wtorek, 10 lipca 2012

happy

W środę około godziny czternastej stałam w centrum miasta z wielkim szumem w głowie, próbując wytłumaczyć sobie, co tak właściwie przed chwilą się stało.
Złożyłam jeden krzywy podpis, pod jednym dokumentem i tym ruchem ręki zaakceptowałam scenariusz na inną wersję życia.
Żeby nie było wątpliwości: dobry scenariusz.

W środę stałam w centrum miasta w ogromnym szoku, bo przecież, kiedy rano z trudem wygrzebywałam się z pościeli nic nie zapowiadało tak dobrego scenariusza.
Rano nie przewidywało innej wersji życia. 
Około piętnastej przestałam być w szoku i zaczęłam się cieszyć jak dzika - dokładnie przez dwie przecznice. Potem musiałam wsiąść do samochodu i zachować spokój, a przede wszystkim nie popadać w przesadną euforię, bo przecież to był dopiero pierwszy podpis. Od tego drugiego, najważniejszego dzieliło mnie jeszcze kilka dni, a zbyt dobrze wiem, że wszystko może się zmienić, jak w kalejdoskopie.

Nie przeszkadzało mi to jednak z nabożnym uwielbieniem odmieniać przez wszystkie czasy i przypadki słowo, które w środę stało się moim ulubionym słowem. Teraz wszystko jest daktylowe. I nie chodzi o smak na języku, czy zapach w nozdrzach, choć rozsmakowuję się w tym słowie i otulam zapachem  stabilności, normalności i bezpieczeństwa. I choć nie trzymałam na dłoni, nie jadłam, to świat jest dla mnie daktylowy.

Wczoraj złożyłam jeden z najważniejszych podpisów. Jak gdyby nigdy nic, a tydzień temu wydawało się to tak nieosiągalne i nierealne. Tydzień temu nie wiedziałam, że taki scenariusz jest możliwy.
Patrzę na mocno wykreślone prostokąty i szczypię się co chwila.
Mogę siebie umiejscowić, określić współrzędnymi, mimo iż fizycznie jeszcze tego nie ma.
Dla mnie na wyciągnięcie ręki.
Zaczęliśmy odliczanie, dwadzieścia dwa miesiące miną nim się obejrzymy. 

Dziś rano mail na służbowej skrzynce. Jeden z tych, którego boisz się otworzyć więc wolno robisz sobie drugą kawę, idziesz na papierosa, na którego nie masz ochoty, rozmawiasz o jutrzejszym koncercie przy dystrybutorze z wodą.
A potem myślisz, że świat jest daktylowy i że masz na sobie swoją szczęśliwą sukienkę (w zasadzie, nie jest to takie pewne, może szczęśliwa sukienka wygląda zupełnie inaczej? Ale jakoś zawsze tak wychodzi, że w tej sukience chodzisz dość rzadko, a zawsze gdy w niej jesteś dzieje się coś przełomowego, dobrego, energetycznego). Dlatego bierzesz się w garść, siadasz przed monitorem, klikasz, zamierasz i czytasz dużo słów, z którego twój wzrok wyłapuje: świetnie, super, genialne!

No oczywiście, w końcu masz na sobie szczęśliwą sukienkę, jutro będziesz śpiewać z Axlem, świat jest jeszcze bardziej daktylowy a draft zaakceptowany.

22 komentarze:

  1. Znowu to dzisiaj napiszę i cóż z tego. Wszak uwielbiam to mówić:"A nie mówiłam?"To w temacie draftu było.A propos podpisu mniemam,że z podpisania cyrografu byś się tak nie cieszyła, dlatego gratuluję.Mieszkanie czy dom? Czy źle się domyślam? Mła:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i ta kuchnia, co to ją Katie opisywała niedawno, z tymi kaflami na podłodze... ech się rozmarzyłam... Gratuluję daktylowego odbioru świata :)

      Usuń
    2. No mówiłaś, mówiłaś, bo Ty Wiedźma jesteś :) Ale, żeby tak całkiem łatwo z tym draftem nie było, to otrzymałam kolejne zadanie, określone kolejnym słowem, które na pewno ma swój odpowiednik w języku polskim, abym z tego draftu co go zrobiłam, zrobić brief ;)
      No i jak na Wiedźmę przystało dobrze się domyślasz: to pierwsze :)

      Usuń
    3. Widzisz Espe, okazuje się, że te kafle nie przejdą, no chyba, że napiszę dużo draftów, za które będę mogła je sobie sfinansować ;)

      Usuń
    4. No wiesz, to tak jak z tym mówieniem "Be" po "A":)Jak się wymyśliło "draft" to trzeba zrobić i "brief":)uda się:)

      Usuń
  2. GRATULACJE!
    Wielkie gratulacje. Trzeba brać życie za mordę i podejmować takie decyzje i nie ważne, że trzeba teraz będzie poznać znaczenie słowa libor czy wibor ( chyba,że za szczęściara jesteś i nie wspomagasz się kredytem:))). Staram się przypomnieć, czym pachniał pachniał mój świat na tą okoliczność i nie pamiętam...

    OdpowiedzUsuń
  3. Butterfly, oh, Butterfly :)))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))

    Nieźle zakamuflowane to Twoje "happy", ale ma się jeszcze trochę ajkju :)))) :)))))) Strasznie się cieszę. Oczywiście udzielę konsultacji w ramach uczenia cudzych dzieci na własnych błędach, czy jakoś tak :))))))) (A jakie to kafle opisywałaś i komu???)
    Ściskam mocno całą szczęśliwą trójkę!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :))) no cieszę się, jak dzika i nic mi z tego, że to jeszcze tyle czasu, tyle formalności. I być może moja radość jest przed wczesna, ale sama rozumiesz. Zresztą niedługo będę miała wolne i wszystkie szczegóły na mailu dostaniesz :) A potem będą pytania w stylu: chciałabym białą kuchnię ale czy jest to praktyczne? ;) itp. itd.

      Usuń
  4. aaa, znalazłam ... "z cementowymi kaflami w kuchni..." Jak ja to przeoczyłam ostatnio? Hmmm... takie na pewno nadałyby ascetycznego wyglądu, ale jak to świetnie pasuje do "młodego" mieszkania :) Tylko mam pytanko - jak one sie myją?:))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak się myją, nie wiem :) ale kiedyś o nich przeczytałam i się zakochałam, o tu:
      http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,80530,11019415,W_tych_wzorach_mozna_sie_zakochac__Kafle_ze_starego.html

      Usuń
    2. Ach, ja sobie wyobrażałam takie zbliżone kolorem i fakturą do betonu, bardzo nowoczesne. Pierwszy raz o nich słyszę.
      Wybrałabym takie najbardziej jaskrawe, choć u mnie wszystko mimo wysiłku zdąża do zachowawczego piaskowego :)

      Usuń
    3. ja właśnie też myślałam, o intensywnych kolorach, ale Kubik się w głowę popukał, gdy cenę zobaczył :D

      Usuń
  5. Daktylowy swiat niech będzie zawsze i jeden dzień dużej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Aaaa, jesteś na koncercie w R.? Zresztą, gdziekolwiek z nim śpiewasz wściekle Ci zazdroszczę: jest jedynym, który mnie w młodości z łóżka ściągnął o czwartej bladym świtem: tylko wtedy w TV był ich koncert.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, byłam i śpiewałam, choć również ostentacyjnie nie klaskałam, w ramach kary za 2,5 godzinne spóźnienie ;)

      Usuń
    2. O spóźnieniu opowiadała mi przyjaciółka, która w R. mieszka, a która koncertu słuchać miała na werandzie, a słuchała w łóżku. Do stadionu ma rzut beretem. A koncertu i tak wściekle zazdroszczę. Mogłam się do niej wyrwać, choć w łóżku bym posłuchała, ech.

      Usuń
    3. przed wejściem na stadion patrząc na jednorodzinne domki, padło stwierdzenie, że jak fajnie mają ci, którzy w nich mieszkają, ja dodałam, że pod warunkiem, że lubią Gunsów ;) a gdy koncert się zaczynał pomyślałam też o tych ludziach, że do pracy, to się raczej nie wyśpią. Ja nie żałuję, że pojechałam, choć ze zmęczenia dnia drugiego zawaliłam dość istotną sprawę. przynajmniej mogę winą obarczać Axla a nie siebie ;)

      Usuń
  7. Gratuluję! :) Oby dalej szczęście było przy Tobie! :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger