wtorek, 30 września 2014

ten

ten
To na pewno był wrzesień. Chyba połowa. Pamiętam, gdzie stało biurko, smak herbaty (zielona jaśminowa) i kolor kubka, który teraz leży owinięty w gazetę, w którymś z kartonów. W tle leciała muzyka. Pewnie jakaś polska alternatywa. Albo Pearl Jam. Pamiętam kolor tła. Tę dobrą, cichą szarość i obrazek, który był integralną częścią szablonu, a który tak dobitnie sugerował mnie, że nawet najbliżsi mnie z nim utożsamili. Pamiętam rodzaj czcionki i to, że powoli stawał się wieczór. Pamiętam, jak precyzyjnie, w skupieniu zorganizowałam sobie spontaniczność
Pamiętam, że po prostu chciałam. Po prostu wiedziałam, że muszę. Nie miałam planu. Nie miałam oczekiwań. Nie miałam żadnej kreacji, nawet cienia pomysłu. Po prostu postanowiłam być w innej przestrzeni, inaczej niż na co dzień, innym środkiem wyrazu. Zwyczajnie wcisnęłam przycisk i czekałam co z tego wyjdzie. I nie miałam bladego pojęcia, gdzie mnie to wszystko zaprowadzi.  

Wrzesień 2004. Moje lamassu, bo brak tytułu to też tytuł. Wtedy, nie bardzo wiedząc co tak naprawdę robię, rozpoczęłam swoją dekadę pisania w sieci. Pisałam o domach i czekoladzie, o w-fie na studiach i górskich wycieczkach, o moim mieście i małych radościach, o tym, co bolało i o tym, co unosiło ponad krzywe krawężniki. O ludziach. Nadziejach i rozczarowaniach. O kotach i bumerangach, Gerdzie i dziewczynie w kolorowych skarpetkach, o Człowieku Zagadce i podróżach pociągami, o codzienności i wspomnieniach. O wszystkim i o niczym. Zawsze o swojej emocjonalności, czasem krzywej, czasem niedopowiedzianej, czasem takiej aż do granic, ale zawsze szczerej. Jak kiedyś napisał M. poeprozję. Polubiłam to określenie.   

W zasadzie nie zmieniło się wiele. Może mniej piszę o podróżach pociągiem, o w-fie już wcale. Nadal bez kreacji, planu czy pomysłu, bez tematu przewodniego. Na pewno rzadziej i jeszcze mniej dosłownie. Ale przynajmniej wiem, gdzie ta moja pisanina mnie prowadzi od pierwszego słowa wklepanego w edytor. 
Do ludzi. Zawsze do ludzi.

I właśnie pomyślałam, że to takie moje małe święto. Nadal pijam zieloną jaśminową herbatę, choć nie tak często, jak wtedy (swoją drogą, straciła trochę na jakości. Albo to mi przez 10 lat zmienił się smak - oby!). I wygrzebałam ten wielki, granatowy kubek. Napijecie się ze mną jubileuszowej herbaty? 

Między jednym a drugim łykiem, napiszę zwykłe, w pełni emocjonalne i szczere: dziękuję :) moi Drodzy Czytelnicy. Mogłabym wymienić Was z nicka/imienia ale postanowiłam popaść sobie w pewnego rodzaju egzaltację ;)

Dziękuję Ci, który czytasz mnie od dekady właśnie. Dziękuję Ci, który wygrzebałeś mnie jeszcze na Onetcie. Dziękuję Ci, który czytasz mnie po raz pierwszy i dziękuję Ci, który czytasz mnie od jakiejkolwiek daty w kalendarzu, która już za nami, Dziękuję Ci, którego na oczy nie widziałam, a z którym czuję porozumienie i ludzką bliskość. Dziękuję Ci, który dałeś do myślenia, który rozbawiłeś i podniosłeś na duchu. Dziękuję Ci, z którym piłam herbatę i na którego maile czekałam/czekam. Dziękuję Ci, który stałeś się moim przyjacielem. Dziękuję Ci, który zostawiłeś choć jeden komentarz i Tobie, który nie napisałeś ani jednego. Dziękuję Ci, który wróciłeś, gdy i ja wróciłam. Dziękuję Ci, który każde me słowo śledzisz zachłannie. Dziękuję Ci, który nie czytasz mnie już wcale i Tobie, który udaje, że nie czyta. 
Dziękuję Wam. I nie tylko za Waszą obecność i słowa tu, ale za Wasze blogi i Wasze światy, które uwielbiam od dekady bądź krócej.

Sukcesem nie jest pisanie bloga przez 10 lat. 
Sukcesem jest to, że Ci, którzy zechcieli go czytać 10 lat temu - i krócej - są nadal.

I powiedzmy, że leciał wtedy Pearl Jam :)




piątek, 26 września 2014

comptine d'un autre été: l'après-midi

A jednak jesień.
W okruchach drożdżowego ciasta rozsypanego na stole i w melancholii zaparzonej w kubku z kotami, tańczącej w rytm francuskich piosenek, w ogrzewaniu stóp pod kocem i w książkach, które znów się czyta. W tej wilgoci i chłodnym wietrze, który z jednej strony dodaje mi sił i w tej mgle z drugiej, która wygładza wszystkie strachy.
Znów nie myślę linearnie. Znów ze strzępków słów i przekrzywionych kadrów tkam swój patchwork jesiennej emocjonalności.
W wilgotnym lesie dźwięk telefonu i pytanie, które jest stwierdzeniem w domu, na pewno cię nie ma? I myślę sobie, że to miło kojarzyć się z aktywnością. Zwłaszcza, gdy samemu się tak nie czuje.
Ludzie podpadają mi już tylko swoim charakterem. To bardzo ułatwia sprawę. Jakiś chochlik naburmuszony zaciągnął mnie w kąt, z którego kazał bać mi się ludzi znanych tylko z internetowych okruchów, które sugerują mi, że prywatnie mogłabym tych ludzi nawet polubić i tym bardziej budują moją niechęć.

Kilka tygodni temu miałam wytłumaczyć komuś swoją pracę. Westchnęłam, zaczęłam mówić poza wytycznymi. Nagle okazało się, że robię fajne rzeczy i tylko pogorszyło mi to nastrój. Bo mimo wszystko brak mi gęstości za biurkiem i pustych przebiegów w głowie po 16stej.

W niedzielne 45 minut zawieszenia w codzienności obserwuję siebie w monitorze ochroniarza  popijając kawę i z radością stwierdzam, że osiadłam na daktylach. A skoro stały się owocem przewodnim mojego życia, nawet pod postacią nowej blizny w ich kształcie na plecach, to wykorzystuję okazję i fotografuję daktylowce z głową zadartą do góry dopóki nie siądzie mi bateria w telefonie.
Słyszę drobne dreptanie energii nagromadzonej latem.
Patrzę na konie, słucham ich rżenia i wdycham zapach stajni. Dotykam ich łbów i czuję nieodpartą chęć przytulenia się do nich, wskoczenia na ich grzbiety i pędzenia przed siebie wzdłuż pól z zapachem jesieni palonej w polu wplątanym w moje włosy i ich grzywy. Nawet nie wiedziałam, że tęsknię.

Nie bacząc na wiek i dress cody noszę na prawym nadgarstku, na zielonej żyłce nanizane bez ładu i kolorystycznego składu, ale za to z m-kową miłością, plastikowe koraliki. Najpiękniejsza bransoletka ever. I chciałabym zerwać się z pracy, siąść na dywanie po turecku w przedszkolnej sali i przeczytać na głos o Chrupku i Miętusie. Albo chociaż Daktyle.

Trochę brakuje mi lata, mimo mej miłości do jesieni.

wtorek, 16 września 2014

chyba

chyba
We wczesnej jesieni lubię jej niezdecydowanie w delikatnej mgle kładącej się o zmierzchu na polach, jednym czerwonym liściem w zdziwionej, zielonej koronie, poranną wilgocią na asfalcie. To, jak rozsiada się subtelnie, w tym momencie przejścia, mgliście, miękko, nieśmiało. Lubię to jej nieposkładanie. Lubię ten bezczas i ciągłość niejednorodnych miejsc w podróży z szeleszczącą gazetą na siedzeniu pasażera, dobrą muzyką w głośnikach i czystą przyjemnością z jazdy. Lubię prowadzić samochód wczesną jesienią, gdy już szarzeje, przez wioski pachnące przypaloną zupą. Lubię przecinać lekko szosą zżółciałe łąki, świeżo zaorane pola, nad którymi na kablach wysokiego napięcia siedzą ptaki tak blisko siebie, jak grzyby do zasuszenia nanizane na sznurek.
Połączenie wczesnej jesieni i gór działa na mnie najlepiej. A jeszcze lepiej niż najlepiej, gdy moim krokom na szlaku wtórują kroki, które rozpoznam w ciemną noc. 
Najlepsze utwory WGB przy kawie pod lipami, dwa fotele przy drodze, w tym jeden dla psa. Sunący w dół sznur motocykli, łomot serca w skroniach i taki tyci podjazd. Zielony dach jednego z ulubionych schronisk, tłuszcz na pierogach, menażki i niezbędniki, Pink Floyd a potem ta piosenka Hey'a słuchana wielokrotnie aż do zerwania taśmy w kasecie równo 20 [sic!] lat temu. Czekolada Studencka rozpływa się na języku, koty spragnione dotyku dłoni łaszą się do nóg i ten widok, jak kropka nad i o tym, że jest zwyczajnie pięknie w każdej (nie)zwykłej chwili. 

Budziki nie dzwonią mi na czas i wciąż nie zmyłam górskiego błota z butów
Nadal śnię o Wzgórzu Marty odmieniając Kurze Wzgórze przez przypadki między jednym przewróceniem się z boku na bok a drugim. 



wtorek, 9 września 2014

schyłek lata

schyłek lata
Zupełnie nie wiem, jak, kiedy i dlaczego lato mija tak szybko. Zrywa się nagle ni stąd ni zowąd zostawiając rozrzucone zwiewne sukienki, klapki kopnięte gdzieś pod stołem, słomkowy kapelusz w kącie i prawie całą butelkę emulsji do opalania. No i oczywiście wakacyjną listę praktycznie wcale niezrealizowaną. No ale kiedy niby? W końcu wakacje były! Wszem i wobec ogłaszam, że owszem w tym roku również podeszłam do tematu listy z lekceważeniem, gdyż po jej sporządzeniu nie zerknęłam na nią ani razu. Umówmy się: największą frajdę sprawia mi sporządzanie list a potem z ciekawością sprawdzanie, co się udało a co nie. Plany miałam, jak zawsze, zacne. Wakacyjnie planowałam:
  • nie robić remontu. Ewentualnie pomyśleć nad półkami w garderobie. Jeśli zdecyduję się na półki a nie na regały, to przy okazji mogę pomyśleć o zrobieniu za jednym zamachem półek na książki i płyty w pokoju, a jeśli już zacznę te półki montować, to od razu mogę położyć na podłodze panele. Jeśli wybiorę regały, to o półkach w pokoju pomyślę kiedy indziej. Pewnie w następne wakacje.
No proszę, pierwszy punkt i pierwszy sukces! Remontu nie zrobiłam. Owszem, o półkach pomyślałam, na zasadzie: 'daj spokój, nie myśl o półkach'  i przygarnęłam regał od Rodzicielki. Drugi regał przygarnęłam do kuchni, a do pokoju przygarnęłam kolejną ławę (mam dużo powierzchni płaskich w pokoju), która świetnie sprawdza się w roli trzymacza książek. 
  • uporządkować zdjęcia, dokładnie te same, które miałam uporządkować rok temu, czyli wyciągnąć je z pudła i wkleić w odpowiedniej kolejności do albumu. Oczywiście tylko wtedy, gdy będę miała półki w pokoju, bo inaczej to bez sensu, bo gdzie ja te albumy trzymać będę? W pudle? Zasadniczym celem tego zadania jest wszak uwolnienie zdjęć z pudła.
Moja stanowczość mnie zaskakuje. Oczywiście, że ich nie uporządkowałam, bo przecież nie mam półek. Ale żeby nie było, że tak zupełnie nic nie zrobiłam w kwestii zdjęć i pudła, chciałam poinformować iż dokonałam lekkiej zmiany w aranżacji przestrzeni i przesunęłam pudło w inny kąt pokoju.
  • to samo uczynić z listami uratowanymi z tej samej powodzi, które również miałam uporządkować rok temu, ale jakoś nie wyszło.
Wiadomo.
  • uporządkować rysunki M-ki, czyli znaleźć im jakieś bardziej godne miejsce niż pudło z podtopionymi zdjęciami i listami.
Z pomocą przyszła mi sama M-ka, gdyż dostała teczko-walizkę i powiedziała: 'Mamo, będę w niej trzymać swoje rysunki'. Trzyma. Oczywiście rysunki, które narysowała przed otrzymaniem teczko-walizki nadal leżą w rzeczonym pudle.
  • wywołać zdjęcia, póki jeszcze pamiętam, jakie chcę wywołać.
Wywołałam. Co więcej: oprawiłam w ramki i zawiesiłam na ścianie. I to jednego dnia!
  • kupić osłonkę na balkon, bo naprawdę irytuje mnie to, że kot mi z niego zeskakuje. No dobra. Nie tyle mnie irytuje to, że z niego zeskakuje, co fakt, że po 10 minutach zaczyna się drzeć pod balkonem, bo nie umie wejść z powrotem i trzeba po niego schodzić.
Po pewnej wielkiej ucieczce, gdy Behemot zniknął na 7h a potem obudził mnie przeraźliwym wrzaskiem o 1 w nocy siedząc na drzewie i z przerażeniem obserwując, że pod tym drzewem siedzi maleńki kotek, gdy rzucił się wręcz w moje ramiona, gdy po niego zeszłam, już nie ucieka, więc zakup osłonki został przełożony na bliżej nieokreśloną przyszłość.
  • nie siać żadnych kwiatków i zachować sobie pozostałości maciejki ku przestrodze.
Trzymałam się w tym postanowieniu do połowy sierpnia, kiedy to otrzymałam gadżet projektowy pod postacią nasionek w papierowej zakładce, gadżet oddałam M-ce, no i musiałam, no zwyczajnie musiałam wraz z M-ką owe nasionka posiać, a co się z tym wiąże wywalić pozostałości maciejki, gdyż tylko jedną doniczką dysponuję. Kwiatki ładnie urosły, niestety tydzień temu lało i zalało doniczkę. Dla rośliny była to zbyt duża ilość wody, jaką mogła na siebie przyjąć.
  • ogarnąć lanosidło (w sensie naprawić, bo, jak to sobie w zeszłe wakacje postanowiłam, porządek w bagażniku mam)
Done!
  • przeczytać 6 książek. Co najmniej.
Odmawiam komentarza w tej sprawie.
  • ogarnąć się z gazetami, czyli: spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że nie ma opcji, abym przeczytała gazety sprzed 12 miesięcy i więcej i je po prostu wywalić, zostawiając tylko te z tego roku i te przeczytać. Albo chociaż przejrzeć. A potem wywalić. 
Spojrzałam wprawdzie w oczy. Na początku lipca miałam 7 numerów 'Zwierciadła' - teraz mam 9; 3 nr 'Sensu'  - bez zmian; 1 numer 'Charakterów' - nadal posiadam; 11 wydań Polityk - dziś jest już 18; z 3 numerów 'Newsweeka' zostały mi 2, aczkolwiek nie pamiętam, abym ten jeden przeczytała; Futu Magazyn - z dwóch numerów zrobiły się 3, w tym jeden wciąż jest zafoliowany; tak jak w lipcu nadal posiadam jeden numer 'Gazety Wyborczej', Arteonu, 2 numery 'Wprost' oraz 3 numery 'Wysokich obcasów'. Dodatkowo swój jakże skromny zbiór gazet lub czasopism wzbogaciłam o: 'Kukbuka', 'Twój styl', 'Joga dla każdego' oraz 5 numerów 'Na pamięć'. 
Wyżej wymienionych gazet nie wyrzuciłam, gdyż W poprosiła, abym zatrzymała je dla niej, bo chętnie przeczyta. No to leżą.
Teraz już wiecie, czemu nie mam czasu na czytanie gazet lub czasopism - nie mam, bo ja je liczę!
  • nadrobić seriale (3 seriale, 4.5 serii)
No i tu mam problem. Nadrobiłam 3 seriale, ale ilość serii mi się nie zgadza, co oznacza, że nadrobiłam nie te seriale, które miałam na myśli. Za rok zapiszę sobie tytuły.
  • wybrać w końcu te zdjęcia, co je mam wybrać.
Nie wiem, co autor miał na myśli.
  • zacząć chodzić na jogę, bo już sama siebie irytuję.
Kupiłam sobie gazetę. 
  • znów biegać.
Przyznaję, olałam. Jednak w ubiegłą sobotę M-ka wzięła udział w swoim pierwszym, oficjalnym i profesjonalnym biegu i mnie zmotywowała, dlatego biegać zaczęłam. Ale już po wakacjach, więc się nie liczy.
  • jeździć na rowerze.
Jeździłam, a jakże. Do i z pracy. Całe 5 km dziennie.
  • jeździć na rolkach. 
M-ka jeździła, ja asekurowałam. Liczy się?
  • zrobić porządek w biżuterii, czyli naprawić wszystkie zapięcia u bransoletek, a jak się nie da, to wyrzucić, tak WYRZUCIĆ te zepsute; naprawić zapięcia od kolczyków i wywalić te pojedyncze, bo nie, drugi kolczyk się NIE ZNAJDZIE nagle po 3 latach. 
No ale jak to: wyrzucić? I co to znaczy, że się nie znajdzie?!
  • robić jeszcze więcej zdjęć i w końcu znaleźć dla nich miejsce na blogspocie.
Trzaskam zdjęcia jak pijany zając: wszędzie, wszystkiemu i zupełnie bez sensu. Miejsca jeszcze nie stworzyłam, ale już je sobie wymyśliłam.
  • napisać bajkę dla M-ki, bo już dawno nie napisałam.
Nie napisałam, ale opowiedziałam.
  • napisać coś jeszcze. 
Zadanie zostało dość mgliście sprecyzowane.
  • zrobić kopytka.
Hahahahaha.
  • spotykać się częściej ze swoimi dziewczynami.
A i owszem.
  • chodzić na spacery.
Zdarzyło się.
  • jeździć za miasto i do.
Jak wyżej.
  • przypomnieć sobie, czym się interesowałam przed tym nim osiągnęłam coś na kształt bytu spokojnego i znów się dać temu ponieść.
In progress
  • upiec 4 ciasta, których nigdy nie piekłam.
Upiekłam ciasto, którego nigdy nie piekłam, cztery razy. Liczy się?
  • być jeszcze bardziej w stylu serendipity (w sensie dużo się cieszyć z drobiazgów, tak, jak tylko ja to potrafię).
Jak dziecko, ze wszystkiego :)
  • pić siemię lniane.
Raz wypiłam.
  • jak już je zacznę pić, to nie uważać, że siemię lniane wszystko załatwi i pójść do lekarza. 
Nie załatwiło, bo przez znakomitą większość czasu nie potrzebowałam go wcale, no to wiadomo, że nie poszłam.
  • przejść ten cholerny, 29 poziom w Candy Crush Saga.
Taaak! Jestem z siebie taka dumna! Udało się. 1 lipca w okolicach godziny 13:00. To było tak wielkie wydarzenie, że nawet to sobie zapisałam. Potem na parę dni ugrzęzłam na poziomie 30, a potem zapomniałam grać.  Obecnie jestem na poziomie 64, bo jakieś 1,5 tygodnia temu mi się przypomniało, że gram.
  • kupić sobie wieżę i słuchać muzyki z płyt a nie z kompa.
Zapomniałam, że wieżę mam. Tylko coś mi się zacina.
  • kupić sobie radio do kuchni.
piękne jest :D
  • polubić się z Twitterem.
Nie lubię i boję się ptaków.
  • być jak skała na słowa pewnych osób.
Niczym niewzruszona.
  • mówić o dobrych rzeczach i nie brać ich za oczywistość. Być za nie wdzięczną :)
To praca na całe życie, ale w większości przypadków idzie dobrze :)
  • wykorzystać tę listę do nauki ogromnie ważnej sprawy: Nie spinać się. Nie musieć aż tak bardzo, wszystko i zawsze. Nie zadręczać, że coś nie idzie. Robić tyle, ile w danej chwili można. Byle dobrze.
Odpuściłam. Dobrze jest odpuścić samej sobie... świat się nie zawalił i nadal jest dobrze, tylko trochę lżej i jaśniej :)

Nie mogę się doczekać kolejnego lata i kolejnej listy, którą z wakacyjnym roztrzepaniem zrealizuję po łebkach ;)
Copyright © 2014 serendipity , Blogger