sobota, 23 lipca 2016

summer wine

summer wine


Wyczuwam lato w drobiazgach. W tych ciepłych wieczorach, w bosych stopach na balkonie, moim uśmiechu wbrew wszystkiemu i tym, że mimo wszystko nie martwię się aż tak bardzo. 
W tym niewielkim obcasie, w którym mam tyle pewności siebie ile trzeba. W ukochanych sukienkach co swym brzegiem łaskoczą kolana. W wilgoci skręcającej włosy. W czereśniach i w smaku cydru. W brzęczeniu rowerowego koła toczącego się po asfalcie. W tym, że znów mam cholerną nadzieję i wierzę, że wszystko jest możliwe. W tych rozmowach o przyszłości, w których jestem najlepszą wersją siebie samej. I nie chcę już słuchać o potencjale i swoich talentach. Chcę to poczuć i uczynić realnym.

poniedziałek, 11 lipca 2016

historie

historie

O b r a z 

Nadchodzi taki moment w życiu studenta historii sztuki, że zaczyna mieszkać w muzeum. Jest taki czas, że zaczynasz wchodzić do sal wystawienniczych, jak do własnego salonu, a panie kustoszki pytają, czy udało się dostać te książki z biblioteki, o której istnieniu wiedzą nieliczni. 
Tak, jak wiesz, że po lewej znajduje się kanapa, tak samo jesteś w stanie z zamkniętymi oczami wymienić kolejność wiszących obrazów Makowskiego na ostatnim piętrze. Znasz na pamięć krakelury i poranne światło zwijające się w kłębek z żłobieniu ram. Znasz te dzieła na pamięć. Barwy, kształty, muśnięcia pędzla.  
Nie zliczę godzin przesiedzianych przed obrazami, z notatnikiem na kolanach, marszczącej czoło i wytężającej wzrok. Były jak dobrzy kumple z podwórka, którzy biorą cię takim, jakim jesteś. Powtarzano mi zawsze, że tyle obrazów, ile par oczu w nie patrzących. To prawda. Ale ty sam, za każdym razem, możesz patrzeć zupełnie inaczej i widzieć coś zupełnie innego.

wtorek, 5 lipca 2016

summertime sadness

summertime sadness


Czerwce obtarły mnie wszystkimi butami, a każde powietrze, przez każde 30 dni, nie wiedzieć czemu, pachniało rumiankiem. Tuż za uchem. 

Była zbyt krótka plaża i był Berlin i nawet jeden most w Poczdamie. 
Była lista odkryć, co wcale nie unoszą i nie dają powiewu wiatru w skrzydła, tylko zmuszają, by poczuć, jak twarde jest podłoże, po którym przechodzisz przez kolejne dni, zdarzenia, realcje.
Były sznurki, które obcinałam jeden za drugim, wypuszczając balony frustracji w siną dal, a one wracały jak wierne psy prosto pod moje stopy o paznokciach w kolorze nr 151.
Były piosenki Dąbrowskiej i Hey'a słuchane w te i z powrotem z tym dławiącym uczuciem w gardle, że ktoś znów tak dosadnie, do każdej nuty, słowa, do kości. 

Copyright © 2014 serendipity , Blogger