Robię listy zakupów, listy zadań do wykonania i w pracy i w domu. Ustalam priorytety i czas wykonania, grupuję. Na dzień dobry połykam te największe z żab, a potem cała reszta staje się przyjemnością. I deleguję zadania. W końcu się nauczyłam.
Robienie list naprawdę sprawia mi przyjemność. Największą - odhaczanie zrealizowanych zadań. Daje mi to takie poczucie zapanowania nad jakąś cząstką chaosu tego świata.
Listy robiłam już w podstawówce, przeważnie miałam trzy opcje: wyjść z psem, odrobić lekcje, umyć naczynia po kolacji. Doskonale wiedziałam, co mam zrobić, ale i tak zapisywałam. Od dziecka byłam szurnięta.
Najdłuższe listy tworzyłam na początku wakacji, taki spis rzeczy do zrobienia, by się całkiem nie rozleniwić.
A ponieważ postanawiam zabrać się za swoje życie i odwrócić je jak kalejdoskop, zrobić ewolucję i rewolucję postanawiam zacząć od podstaw, czyli od siebie. Podniosę jakość swojego życia podnosząc jakość siebie samej i zdania na swój temat.
Dlatego też w czasie wakacji postanawiam:
- zarejestrować się i pójść (!!!) do tych trzech lekarzy, dzięki którym mam się poczuć lepiej;
- przypomnieć się Naczelnemu, że żyję, że nie straciłam palców u rąk i (mam nadzieję) umiejętności pisania. Przy okazji też coś napisać;
- brać ze sobą aparat i robić zdjęcia a nie smęcić: ojej, ale mogłabym fajne zdjęcie zrobić. Przy okazji może mogłabym też dzięki temu nauczyć się robić dobre zdjęcia;
- powiedzieć b Pewnemu Panu z Uczelni, któremu powiedziałam już a i doprecyzować w końcu obszar naukowych eksploracji;
- skończyć wreszcie czytać tę książkę, co ją rok temu zaczęłam;
- czytać więcej, czyli znaleźć każdego dnia chociaż 30 minut na czytanie. I sobie i M-ce;
- wziąć się w garść i skończyć ten cholerny claim, draft i co tam jeszcze chcą;
- zacząć biegać (nie wierzę, że to znajduje się na mojej liście, to pewnie przez ten upał) i chodzić na basen;
- z domu wychodzić. Z i do ludzi. Do obrazów też;
- zacząć znów słuchać muzyki a nie tylko słyszeć ją w tle codziennych czynności;
- rozdrażnić swój egoizm, by rozwścieczony odgryzł sporą część mojego altruizmu;
- oglądnąć te filmy, co już nie pamiętam jakie;
- przepisać do zeszytu przepisy, które walają się po całej kuchni na kilkudziesięciu karteluszkach;
- raz w tygodniu gotować coś, czego jeszcze nie gotowałam (współczuję współbiesiadnikom);
- powrócić do ćwiczenia jogi, bo pamiętam, że unosiłam się wtedy nad ziemią i nie ruszało mnie nic, co teraz rozbija mnie w drobny mak;
- nie dyskutować z głupcami;
- wywalić ciuchy, w których nie chodzę i zadawnione żale, które nie pozwalają mi iść do przodu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz