W pracy znów poczułam ukochany, podszyty stresem dreszcz. Ten dobry natłok, to uczucie, jak ostatnie sekundy wysmykują się z koniuszków palców, ciągły ruch. Uwielbiam, gdy się dużo dzieje. Odhaczając kolejne zadania, mam takie złudne poczucie, że zapanowałam nad chaosem tego świata.
Wakacje się skończyły, skończyła się też realizacja mojej wakacyjnej listy [tak, to jeden z tych postów, gdzie przez przypadek skasowałam komentarze, a tam większość z Was pisała, że też robi listy, nie wyszłam więc na totalnego wariata, ale nie mam już na to dowodów ;)].
Zgodnie z obietnicą robię rachunek sumienia, przed wakacjami postanowiłam sobie:
Zarejestrowałam się do jednego i poczułam się lepiej psychicznie, bo najgorszy ze scenariuszy okazał się być nieprawdziwy. Na fali radości zapomniałam o tych dwóch pozostałych.
Przypomniałam się i od razu zostałam zaproszona na spotkanie redakcyjne, gdzie okazało się, że znam aż trzy osoby, bo wszyscy są nowi. Napisałam, przeszło. Nad trzecim tekstem męczę się trzeci tydzień.
W zasadzie to nie wiem, na pewno zaczęłam robić więcej zdjęć, ale ilość nie idzie w parze z jakością.
Yhmm... na przełomie sierpnia i września miałam się skontaktować, czego oczywiście nie zrobiłam, ponieważ wyleciało mi z głowy. Doktorat nie zając?
Ha! Skończyłam. Nie wiem, czemu sobie zrobiłam taką krzywdę, ale się zawzięłam i dobrnęłam do ostatniej kropki w trzy dni!
Melduję wykonanie zadania.
Done! Teraz pracuję nad kolejnym...
Buhahaha... To jest jedna z takich rzeczy, którą umieszczasz na liście i doskonale wiesz, że nie ma siły, abyś mogł to zrealizować. Chociaż biegałam. Aż trzy razy. Łącznie pokonałam imponujący odcinek 1 km.
Wyszłam. Raz.
Nad tym koniecznie muszę popracować.
Niestety nie wyszło mi to na dobre. Okazało się, że jestem chamska i złośliwa. I jestem z tego dumna.
Nadal nie pamiętam jakie więc nie oglądnęłam.
Przepisałam. Dwa.
W praktyce wyszło raz na dwa tygodnie.
Następne.
Próbowałam, ale wyszło na to, że przez większość dnia milczałam.
Wywaliłam trzy 1,5 litrowe worki ubrań. Mimo to wciąż nie mieszczę się w szafie. Z żalami wciąż się uczę, strasznie ciężka sprawa.
Tak w zasadzie nie było, aż tak źle. Na wrzesień planuję dwie rzeczy: nie świrować przesadnie z tego powodu, że M-ka idzie do przedszkola oraz wypakować się ze wszyskich kartonów - wyjątkowo mało realna lista.
Najbardziej rozbawił mnie ten doktorat co to nie zając :))))))))Paczucha.
OdpowiedzUsuńNo wiesz, kolejny miesiąc w perspektywie pięcioletniego przeciągania sprawy, to naprawdę niewiele ;)
UsuńNo tak...w odfajkowaniu punktów na liście też jesteśmy podobne:)
OdpowiedzUsuńIntencje też są bardzo ważne, a te zawsze mamy dobre :)
UsuńOj tam.. wiekszość spełniona, a że nie w 100%? Zawsze mozna postanowić sobie coś na następne wakacje :)
OdpowiedzUsuńi takie podejście mi się podoba :)
UsuńJa swojej listy nawet nie wyciągam, bo musiałabym przewertować dokładnie słownik synonimów w poszukiwaniu odpowiedników na "może innym razem:)"...
OdpowiedzUsuńwiesz... tak z drugiej strony spełnienie bywa bardzo irytujące ;)
UsuńPodoba mi się! Ja to robię listy, co zawsze wyglądają tak samo (dieta, ćwiczenia, systematyczność...). Teorie tworzenia zadań znam i przymykam oko chyba. Co do planów nowych... ja od przeprowadzki w kwietniu nadal nie rozpakowałam kartonów ;P
OdpowiedzUsuńJak rozpoczęcie roku?
Naszych kartonów coraz mniej na szczęście, może nawet wypakuję się do połowy miesiąca?
UsuńMinęło bezboleśnie. I u nas i u M-ki :)
1,5 litrowe worki? Co tam zmieściłaś- skarpety? :]
OdpowiedzUsuńsukienki hare kriszna :P Miały być 15 litrowe :D
UsuńKochanie, worki były 120 litrowe. Jakbyś pakowała rzeczy do 15 litrowych, to do dziś zostałby Ci jeszcze do spakowania mały pokój :P
OdpowiedzUsuńno proszę... chęć dogryzienia żonie była tak silna, że udało Ci się w końcu zamieścić komenatarz. brawo! medal z ziemniaka jest Twój ;P
Usuń