środa, 28 stycznia 2015

biedronki w słoikach

Jakiś czas temu zerwałam z nerwowymi porankami. Już nie zrywam się w przerażeniu, że zaspałam, co nie oznacza, że wstaję o tej godzinie, o której planowałam. Nie biegam między pokojem, kuchnią a łazienką z paniką w oczach. Przemieszczam się spokojnie, jem śniadanie, radio gra. Ograniczam pośpiech do zbędnego minimum. Nie poganiam M-ki przy ubieraniu butów, czasem tylko napomknę, że za chwilę powinnyśmy już wyjść. I nie psioczę na zamknięte przejazdy. Nawet przestałam myśleć, o tym, gdzie mam być za 20 minut. Jestem tam, gdzie jestem. Szkoda energii na chaotyczne, nerwowe poranki.   

Ale, mimo to, jakże cudne było odkrycie poranków, gdy nie musiałyśmy wstawać na dźwięk budzika, gdy nad ranem obsypywałyśmy się pocałunkami i tuliłyśmy się przez długie minuty, gdy jadłyśmy nieśpieszne śniadania w pościeli i oglądałyśmy bajki. Jakże cudne były te wszystkie czynności związane z gotowaniem, praniem czy ścieraniem kurzy tak zupełnie naturalne, tak proste i pełne.   
Dobrze mi w domowym zaciszu, w domowym rytmie spraw do zrobienia. 

Najbliższy poranek nie będzie miał nic wspólnego z żadnym z poranków, które były. 
Każda zbliżająca się poranna czynność wydaje mi się być tak bardzo obca i ponad moje siły.
Może dlatego nie śpię. Cała drżę i rozsypuję się na kawałki z każdą chwilą na nowo.  Gdy próbuję się zebrać pięści słów walą mnie w sam środek. Bez uprzedzenia. 
Kot też nie śpi. Wierci się, kręci. W samych końcach wąsów czuje mój lęk, niepewność i tę prawdę tak banalnie smutną. 

Moje demony i lęki zawsze będą ze mną. Jak druga skóra.



czwartek, 22 stycznia 2015

ironic

W soboty jeździliśmy na wycieczki rowerowe. Punkt jedenasta czekałam z rowerem pod bramą obok. Jeździliśmy wzdłuż rzeki, przez las. Kiedy jeszcze mieszkaliśmy razem woził mnie na działkę na bagażniku. Po jednej takiej wyprawie mam pamiątkę w postaci blizn na kostkach zawadzających o szprychy kół. Na działce tuż obok kolejowego nasypu chodziliśmy z Murzynem - psem przygarniętym ze schroniska na spacery. Karmiłam króliki i nutrie z duszą na ramieniu, że ich pomarańczowe zęby złapią mnie za palec. Ale chciałam być dzielna.Udawałam, że nie boję się wcale. Nie chciałam też dać po sobie poznać, że fascynuje mnie jego strój pszczelarza i praca przy ulach. Gdy byłam dzieckiem uwielbiałam jego manię zbieractwa. Wszystkie gromadzone przez niego śrubki, magnesy, cążki i niezliczone ilości sitek do herbaty były dla mnie jak fascynujące skarby, którymi potrafiłam bawić się godzinami.  Kiedy byłyśmy już starsze bawiły nas te skupiska znalezisk. Byłam pierwszą, która zwracała się do niego per "Ty", budząc przerażenie wśród jego dzieci i żony. Kiedyś na dzień dziadka przyprowadziłam mu bezpańskiego psa. Dostałam wielką książkę o tytule "Matematyka" oraz "Historię Pszczelarstwa". Chodziliśmy razem na spacery z naszymi psami. Mówił, że przyjdzie wilk i mnie zje. A ja odpowiadałam, że zje jego. Jeździliśmy razem na wakacje i zimowe ferie. Kiedyś przyniósł mi narty, które gdzieś znalazł. Kupił mi białe mokasyny, w których od razu weszłam na drzewo.  Dał mi swój samochód, choć o to nigdy nie prosiłam. Telefon komórkowy włączał tylko wtedy, kiedy sam chciał się z kimś skontaktować. Zawsze stanowczy, rosły, miał autorytet, myślę, że był przystojny. Pamiętam jego służbowe biurko i teczkę, z którą odbierał mnie ze świetlicy. Nagrywał strasznie długie filmy z wycieczek i pytał: Parlez-vous français? Lubiłam opowieści o jego dzieciństwie. M-ce wycinał zdjęcia ptaków z gazet. Dała mu olbrzymią radość i energię tym, że po prostu była. Na odwrocie jednego ze swoich zdjęć napisał moje imię i nazwisko.Zawsze stał za mną murem, bo włos nie może spaść z jej głowy.

Dziś nie zdążyłam złożyć życzeń i już nigdy tego nie zrobię.





poniedziałek, 19 stycznia 2015

sickman

sickman
Tydzień temu, wróciłam do domu po 12 godzinach intensywnej pracy. Byłam tak skonana, że nie mogłam ściągnąć butów. Byłam na takiej adrenalinie, że nie mogłam przestać gadać. Czułam każdy mięsień, który nadwyrężyły buty na obcasie i marzyłam tylko o gorącej kąpieli, wygodnym łóżku i o tym, aby nogi i głowa przestały mnie tak napieprzać. Wszelki splendor, zachwyt i uznanie byłam gotowa przyjąć dnia następnego. 

Dnia następnego głowa i nogi napieprzały mnie nadal, do tego jeszcze bardziej, więc wszelki splendor, zachwyt i uznanie kierowane w moją stronę, nie były odbierane zbyt świadomie. Po 2 godzinach niezbyt intensywnego przechodzenia z papierami od pokoju do pokoju, wróciłam do domu. Byłam tak skonana, że nie mogłam ściągnąć butów. Nawet gadać nie miałam siły. Moje kiepskie samopoczucie tłumaczyłam sobie zupełnie zwyczajnym odreagowaniem stresu i kilkunastodniowego napięcia.

Im dłużej dzień następny trwał tym bardziej uświadamiałam sobie, że moja cicha nadzieja, że jednak ulegam socjalizacji i jestem w pełni zrównoważoną osobą, która potrafi utrzymać swoje emocje na wodzy i nie daje się nimi targać niczym Alexis włosami Krystal (bądź na odwrót), były płonne. 
Naprawdę dwa ostatnie tygodnie przed godziną 0 (a raczej moje zachowanie objawiające się: opanowaniem, chłodną analizą faktów, działaniem, kreatywnością pozbawione ataków paniki, permanentnego stanu nerwowości, agresji kierowanej w stronę sprzętów i ogólnej nieprzysiadalności), pozwoliły mi uwierzyć, że zaczęłam się stresować w sposób zgodny z powszechną normą. 
Gdybym wiedziała, jak to się skończy, to zaczęłabym poważnie rozważać, czy nie dawać upustu swojemu stresowi na prawo i lewo zniechęcając do siebie kogo się da.

Moje ciało pokazało ogromnego fucka i odleciało na prawie trzy doby. Przysięgam, że niemal widziałam smoki i latałam. Potem końska dawka antybiotyku popsuła całą zabawę i sprowadziła mnie na ziemię, a smoki zagoniła nie wiem gdzie. Od czwartego dnia było już tylko gorzej: zwykła, parszywa choroba, która odejmuje chcenie na wszystko i jednocześnie daje je, tylko nie wiadomo na co. 
Gdy już zaczęłam trochę bardziej ogarniać, gdzie jest sufit a gdzie podłoga, pomyślałam, że to świetna okazja do nadrobienia lektur wszelakich. Niestety słowo pisane kuło mnie w oczy, jak mojego dawnego sąsiada dresiarza, dlatego zaczęłam nadrabiać wszystkie możliwe seriale i teraz zaczynam oglądać inne, by w nich narobić sobie zaległości. Oglądnęłam też filmy, o których istnieniu pamiętają zapewne jedynie ci, co je robili.  Posprzątałam pulpit komputera i pomalowałam jeden paznokieć. 
Prowadziłam także dyskusję z kotem, że czerwone winogrona - mimo iż bardzo smaczne - nie są dla kotów. Po bardzo długim czasie degustacji z nieukrywaną niechęcią kot przyznał mi racje i zaczął wyżerać słone paluszki. To była jedna z atrakcji dnia. 
Siedzę sobie tak już 7 dzień w domu. Do pracy wracam za tydzień. Obawiam się, że seriale mogą się skończyć, a ja mogę zacząć wyć, a na pewno niedługo będę siedziała przed oknem tak jak Behemot. Pani doktor kazała mi leżeć w łóżku. Daję słowo, ostatnio coś takiego przeżywałam w latach 90'. 


Oczywiście nie chodzi o to, że mi źle, że siedzę w domu. Celebruję te chwile, jak smak ulubionej kawy. Pozbawiona wyrzutów sumienia oddaję się hedonistycznym uciechom książek, dźwięków i filmów. 
Ale powietrza na twarzy mi brak. 
Tak po prostu.


niedziela, 11 stycznia 2015

fastrygi

fastrygi
Wreszcie jest tak, jak lubię najbardziej. Siadam po prostu przed monitorem, bez żadnej wizji i konstrukcji w głowie. Bez mądrych spostrzeżeń, zaskakujących metafor i trafnych porównań. 
Jestem tu tak po prostu, ze swoim galopem myśli związanych z niczym i nawiązujących do wszystkiego. 

Wpadł mi dziś w przelocie internetowych odsłon tekst o kierunku rozwoju blogosfery w 2015 i uśmiechnęłam się sama do siebie i zaśmiałam pustym śmiechem, bo nie dość, że nic z tego nie zrozumiałam, to z radością przyjęłam fakt, że wszystko robię źle i na opak. Jak to dobrze, że ta sfera jest mi zupełnie obca, że mam ten skrawek sieci, w której jest tak normalnie, zwyczajnie i po prostu z moim i Waszymi światami. 
A gdy przeglądam w swoich statystykach najczęściej wyszukiwane zwroty z zeszłego roku i czytam: stopy koleżanki; Gdzie wziąć prysznic w Berlinie; Jak napisać szkic o podwyżce pensji; Candy Crush nagle od początku; Jak wygląda nasienie śmierdziuchów to myślę sobie, że to są prawdziwe, ludzkie problemy a nie kwestia, jaki jest obowiązujący styl layoutu i rodzaj fontu [zbieżność ze zmianami wizerunkowymi na moich blogach jest czysto przypadkowa :)]. 

Myślę sobie, że 2014 przyniósł kilka zacnych płyt, dobrych książek i naprawdę niezłych budynków. I właściwie, to nie wiem, czemu mnie to zaskakuje codziennie od 11 dni. 
Zaskakuje mnie też uporczywość moich myśli, zawracających w rejony, w których miały już nie bywać, by analizować zachowania ludzi zupełnie ze mną niezwiązanych. 
Może więc w końcu ten lichy ścieg się popruje, a ja będę miała czystą głowę, by ciekawiło mnie coś innego.

Jestem ciekawa poniedziałku, tego, kiedy dopadnie mnie atak paniki, choć z drugiej strony, mimo lekkich nerwów, zupełnie rozsądnie [sic!] zauważam, że są podstawy do spokoju.

Od najbliższego bloku dzieli mnie jakieś 300 metrów. Ci z pierwszego piątra najbardziej oddaleni od okien mojej kuchni, mają bardzie cienkie firanki w oknach i bardzo duży ekran telewizora. Czasem tak zastygam przy tym oknie. Brak fonii mi nie przeszkadza. Brak telewizora w domu coraz bardziej. Zaczynam źle znosić ciszę.

Znów śnię przedziwne, gęste sny. Realne do każdej emocji, faktury monety przerzucanej między palcami, do detali pomieszczeń, wzorów na kubkach i spódnicach wyśnionych dziewcząt. Czuję smaki i siłę wiatru, niewygodę siedzenia w PKSie, do którego podkradam się bladym świtem, w jakiejś małej, zapomnianej miejscowości. Słyszę rozmowy i śmiechy dzieciaków siedzących na samym końcu i znam każdy takt piosenki, która leci w radio. Realnie drażni mnie słabość kadru, który próbuję uchwycić w opuszczonej fabryce dywanów i pamiętam każde słowo wypowiedziane przez moją mamę, która nocuje w moim łóżku pod błękitną pościelą. Są tak przesycone, konkretne i sugestywne, że czasem zastanawiam się, czy to bardzo rzeczywisty sen, czy to rzeczywistość widziana jak przez mgłę. 

Dziś myślę, że grudzień też był taki gęsty, bogaty w szczegółowe didaskalia, ciągnął się bardzo skrupulatnie przez wszystkie strony kalendarza i był przy tym tak spokojny i pełny. 
Dziś mam też lśniącą podłogę w korytarzu jak nigdy. Na całej długości błyszczy niebieskim brokatem, który sypie się nieprzerwanie z m-kowej sukienki przygotowanej na karnawałowy bal w przedszkolu. Chodzę więc po skrząco-błękitnej powierzchni jak,  nie przymierzając, jakaś księżniczka Disney'a. 

M-kę zmartwił ten strzępek paryskich informacji, który dobiegł do niej z radia, choć tak naprawdę prawie nic z nich nie zrozumiała. Ja usłyszałam wszystko i nie rozumiem nic. 

Za oknem styczeń i 14 stopni na plusie i wiem, że moje dziecko będzie żyło w świecie zupełnie innym niż ja. 


czwartek, 8 stycznia 2015

tell me

Biorę udział w łańcuszku! Tak, tak! W ramach karnawału, natłoku spraw służbowych i gęstych myśli, pozwalam sobie się poddać łańcuszkowej zabawie, bo właściwie, czemu nie?
Zdaje się, że kiedyś w podstawówce przyszło mi przepisywać jakieś łańcuszkowe listy, zrobiłam to zdaje się do połowy, resztę odpuściłam z duszą na ramieniu, że jakiś czort i licho mnie dopadną, ale widocznie część listów, które wysłałam w zupełności wystarczyły, aby mnie chronić ;) Ten łańcuszek jest zupełnie inny.

Ale do rzeczy. Jest mi niezmiernie miło, gdyż zostałam nominowana przez Paczuchę (dziękuję, dziękuję) do zabawy: " W uznaniu za pracę włożoną w prowadzenie bloga nominuję Cię do nagrody LIEBSTER BLOG AWARD! Proszę o odpowiedź na 11 pytań i dalsze nominowanie innych, docenianych przez Ciebie blogów.
A Paczucha spytała o:

1. Czym się zajmujesz na co dzień?
Projektami i warsztatami związanym z nowymi technologiami dotyczącymi  klimatu i energii. Mogę mówić, że taki mamy klimat i nikt mi za to głowy nie urywa ;)

2. Twoje hobby oprócz blogowania?
Trzaskam bez opamiętania zdjęcia. Wszystkiego i zawsze. Znajomi już nawet nie reagują. Poza tym uwielbiam czytać, słuchać muzyki i łazić po górach. Godzinami mogę patrzeć się na budynki.

3. Wartości, które cenisz u ludzi
Szczerość i otwartość na drugiego człowieka.

4. Twoje motto życiowe brzmi następująco:
"I know I was born and I know that I'll die. The in between is mine. I am mine"

5. Gdybym mogła wybrać miejsce do stałego zamieszkania byłoby to...
...tu gdzie jestem jest mi cudownie dobrze :) Ale czasem myślę o domu gdzieś w Górach Izerskich...

6. Odpoczywam gdy...
...jestem z bliskimi i wtedy, gdy mogę się zamknąć w swoim introwertycznym świecie. Na przykład pisząc.

7. Mam marzenie, by...
Bardzo marzę o tym, aby już był wtorek ;) te prawdziwe marzenia powtarzam wieczorem, z głową na poduszce. No i chciałabym jeszcze raz zobaczyć Slasha i Pearl Jam.

8. Moją mocną stroną jest...
... słuchanie innych.

9. Mam słabość do...
M-ki, M. Slasha, czekolady, kawy, żelków, dobrych książek i płyt, zapachu zielonej herbaty, bransoletek, kolczyków i Pana Darcy'ego.  Oraz gołąbków mojej Rodzicielki.

10. Z jaką znaną osobą chciałabyś porozmawiać.
Z Johnem Irvingiem,
I ze Slashem.

11. Masz zawsze przy sobie:
telefon i kasztany.

Sama do nagrody nominowałabym wszystkich. Serio. Ale postanowiłam dać 3 nominacje z czysto egoistycznych pobudek - liczę, że nominowane w końcu coś napiszą ;)

1. Karolka
2. eM
3. Espe

Jednocześnie przyznaję nominację każdemu, kto również zechce odpowiedzieć na moje 11 pytań:

1. Książka, którą właśnie czytam...
2. Gdybym miała pojechać w tylko jedno miejsce na świecie, byłoby to...
3. Gdy byłam mała, to chciałam zostać...
4. Moja piosenka przewodnia, która mnie określa to...
5. Nigdy nie zjadłabym...
6. Swoje pierwsze uzbierane/zarobione pieniądze wydałam na...
7. Jak naprawdę nazywa się Slash? Dobra, żartuję. Ulubiona bajka z dzieciństwa...
8. Moje małe natręctwo to...
9. Cecha, którą lubię w sobie najbardziej to...
10. W wakacje chciałabym pojechać do...
11. Dlaczego zaczęłaś pisać bloga?

Dziękuję za uwagę :)

niedziela, 4 stycznia 2015

unthought known

Lubię międzyświąteczny czas. Etap przygotowań. Mimo wszystko minuty i godziny płyną mi wtedy wolniej. Suną, jak na łyżwach i mają w sobie takie światło, ciepło i głębię, której nie umiem opisać . Uwielbiam nasze pierwsze święta tutaj. Zapachy ciast, wiązanie kolorowych wstążek na patyczkach, wieszanie ozdób na choinkę, wykrawanie ciastek i zlizywanie obrzydliwie słodkiego lukru z palców. Nasze świąteczne poranki były takie, jakie zawsze chciałam. Nieśpieszne, zaczytane, układane w puzzlach, z zabawkami na podłodze z tańcem i śpiewem M-ki z podsumowaniami z radia w tle. Ważne płyty, dobre piosenki, spokój i ten znany z dzieciństwa zapach kredek zaraz po otworzeniu pudełka.
A powietrze na dworze pachniało watą cukrową. 

Chyba właśnie tak wyobrażałam sobie swoją dorosłość.

Tak jak to, że będzie tu wpadać trochę przelotem, niezorganizowanie. Jej zmarszczki wokół oczu takim zdziwieniem dla mnie, a przecież jest młodsza ode mnie zaledwie o kilka chwil. Wygląda jeszcze piękniej. I chyba właśnie znajduje drogę do spokoju.

Wiem, że miałam rację z tym, że nie wolno przegapić żadnych jasełek, przedstawień nawet jeśli trwają nie dłużej niż kwadrans. I z tym, że czas spędzony na podłodze przy planszówce jest tym najcenniejszym, że wspólne czytanie w pościeli i plama po farbie na wykładzinie po wspólnym malowaniu jest nasze i prawdziwe. Dlatego wciąż będę uśmiechać się w odpowiedzi na służbowe podziękowania, ale nie oddam się temu bardziej niż to konieczne. 

Wrzesień już tak blisko. Boję się szkoły. 

Lubię noworoczną ciszę. To spowolnienie. Choć Nowy Rok bez kaca ma w sobie coś nieznośnego. 
Odgarniam siwy kosmyk z czoła, poprawiam koc na szpitalnym łóżku i udaję zainteresowanie historią sąsiadki z łóżka obok. Wracam bocznymi drogami i robię nieplanowane postoje a potem leżę w bezruchu po ciemku i słucham Topu Wszechczasów. 
A potem dzieje się coś, co powinno zadziać się dawno temu. Żegnam się z jednym swoim demonem. Pakuję mu do plecaka wszystko co może mu się przydać, a co mnie tylko uwiera i kąsa, co droczy się ze mną w słabsze dni, gdy mam obolałą pewność siebie i szarą twarz. Bo już go karmić nie będę. Mimo iż czasem coś wiesz, musisz się o tym dowiedzieć. 

Rano jest już inne. Zapach ciepłej skóry. Spokój, ogrom i poczucie istotności wszystkiego co wokół. Nieograniczone przestrzenie i światy, których nie obejmiesz ramionami ani wzrokiem. 
Czyż nie taką obietnicą powinien witać nas każdy nadchodzący rok?


Copyright © 2014 serendipity , Blogger