruszyć w ciągu dnia na odkrywanie świata. Dość szybko okazało się, że dzienne życie kryje wiele niebezpieczeństw, więc Aleksander zwinął się w kulkę. W swoim pancerzu turlając się to tu to tam poodkrywał to, co nieznane. Wykorzystał szansę i potrafił uchronić się przed niebezpieczeństwem. Pozostał sobą w świecie, tak mu zupełnie obcym. I przeżył. Taki mądry happy end.
Książki czytane M-ce i późniejsze rozmowy o nich, dają mi do myślenia więcej niż niektóre konsekwencje zdarzeń.

Ponieważ mam ogólnie wszystko, czego mogłabym na tym etapie życia chcieć i obiektywnie patrząc, wbrew i mimo wszystko, jest całkiem nieźle, to moja samoocena w mych momentach rosnących wynosi 0. Muszę sobie przypomnieć, czym się interesowałam nim zaczęłam wieść swoje prawie idealne życie. Muszę poczuć, że wiem, umiem i mogę. W skrócie: wyzwania potrzeba mi. Wyzwania i jednocześnie warstwy ochronnej, bo wciąż wypadam słabo w konfrontacjach jakichkolwiek, a swój pancerz gdzieś zagubiłam. Choć chyba nigdy go nie miałam. Co najwyżej kokon.

Uczucie ciągłego niedosytu, zbyt szybki obrót wskazówek i nieaktualność kartek kalendarza. Świadomość kruchości tego, co obok nas. Muśnięcia na opuszkach palców, tego, co właśnie wymknęło się z rak. Ciągły głód i chęć poznawania. Szukanie wyzwań, nie kulenie się pod obstrzałem codziennych spraw. Czerpanie z tego, co jest aż do dna. Skupienie, pełne zaangażowanie i autentyczna życzliwość. 

Nie można się bać. 

Świadomość, że nic nie jest dane raz na zawsze, że zbyt wiele zależy nie od nas. Ciągłe rozstania, powroty, tasowania rzeczywistości, przemienność rutyny (sic!). Wszystko to, uczy mnie, że trzeba doceniać chwile całym sobą. Nie rozdrabniać się na złe humory, dostrzegać najdrobniejsze i pozwalać przeniknąć przez zbitek skóry, mięśni, żył i tkanek. Zwyczajnie cieszyć się smakiem malin i zapachem ciepłego deszczu w zmęczonym powietrzu. Widzieć to dobro i czułość w podanej kawie i w uśmiechu na dobrą noc. Dać się ogarnąć wzruszeniu, gdy LP3 w twoje urodziny, na własne oczy z numerem jeden, który tylko ty wiesz, ile znaczy. Sekrety powierzane, bo tobie można. Codzienne dowody miłości i sympatii w gestach najdrobniejszych. 

Lubię urodziny. Tego dnia o wiele łatwiej uwierzyć mi, że to, co o mnie mówią, piszą jest prawdziwe. 
Maluję usta po raz pierwszy od wielu lat. To dziwne, co ludziom dodaje odwagi. 


 
Korzystaj z każdej okazji, jaka ci się trafia na tym świecie, choćby miało ich być chwilami za wiele, bo pewnego dnia okazje się kończą. Wciąż marzymy. Wciąż zmyślamy własne życie. Zmyślamy to, co kochamy i to, czego się boimy. Marzenia wymykają nam się z rąk, prawie tak żywe, jak tylko potrafimy je sobie wyroić. Trzeba się nabawić nieuleczalnej obsesji. I bez obawy mijać otwarte okna. /John Irving Hotel New Hampshire

środa, 23 lipca 2014

summertime

Sądziłam, że mnie to nie dotyczy. Uważałam, że jestem ponad to, a szczególnie ponad sezonowe depresje i tłumaczenia wszystkiego pogodą. Fakt jest jednak taki, że mimo mojego uwielbienia do czterech pór roku nie służą mi one tak do końca. Niby lubię wszystkie, z lekkim wskazaniem na jesień, ale to jednak lato ma na mnie najlepszy wpływ. Czy może raczej taki wpływ, pod którym być lubię. Bo, jeśli przyjrzeć się wszystkiemu na chłodno to fakty wyglądają tak: problemy nadal są i w większości dotyczą tego samego. A mimo to blakną w słońcu, a ja mam energię, by je zmieniać i pogodę ducha, by przyjmować je ze spokojem. I to wszystko od słońca. Wiem to. 
Od słońca i od zapachu powietrza. Od opuszków palców brudnych od soku z czereśni i od japonek na stopach. Od rytmu miasta i tego specyficznego letniego, miejskiego gwaru. Od sezonowych owoców, które można jeść prosto z krzaka, ogórków upychanych do słoika i od brązowiejącej z każdym dniem skóry. Od ciepłych wieczorów i balkonowego życia. Od smaku zimnego piwa w upalny dzień.

W wakacje jestem trochę odrealniona. Niby chodzę do pracy, ale czuję się tak, jak w te dni, gdy wracałam ze szkoły i nie miałam nic zadane. Niby nadal coś trzeba załatwić, w jakiś miejscach trzeba być, ale wszystko pozbawione jest ostrych krawędzi. Trochę przez to, że M-ka sama ma wakacje, więc chodzimy spać późno, śpimy długo, na śniadanie jemy gofry i placki z owocami a wszystko to po turecku i w koszulach nocnych, po domu biegamy na bosaka w kwiecistych sukienkach, wieczorami wychodzimy na dwór, bo tylko wtedy można oddychać i jemy nieprzyzwoite ilości lodów i cukrowej waty.  Trochę przez to, że pod moim balkonem jest plac zabaw, więc słyszę dziecięcy śmiech, słyszę szum kroków na nawierzchni wysypanej kamykami, słyszę rozmowy sąsiadów siedzących na balkonach i wszystko zbija się w melodię tak dobrze mi znaną z ośrodków wczasowych. I wszystko pachnie i wygląda mi polskimi filmami i serialami kręconymi w upalne lata w stolicy, w latach 70' i 80', które oglądałam we własne wakacje na początku lat 90 zeszłego wieku (jak to brzmi!). I trochę sama czuję się jak bohaterka takiego filmu w swoich letnich sukienkach, sandałach i płóciennej torbie z zakupami. Letnio mi. Naturalnie, lekko, tak mojo.

Tę letniość podkreśla stos książek znoszonych do domu, każda z krainą historyczną w tytule. Odmieniam ją przez okładki, strony, przepisy, pejzaże, budowle, nazwiska malarzy, słowniki. Jak co roku. I jak co roku dochodzę do wniosku, że klimat lata mi służy a polska jesienno-zimowa niestety podcina mi skrzydła i chmurnieje myślą. To pewnie tak z wiekiem mi przyszło. I wiem, że za rok też przyniosę stos książek, ale tym razem przewodników, bo już dość marzenia i smakowania Toskanii tutaj. 

Zero oryginalności. Co więcej, coraz częściej wizualizuję sobie, jak rzucam wszystko w cholerę, kupuję chałupę w Toskanii, klnę doprowadzając ją stanu używalności a potem piszę o tym książkę.
No co? 375 książka na ten sam temat na rynku wydawniczym nie robi już większej różnicy ;)

Ciao!

piątek, 18 lipca 2014

swallowed in the sea

swallowed in the sea
Myślę, że już wystarczy.
Siedzę nad brzegiem Bałtyku i myślę, że już dość. Dość bycia wtedy i kiedyś, tam i gdzieś. Dość rozpamiętywania i dość planowania. Zlizuję słoność z ust. Dość myślenia o życiu. Czas najwyższy po prostu żyć. Tu i teraz. Bo ważna jest uważność.

Podstawowy błąd polega na tym, że marzy mi się życie bez zagnieceń, bo obiecałam sobie, że teraz będzie już tylko lepiej. Gniewam się więc, gdy rzeczywistość nie pozwala mi spełnić tej obietnicy.

W moim wieku fajne jest to, że już wiem, że najlepiej mi z jasnym cieniem (to zabawne, że cienie mogą być kolorowe i jasne) i czarną kreską na powiece, a kolor niebieski nie pasuje do mnie wcale. Wiem też, w jakich ubraniach jest mi wygodnie i w jakich butach chodzę nienaturalnie. Wiem, co mi leży, a co nie. I już nie muszę eksperymentować.

Wiem też, czego nie chcę. A to już bardzo dużo. Wiem, jakie relacje mi nie leżą, a jakie uwierają. Wiem, które trzeba pielęgnować każdego dnia. I wiem też na co nie ma sensu tracić czasu, energii, myśli i emocji. Z pewnych rzeczy się wyrasta. Z zachowań, emocji, relacji na szczęście też. Tak jak z długich, wyciągniętych swetrów.

Myślę, że już wystarczy,
Siedzę nad brzegiem Bałtyku i myślę, że już dość.
Życie jest tu i teraz. Ty, ja, my - też. A może przede wszystkim. I w ogólnym rozrachunku tylko to się liczy.
Przestaję boksować się z powietrzem.

Słony wiatr wplątał się w moje włosy, kilkaset metrów dalej, w porcie, pachnie smażona flądra. W płóciennej torebce kilka muszelek na szczęście.
Tu i teraz.

                                                       fot.: Sztuczne Fiołki

wtorek, 8 lipca 2014

come to my window

come to my window
Dobrze jest mieć dobry widok. Na przykład na pracę, na mieszkanie, na związek. A najlepiej to jest mieć w ogóle dobry widok na przyszłość. Dobrze jest mieć dobry widok zza szyby samochodu, gdy się jedzie i dobry widok na pulpicie komputera, by zrelaksować przepracowany wzrok. Dobrze jest mieć dobry widok na stadionie piłkarskim, czy na ekranie tabletu.
Dobry widok robi dobrze.
Z dobrych widoków najlepsze są widoki z okna. Widoki z okna są bardzo ważne. Czy to przypadek, że pierwsza udana, trwała fotografia to Widok okna w Le Gras? Widok z okna może inspirować, relaksować i cieszyć. Może zachwycać, może męczyć i dobijać. Wszystko zależy od tego co przez to okno widzisz. I jak.
Gdy nie podoba ci się to, co widzisz za oknem, masz determinację, by to zmienić. Gdy ci się podoba łapiesz siłę i energię, swoje flow. 

W nowych miejscach nie bardzo interesuje mnie stan komunikacji czy dostęp do lokali usługowych. W hotelach nie liczy się dla mnie odległość od centrum, czy ilość półek w szafach. Tak już mam, że gdy gdzieś jestem, to obczajam dwie rzeczy: toaletę i to, co za oknem. Bo wiadomo, nie taka łazienka, nie taki widok są w stanie pozostawić niesmak, którego nic nie usunie. Przynajmniej w mojej pamięci. Co gorsza, to, co mnie najbardziej frapowało w czasie oczekiwania na mieszkanie, to, czy będzie tam ładnie? W sensie, czy z okna ładnie będzie? Bo ja ze złym widokiem, czuję się po prostu źle. Przesalam ziemniaki i niedokładnie ścieram kurze, próbuję zdrapać podskórny niepokój łamiąc paznokcie i częściej się smucę, nie piszę i nie tańczę na bosaka, tylko patrzę tępo w ścianę zamiast z radością przez szybę. Siedzę skulona pod oknem i czekam aż się ściemni (tak, to był dla mnie kiepski miesiąc).

Uwielbiałam, nadal uwielbiam, widok z okien rodzinnego domu. W kuchni siadałam na blacie tuż przy oknie, z kubkiem kawy i patrzyłam na pobliski las, rzekę i kolorowe Rodos [Rodzinne Ogródki Działkowe ;)]. Wszystko jedno, czy  gałęzie drzew były pokryte szronem, czy  kwitły jak oszalałe. Nawet, gdy ostatni czerwony liść spadł na mokrą ziemię, ten widok był wszystkim, co w danej chwili mogłam mieć na własność.
We własnym pokoju kładłam się na podłodze i patrzyłam na swój własny kawałek nieba, własny, bo wytyczony ramami mojego okna. Leżałam tak przez lata, aż wierzchołki brzóz posadzonych w 86, miesiąc po tym, jak tam zamieszkaliśmy, zaczęły nieśmiało zaglądać do moich okien, by teraz wypełniać niemal całą przestrzeń ramy. Co wieczór puszczałam oko do mojego kumpla księżyca, który wybrał sobie właśnie mój parapet, by na nim przysiąść.

Ważne są dla mnie okna. Podobno w każdym moim oknie jest jakaś czułość i nostalgia. Podobno do moich okien chce się podejść i zamyślić nad wszystkim i nad niczym. Podobno mam ładne okna. Lubię ładne okna i lubię ładne widoki z okien.

Ile ja mądrych rzeczy wymyśliłam sobie na oknach, ile łez wypłakałam przy okiennych framugach i ile pięknych słów wypisałam z siebie, siedząc kiedyś przy tym oknie od podłogi aż po sufit, na najwyższym piętrze budynku przy ulicy na literę k, gdzie widziałam morze dachów naszpikowanych antenami. Prawie, jak w Paryżu.

Mam szczęście do ładnych okien i dobrych widoków.
Mój blok, jako jedyny, stoi tuż przy zagajniku brzóz.  Takie przybicie piątki od losu.
Gdy leżę na podłodze, to przed oczami mam kadr z rodzinnego domu: też niebo i też brzoza. Bezpiecznie mi. Ze wszystkich trzech pomieszczeń w domu widzę brzozy z gniazdami ptaków w koronach. Ten widok mnie koi. Ten widok sprawia, że mój dom jest domem.
Uwielbiam poranne światło, gdy sobie wpada, o tak, bez zapowiedzi przez szparę jasnych zasłon. Uwielbiam cienie, które leniwie rozkładają się pod moimi stopami. Tu też przeleżę lata, wypiszę słowa, wymyślę sensy i znaczenia.
Mam ładne okno.
I dobre widoki.



wtorek, 1 lipca 2014

in the summer

Odhaczyłam ostatnią rzecz na liście rzeczy do spakowania dla M-ki na wakacje, zasmuciłam się przeogromnie, że będę tęsknić niewyobrażalnie przez te dwa tygodnie, które spędzi z dziadkami na plaży i doznałam olśnienia, że są wakacje, a ja taka zupełnie do nich nieprzygotowana. W sensie, że nie zaplanowałam sobie żadnych zadań, wyzwań, marzeń do zrealizowania na te dwa piękne miesiące. Postanowiłam nadrobić, jak najszybciej to niedociągnięcie i stworzyłam listę. To nic, że prawie całkowicie pokrywa się z listą zeszłoroczną i tą sprzed dwóch lat (tej sprzed trzech wolałam nie sprawdzać).

Pełna zapału z każdym kolejnym wakacyjnym dniem, postanawiam realizować poniższe punkty (tzn nie, że wszystkie jednego dnia, tylko każdego dnia coś. Choć we fragmencie):

  • nie robić remontu. Ewentulanie pomyśleć nad półkami w garderobie. Jeśli zdecyduję się na półki a nie na regały, to przy okazji mogę pomyśleć o zrobieniu za jednym zamachem półek na książki i płyty w pokoju, a jeśli już zacznę te półki montować, to od razu mogę położyć na podłodze panele. Jeśli wybiorę regały, to o półkach w pokoju pomyślę kiedy indziej. Pewnie w następne wakacje.
  • uporządkować zdjęcia, dokładnie te same, które miałam uporządkować rok temu, czyli wyciągnąć je z pudła i wkleić w odpowiedniej kolejności do albumu. Oczywiście tylko wtedy, gdy będę miała półki w pokoju, bo inaczej to bez sensu, bo gdzie ja te albumy trzymać będę? W pudle? Zasadniczym celem tego zadania jest wszak uwolnienie zdjęć z pudła.
  • to samo uczynić z listami uratowanymi z tej samej powodzi, które również miałam uporządkować rok temu, ale jakoś nie wyszło.
  • uporządkować rysunki M-ki, czyli znaleźć im jakieś bardziej godne miejsce niż pudło z podtopionymi zdjęciami i listami.
  • wywołać zdjęcia, póki jeszcze pamiętam, jakie chcę wywołać.
  • kupić osłonkę na balkon, bo naprawdę irytuje mnie to, że kot mi z niego zeskakuje. No dobra. Nie tyle mnie irytuje to, że z niego zeskakuje, co fakt, że po 10 minutach zaczyna się drzeć pod balkonem, bo nie umie wejść z powrotem i trzeba po niego schodzić.
  • nie siać żadnych kwiatków i zachować sobie pozostałości maciejki ku przestrodze.
  • ogarnąć lanosidło (w sensie naprawić, bo, jak to sobie w zeszłe wakacje postanowiłam, porządek w bagażniku mam)
  • przeczytać 6 książek. Co najmniej.
  • ogarnąć się z gazetami, czyli: spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że nie ma opcji, abym przeczytała gazety sprzed 12 miesięcy i więcej i je po prostu wywalić, zostawiając tylko te z tego roku i te przeczytać. Albo chociaż przejrzeć. A potem wywalić. 
  • nadrobić seriale (3 seriale, 4.5 serii)
  • wybrać w końcu te zdjęcia, co je mam wybrać.
  • zacząć chodzić na jogę, bo już sama siebie irytuję.
  • znów biegać.
  • jeździć na rowerze.
  • jeździć na rolkach. 
  • zrobić porządek w biżuterii, czyli naprawić wszystkie zapięcia u bransoletek, a jak się nie da, to wyrzucić, tak WYRZUCIĆ te zepsute; naprawić zapięcia od kolczyków i wywalić te pojedyncze, bo nie, drugi kolczyk się NIE ZNAJDZIE nagle po 3 latach. 
  • robić jeszcze więcej zdjęć i w końcu znaleźć dla nich miejsce na blogspocie.
  • napisać bajkę dla M-ki, bo już dawno nie napisałam.
  • napisać coś jeszcze. 
  • zrobić kopytka.
  • spotykać się częściej ze swoimi dziewczynami.
  • chodzić na spacery.
  • jeździć za miasto i do.
  • przypomnieć sobie, czym się interesowałam przed tym nim osiągnęłam coś na kształt bytu spokojnego i znów się dać temu ponieść.
  • upiec 4 ciasta, których nigdy nie piekłam.
  • być jeszcze bardziej w stylu serendipity (w sensie dużo się cieszyć z drobiazgów, tak, jak tylko ja to potrafię).
  • pić siemię lniane.
  • jak już je zacznę pić, to nie uważać, że siemię lniane wszystko załatwi i pójść do lekarza. 
  • przejść ten cholerny, 29 poziom w Candy Crush Saga.
  • kupić sobie wieżę i słuchać muzyki z płyt a nie z kompa.
  • kupić sobie radio do kuchni.
  • polubić się z Twitterem.
  • być jak skała na słowa pewnych osób.
  • mówić o dobrych rzeczach i nie brać ich za oczywistość. Być za nie wdzięczną :)
  • wykorzystać tę listę do nauki ogromnie ważnej sprawy: Nie spinać się. Nie musieć aż tak bardzo, wszystko i zawsze. Nie zadręczać, że coś nie idzie. Robić tyle, ile w danej chwili można. Byle dobrze.
Copyright © 2014 serendipity , Blogger