czwartek, 26 lipca 2012

happy birthday

W dzieciństwie wszystkie emocje i zdarzenia odbiera się bardziej. Potem (choć nie zawsze i nie u wszystkich) to odczuwanie ma na sobie skazę dorosłości.
Tak, jak na przykład, urodziny. M-ka mówi o nich z wielką ekscytacją. Ogólnie nie bardzo jeszcze rozumie ideę urodzin: tego, że są raz do roku (więc co jakiś czas prosi mnie, abym upiekła tort urodzinowy) oraz tego, że urodziny mają wszyscy. Rodzona matka również. Kompletnie natomiast nie rozumie tego, że prezenty nie są dla niej. 

Kiedy byłam mała, urodziny to było coś. Od początku do końca mój dzień, w którym czułam się, jak królowa świata. Nic to, że wypadają w środku wakacji, przez co nigdy nie zanosiłam cukierków do szkoły ani nie robiłam, do czasów studiów, urodzin ze znajomymi, bo albo wszyscy byli na wakacjach albo mnie nie było w domu. Mimo to, zawsze było fajnie. Czasem wpadał ktoś z rodziny, mama zawsze robiła jakieś dobre ciasto, szliśmy w jakieś fajne miejsce. A jeśli byliśmy gdzieś na wakacjach, to też było super. Pamiętam, jak na przydziałowym talerzu z domu wczasowego, mama ułożyła biszkopty i pokryła jakąś masą, a na samym środku ustawiła taką zwykłą, dużą fioletową świeczkę. To był niepowtarzalny tort urodzinowy. Potem szokiem były dla mnie pierwsze urodziny bez rodziców. Ale wtedy była W. - mistrzyni w przygotowywaniu najbardziej absurdalnych i odjechanych prezentów (to się akurat nie zmieniło). Ma jakiś taki dar, że ofiarowuje coś, co nigdy ci nawet przez myśl nie przejdzie, ale jak już to masz, to okazuje się, że jest to coś, o czym tak naprawdę zawsze marzyłeś. Potem zaczęło się wychodzenie na piwo, do kina, grille, gwóźdź programu, czyli tradycyjnie wypłynięty serniczek. Zawsze coś się działo, mimo ogórkowego sezonu. 

A w tym roku, jakoś mi się nie chciało organizować spotkania z przyjaciółmi. Nie dlatego, że przechodzę kryzys wieku, zastanawiam się nad kierunkiem, jaki obiera, bądź nie, moja egzystencja. Jakoś tak... nie wiem... nie miałam czasu o tym myśleć i chyba po raz pierwszy nie wyczekiwałam tego dnia z radością, podnieceniem, czy nawet strachem. Zwyczajny dzień.

Obudziłam się wczoraj rano i pomyślałam o kategorii wiek. Uśmiechnęłam się. Nie rusza mnie wcale. A potem pomyślałam, że przecież sposób w jaki odbieramy to, co się zdarza, a przynajmniej większość z tego, zależy od nas samych. Skoro więc mam birthday, to będą happy. Czemu nie? 

Telefon cały dzień dzwoni, jak oszalały. Współpracownicy nagle okazują się kimś więcej, niż osobami, z którymi spędzam czas w pracy. M. przygląda mi się odrobinę dłużej niż zwykle i z miną znawcy mówi:
- Wiesz, nie wyglądasz tak staro.  
A potem informuje, że Unia Europejska podniosła górny pułap osób uznawanych za młode. Ergo, wg europejskich standardów wciąż jeszcze jestem młoda.  Pamiętają ludzie, których bym o to nie podejrzewała. Życzenia, takie naprawdę dla mnie, osobiste, trafiające w sedno i potrzeby. Przesłane zdjęcie jakiegoś horoskopu - niezwykle krzepiącego. W ten uwierzę, a ostatnie zdanie będzie życzeniem złożonym samej sobie: podobaj się sobie samej. W środku dnia, do biura wchodzi pan i wykrzykuje moje nazwisko.
- Kwiatuszki dla pani. W środku jest bilecik. 
Moje ulubione kwiaty: margaretki, goździki i jeszcze jedne, które nie wiem, jak się nazywają, ale są uroczo lawendowe. W pracy poruszenie. M. przeżywa najbardziej:
- Jaki czad! Kwiaty przesłane przez kuriera, cudownie! Od kogo, od kogo?
Wypatrują z zaciekawieniem, w lekkim szoku. Wtedy myślę sobie, że pierwsze kwiaty przesłane przez kuriera to takie poważne i dorosłe. Patrzę na bilecik, a tam - a jakże - Discover yourself. I wszystko jasne.

Imprezę urodzinową organizuje mi M-ka. Bo jak są urodziny to musi być tort ze świeczkami. No to jest. Puszczam mimo uszu uwagę, że biorąc pod uwagę liczbę moich lat, tort musi być bardzo duży, aby pomieścić te wszystkie świeczki. Na szczęście ze wszystkich minionych urodzin M-ki zostały te w kształcie cyfr, z których mogę skonstruować swoją własną liczbę. Tort może być całkiem mały.

Pod wieczór uśmiecham się do tego dnia, który naprawdę był happy. Kubik mówi: widzisz K, jak dla wielu osób, z różnych kręgów jesteś ważną osobą? Najwspanialszy prezent i źródło mojego szczęścia, to ludzie wokół mnie. Tak, mam niesamowite szczęście do ludzi spotykanych na mojej drodze. To jest coś, za co jestem wdzięczna każdego dnia. 

Mimo iż bez wielkiej fety, tradycyjnych spotkań, te urodziny były bardzo przyjemne, zapadające w pamięć.

Swoją drogą, czy to też nie jest naturalna kolej rzeczy, że nie mówię już: ale świetna była impreza!, tylko było przyjemnie? Co więcej: niesamowicie mi z tym dobrze!

     

9 komentarzy:

  1. I wszystko byłoby idealnie, gdyby nie natrętne telefony i smsy od K :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Sto lat sto lat:) Żyj Katie i życiem się ciesz:) ps. Świętowanie urodzin to jeszcze rozumiem, toż to dzień ,w którym się przyszło na świat. Ale imieniny ? Święto imienia. Tak wiem, chrześcijański zwyczaj obchodzenia dnia świętego lub błogosławionego, ale jakoś to od mnie nie przemawia.Dlatego nie obchodzę. Zresztą, urodzin też:)W pewnym wieku lepiej pewne świeta przemilczać:) Ale Ty młodziak jesteś:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję, dziękuję :) Ja to nawet kiedyś miałam teorię, że to rodzice powinni świętować imieniny swoich dzieci, bo to oni je nadali, a czemu mam świętować ja skoro np swojego imienia nie lubię?;) Ale potem zdanie zmieniłam i zaczęłam świętować, bo wypadają zdecydowanie nie w wakacyjny czas, także brak urodzin sobie odbijałam ;)

      Usuń
  3. z tymi prezentami od W. to lekko przesadziłaś - zapomniałaś już o kałachu zawiniętym w srajtaśmę? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W życiu. To jeden z takich prezentów, o którym nigdy nie zapominasz. Wciąż go mam :D

      Usuń
  4. Więc niech tak niesamowicie dobrze będzie Ci każdego dnia, i niech dzieją się takie momenty, które choć na ułamek sekundy będą powodowały ten szczególny dreszcz na ciele :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Obie jesteśmy 'lipcówkami' tak więc 100 lat a nawet i więcej byleby w zdrowiu :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger