środa, 28 września 2016

ballada z gór

ballada z gór
góry | mgła | wędrówka |wanderlust


Czasem braknie tchu. Nie od wysiłku, tylko od głowy, w której rodzi się iluzja, że tlenu jest  coraz mniej a droga jest coraz dłuższa, gdy mleko mgły rozlewa się tuż przed Twoim nosem i masz wrażenie, że wchłonie cię zaraz całą. Mrugasz okiem, mgła rozsuwa się i na wyciągnięcie ręki masz bryłę schroniska. To naprawdę jest tak, że najważniejsze są te sprawy, na które reagujesz tak samo, jak na widok schroniska po całym dniu wędrówki.

Kamienna ścieżka pod butami lśni wilgocią, która wsiąkła w moje włosy i uwiesiła się wrzosowych kwiatów na stoku. Z grzanym winem w dłoni patrzę przez okno schroniska na taniec chmur i mgieł, które przesuwając się, kręcąc piruety, mijając się i przylegając do siebie, co chwila zasłaniają i odsłaniają te szczyty co nade mną i poniżej mnie. Jak puszczane w zaciemnionym pokoju przezrocza. 

Rzeczywiście w górach wszystko nabiera właściwych proporcji i odpowiedniego znaczenia. Z pierwszym krokiem na szlaku wszystko co miejskie zostaje na dole. Smutki, żale, zadania, lęki i priorytety, lekarskie diagnozy i listy to do noszone w bawełnianej siatce na zakupy. Wszystko co zbędne, bez sensu ciążące, co kompletnie nie nadaje życiu sensu, ale jakoś je tak szczelnie wypełnia, jak pakuły, zupełnie naturalnie zostaje tam na dole, nie domagając się uwagi.

Bo ważny jest odpowiedni rytm i głębokość oddechu. Ważna jest dobra przyczepność buta i ciepła kurtka. Ważne jest każde nieznajome cześć po drodze i to, że możesz liczyć na towarzysza drogi nie zawsze szybkiej, łatwej i przyjemnej. Ważna jest wiara w swoje siły i zdrowy osąd sytuacji. Ważna jest radość z każdej chwili, która po prostu jest, z czerwoności jarzębiny i promieni słońca nieśmiało przebijających się przez pergaminową mgłę. Ważne są twoje myśli, tylko o tym, co wokół i teraz. Ważne jest to, że jak ręką odjął, znikają wszystkie przypadłości powodujące dyskomfort psyche i somy. Ważne jest bicie serca, które czujesz w skroniach, radość i świadomość, że do poczucia szczęścia, naprawdę nie potrzeba tak bardzo dużo. Ważna jest frajda jaką daje nocleg 1326 m n.p.m., to uczucie, gdy przekroczysz próg swoich słabości i ten rewelacyjny smak herbaty w Schronisku Pod Łabskim Szczytem. Najlepsza herbata w całych Karkonoszach. 

Podczas takich wycieczek, mimo iż całych we mgle, widzę wyraźnie prawdziwą Kaś. Z mapą szlaków, które nosi pod sercem, w jej kolorach spraw istotnych i ważnych, szczytów, na których można odetchnąć pełnym zadowoleniem, które inni zwą celami. Nagle tam wiem, z czego śmieję się najgłośniej, jaki smak czekolady lubię najbardziej i o czym chciałabym napisać książkę.   
Podczas takich wycieczek wierzę w sens i spełnienie swego snu o chacie w górach. 
Podczas takich wycieczek jestem sobą aż na wskroś. 

piątek, 16 września 2016

summer sunshine

summer sunshine

Kuchnia o poranku jest lekko zaciemniona i czuć jak wokół kostek oplata się chłód, który wpadł przez okno. Choć nadal ubieram letnie sukienki a stopy wkładam w sandały, rankiem nie da się oszukać, że to jeszcze nie wrzesień. 
Kot przeciąga się niespiesznie, M-ka zakopuje się pod kołdrę na wyrwane pięć minut, czajnik zaraz zagotuje wodę na kawę. Wklepuję w skórę krem, a głos z radiowej reklamy sugeruje, że powinnam zmienić go na ten, który likwiduje przebarwienia. Bo przez przebarwienia to niby skóra wygląda starzej. 
Przesuwam palcami po skórze, po konstelacjach gwiazd utworzonych z moich piegów, których z każdym latem przybywa mi coraz więcej. I choć bez warstwy pudru wyglądam trochę jak przepiórcze jajo, to nie rozjaśniłabym tych moich kółek, trójkątów i kresek za żadną iluzję młodszej skóry. Bo ja piegi bardzo lubię. M-ka trochę mniej i z nieszczęsną miną spuszcza głowę, gdy wpadam od czasu do czasu w zachwyt nad drobniutkimi piegami przywiezionymi z wakacji, które tuż pod jej oczami wyglądają jakby ktoś bezę oprószył cynamonem.     

Cieszy mnie wrzesień. Daje mi energię, radość i pcha do zmian. To pewnie wiąże się jakoś z kwestią równonocy. Albo z wrzosami, które włożyłam do balkonowych skrzynek, albo z zeszytem, który sobie kupiłam na bardzoważnesprawy (bo przecież we wrześniu zawsze kupuje się zeszyty). Cieszy mnie, że dzień zaczyna mieć swoje ramy, że w niedziele znów pieczemy babeczki na cały tydzień drugich śniadań w szkole (przeważnie już w środę do śniadaniówki ląduje ostatnia porcja). Cieszę się ze względu na śliwki i nowe trampki, ze względu na światło, przez które wychodzą mi jakby ładniejsze zdjęcia. Cieszę się na te wszystkie premiery książek i płyt, na trasy koncertowe, które wypełnią sale prób.

Ten wrzesień cieszy bardziej za jeszcze letnie promienie, które zaplątują się w kryształ zawieszony przy oknie, by po chwili płynąć tęczowymi kropkami po ścianach, podłodze i suficie. Za bańki mydlane, które puszczam przez balkon i przypominam sobie zachwyt małej M-ki, gdy zobaczyła je pierwszy raz w życiu. Cieszy za Joss Stone  tak piękną, słodką i seksowną, że przepłakałam prawie cały koncert wciąż niedowierzając. Cieszy, bo we wrześniu właśnie, 12 lat temu, zaczęłam pisać blogowo i wciąż daje mi to radość. 

Ale wrzesień to też czas pamięci i zatrzymania. Biała lilia, której w tym roku nie położę, choć myślami jestem przy chłopcu z tacą anielskich pączków ze snu. Co chwila przeplatają się w mojej głowie jakieś wątki historyczne i ten wiersz, że ja nie chcę wiele ma inny odcień zieleni niż zawsze. M-ka się cieszy, bo wysłałyśmy kartkę do żołnierza. Ja też. Skierowanie do szpitala chowam do szuflady. Pomyślę o tym po weekendzie. Brodząc w sandałach wśród suchych liści znalazłam pierwszego kasztana. Chuchnęłyśmy na szczęście. 

Wrzesień mnie cieszy, wrzesień mnie uspokaja. Pachnie earl grayem i śpiewa wieczorami najpiękniejszą Pietruchą
I choć jestem spokojna, to nadal mam w sobie ten mój smutek i wciąż nie lubię, gdy ktoś mówi o mnie zbyt dobrze. Uśmiecham się do myśli, że gdyby ktoś na ulicy zawołał: "Annie Hall!" to  jestem pewna, że to właśnie ja bym się odwróciła.

Pod ścianą stoi spakowany plecak. Jutro będą góry. I ma też padać, w końcu to jednak jest wrzesień. Ale w gruncie rzeczy w ogóle się tym nie przejmuję. Bo wrzesień mnie cieszy.

16.09.2016

poniedziałek, 5 września 2016

that's all right mama

that's all right mama


To są takie chwile, gdy czujesz, że wszystko wyślizguje ci się z rąk. Zamienia się w piach i po prostu znika rozwiane przez wiatr. Wszystkie ściany, to co obok rozpadają się, jak źle wykonana scenografia w teatrze, i zostajesz całkiem sama pośród chaosu i czujesz, ze zaraz też się rozsypiesz, rozpadniesz. I to jeszcze nie byłoby takie najgorsze, bo najgorsze jest to, że nie możesz się tak po prostu rozsypać i rozpadać.

Co wtedy zrobisz? Będziesz krzyczeć? Płakać? Mentalnie boksować się z powietrzem? Może weźmiesz głęboki oddech? Zrobisz dwa kroki w tył i zaczniesz od początku? To trudne, ale możliwe i przede wszystkim ogromnie budujące, gdy się uda. 

Copyright © 2014 serendipity , Blogger