Wczesnym rankiem, promienie słońca, przybrudzone jeszcze
wschodem, kładą się na czubkach kukurydzy porastającej obie strony drogi przez
kilka kilometrów. Jedziesz takim tunelem mając za dach świetlistość poranka,
odbijającą się w rosie zastygłej na długich liściach.
Pięć lat temu, podczas naszego pierwszego lata tutaj, też
rosła kukurydza na wszystkich polach wokoło. Wysoka i gęsta, jeszcze bardziej
potęgowała poczucie odgrodzenia od zewnętrznego świata tej małej osady. Potem,
w każde następne lato, pola wyrastały zbożem, a teraz znów strzelistą
kukurydzą. Pomyślałam, że to taka ładna klamra obejmująca nasze życie tutaj.
Kilka tygodni temu pomyślałam też (bo jestem mistrzynią w
myśleniu nieodpowiednich rzeczy w nieodpowiednim czasie), że przez te pięć lat
nikt z tej niewielkiej i bardzo hermetycznej społeczności lokalnej na szczęście
nie odszedł, że dzieci rosną, a starsi, jakby nie zestarzeli się ani trochę,
nie podupadli na zdrowiu, że wciąż wyglądają tak, jak wtedy, gdy widziałam ich
po raz pierwszy.
Wczoraj po południu, gdy prawie wszyscy wrócili do osady i
zajęli się codzienną krzątaniną: gotowaniem obiadu, koszeniem trawy, rozmową z
sąsiadem; najstarsza mieszkanka wsi, przez wszystkich zwana Babcią, wyszła na
spacer. I na tym spacerze zmarła.
Karetka zgubiła się w drodze do osady, choć ja myślę, że
przejechała przez nią zupełnie nieświadomie. Bo tylko bardzo szczegółowe mapy zauważają
tę wioskę ukrytą teraz w kukurydzianym
polu.
Nie wiem czemu, ale wydawało mi się, że zupełnie inaczej
odbiera się śmierć sąsiada z miejskiej, dużej klatki niż w wiosce, gdzie liczba
mieszkańców nie zbliża się do 20, a domy stoją w zagęszczeniu.
Sąsiedzi zareagowali miażdżąco przewidywalnie:
kilkugodzinnym staniem na drodze nad Babcią. Wieczorem, gdy rozchodzili się do
domów, sąsiad rzekł do nas, wysiadających z samochodu: Taki kłopot. Pomyślałam, że naprawdę, to jest jedyna reakcja, gdy
przez kilkadziesiąt lat mieszkało się z kimś okno w okno?
Poranek wstaje tak, jak zwykle. Słońce przedziera się przez
liście kukurydzy. Sąsiad zagaduje zza płotu, trzaskają drzwi samochodów, czarne
kocięta bawią się na drodze, przez okno słychać radio i tylko Babcia nie siedzi
przed domem. I właśnie wtedy przypominam
sobie, że kiedyś napisałam o niej tak.
Pamiętam...
OdpowiedzUsuńJak dobrze,że to wtedy napisałaś. Będziesz mogła teraz o niej tak właśnie pamiętać.
Ciekawe ile nieopowiedzianych historii zabrała ze sobą w ten ostatni spacer. Zawsze żałuję w ludziach, którzy odchodzą, tych ich niedopowiedzianych, niespisanych, niezgłębionych tajemnic i słów, których ja nie wypowiedziałam, choć były w głowie....
I taką właśnie ją zapamiętam, spacerującą.
UsuńA swoją drogą, czyż nie piękna ta Śmierć? Pozwoliłam ją sobie wyobrazić (bo to w sumie Twoja domena), w wianku z chabrów i maków na głowie, młodą, kusząco piękną i łagodną...
Usuńwiesz, tak pomyślałam, że zmarła przy swojej ulubionej czynności, ona bardzo lubiła spacerować, mimo iż był to dla niej wysiłek.
UsuńPamiętam ten post, w którym Ją opisywałaś..
OdpowiedzUsuńBył to jedyny moment, kiedy rozmawiałyśmy. Nie, żebym nie próbowała. Babcia była po prostu niewiele słyszała.
UsuńJest czasem coś 'magicznego' w naszych myślach, że coś na kształt intuicji wyczuwa, co zaraz ma nastąpić. Pamiętam tamten post. I spacerującą Babcię...
OdpowiedzUsuńJa się tego 'czegoś' czasami boję. Bywa, że czuję się, jak Kasandra;)Często się zastanawiam, jaki to mechanizm: czy rzeczywiście coś wyczuwam, czy rzucam coś na kształt samospełniającej się przepowiedni?
Usuńmyślę sobie (znów tak magicznie i szaleńczo trochę), że jak z nadejściem nowej pory roku czuć w powietrzu zmiany, tak i przy nadejściu dużych zmian (bo zakładam, że czyjeś być lub nie być jest czymś co najmniej dużym)czuć co nieco w powietrzu. Ot takie empiryczne doznania bogatych emocjonalnie istot.
Usuńto jest teoria, która do mnie trafia.
Usuń