poniedziałek, 23 lipca 2012

cherish the day

Lubię, jak chabry rosnące przy jezdni zamieniają się w jedną, niebieską smużkę, rozmazaną, jak pastel na kartonie, gdy jedziemy między polami. Zza drewnianych płotów, zbitych z sękatych gałęzi, zaciekawione wyglądają uśmiechnięte łby słoneczników: a kto to jedzie tą zapomnianą drogą?

Lubię górskie wsie i miasteczka. Domy rozrzucone po pagórkach, niby przypadkowo, jak ziarna dla kur, na całych przestrzeniach, pod lasem, na polanie, na zboczu, nad strumieniem, wzdłuż drogi leśnej zakręconej wokół góry, jak sylwestrowa serpentyna wokół nóżki kieliszka z szampanem. Górskie wioski mają w sobie taką specyficzną mieszankę siły i delikatności, wdzięcznej prostoty i budującego sentymentu. 

Odzywa się we mnie jakaś pierwotna tęsknota za domem pod lasem, z kuchnią otwartą na niemal dziki ogród. Jeśli ta cała historia z reinkarnacją to prawda, to być może, w jakimś z poprzednich wcieleń, siedziałam na ceglanych schodach spływających pod krzaki malin, pęki maciejek, szczudła malw i kępy lubczyku i piaskiem czyściłam miedziane garnki a koty drzemały u mych stóp.

Stajemy pod górą i jest rześko. Wręcz mroźno. Chmurzy się niebo i wieje zimny wiatr. Ruszamy po drodze pokrytej kamieniami na tyle szybko, na ile pozwalają nam trzylatka i pies. Im wyżej, tym cieplej, słoneczniej. Usta mamy fioletowe od jagód zrywanych na szlaku, myśli pozytywne, głowy świeże. Wdycham zapach mokrego lasu i grzybów, które rosną. Wchodzimy na szczyt a potem jeszcze wyżej, na wieżę widokową. M-ka patrzy na przestrzeń wypełnioną niebem i górami. Mamo, jest pięknie! Jest. 

Jest pięknie i jednocześnie dziwnie. Jedziemy na smażonego pstrąga, w drugą stronę. Wioski i miasteczka szare, mimo iż się przejaśnia. Smutne, zapomniane, dla których czas się liczy wstecz. Opuszczone domy, fabryki straszą dziurami po oknach, jak niespełnionym marzeń. Mijamy dom wczasowy, w którym spędzałam Wielkanoc kilkanaście lat temu. Pożółkłe firany w oknach, nadgryzione mury, wyblakło-żółte kolumny aż krzyczą o pięciu minutach świetności, które minęły zbyt szybko. 
Przybite, rzucone na kolana, próbują podnieść się mozolnie przekuwając wszystko to, co kiedyś dawało chleb i tętniło, na atrakcję turystyczną jedyną w swoim rodzaju. 

Cisza, wcale nie kojąca, nagle przerwana radosnym krzykiem pędzących rowerami kolejowymi. 
Szum potoku i zapach tartaku.
Znudzony pan za kontuarem i zdziwiona lama w ogródku.
Najprawdziwszy kosz plażowy i wieża widokowa jak latarnia morska. 
Dmuchana ryba nad szyldem i gipsowa głowa lwa nad wejściem. 
Przedziwna mieszanka osobliwości. A mimo to, jakiś spokój.

Myślę sobie, że w weekendy - a szczególnie - w niedziele trzeba dać sobie wycisk. Jakikolwiek. Zająć sobie całą niedzielę aktywnością, bo w domu czas mija zbyt szybko, a myśl o poniedziałkowym kieracie jest natrętna jak opasła mucha. Po słodkim zmęczeniu, śpi się dobrze i twardo, a poranna energia nie potrzebuje dookreślenia kawą.        

12 komentarzy:

  1. Ech Katie...jak ja lubię to Twoje wędrowanie oczami.Jak tak piszesz po swojemu to czuję, że i ja jestem tam gdzie Ty.Jakbym widziała to samo.ps. A w temacie zapełnionych po brzegi weekendów nie sposób się nie zgodzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakie to ładne: "wędrowanie oczami", podoba mi się :)Dziękuję bardzo :) W weekendy czasem walczę sama ze sobą, że może zostać z książką w ręku, tylko później wieczorem i tak, jakaś rozlazła jestem i bez energii.

      Usuń
  2. Przeraża, jak pomyślę, jak dawno nie byłam w Polskich górach... Za każdym razem sobie obiecuję i tak się kończy. Też się staram wyjeżdzać, nawet bardzo blisko jak tylko się da- dostaję zupełnie innej energii, a poza tym nie kusi prasowanie, odkurzanie, gotowanie, które i tak trzeba zrobić, ale niekoniecznie w dniu wolnym:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z odpoczywaniem w domu to jest tak - przynajmniej u mnie - że nawet jeśli siądę z książką, to po chwili wstanę, aby tam coś zetrzeć, umyć, a to jak już umyłam, to może wyprasuję, a to przy okazji zrobię pranie i posprzątam tę półkę... i tak dzień wolny mija :)

      Usuń
  3. Odnoszę te same wrażenia jadąc w Góry Stołowe czy Kotlinę Kłodzką, albo dalej - przez ziemię Wałbrzyską w Góry Izerskie - czas tam się w wielu miejscach zatrzymał, ale nie przestał działać na niekorzyść tych miejsc. Smutne widoki dawnej przydatności i eksploatowania tych okolic gospodarczo bez dalekowzrocznych planów.
    Kiedyś częściej spędzaliśmy niedziele a wypadach, których prowodyrem byłam przeważnie ja, bo również uważam, że niedziela jest dla nas :))) Czyli rodziny, by dzieci kiedyś miały co wspominać i uczyły się przeżywania najprostszych choćby rzeczy razem z rodzicami,aktywnie: tu kwiatek, tam sarna, a tu chmura. I żeby pięknie było :))).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to właśnie ziemia Wałbrzyska była :) Bardzo jestem wdzięczna rodzicom, że oni właśnie takie aktywne weekendy inicjowali. Zjeździliśmy dużo, mam ogrom wspomnień, wiedzy i bardzo chciałabym, aby M-ka tak samo wspominała swoje dzieciństwo :)

      Usuń
  4. U tak też na ogół spedzam wolny czas. W ruchu, pośród zieleni i niemoich karajobrazów o których marzę, że kiedyś będą moje. Te widoki po horyzont, po lasy, pagórki.

    OdpowiedzUsuń
  5. I znów tak pieknie wszystko opisane.. :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger