- Zapraszam do mnie na herbatę - powiedziane tak naturalnie, że kilka dni później będąc w dzielnicy poniemieckich willi wyciągnęłam z dna torby telefon i z lekkością, nigdy wcześniej mi nieznaną, zapowiadam, że oto jestem.
Zaraz po uczcie dla oczu i umysłu rozciągniętej na kilkanaście dań w sali wystawienniczej, szłam pod wskazany adres z głową zadartą do góry, rejestrując każde zdobienia, reliefy i ornamenty, tak nimi pochłonięta, że niemal przegapiłam właściwą tabliczkę i zapukałam nie do tych drzwi, co trzeba.
Na balkonie, w misternie zdobionych filiżankach, z porcelany cienkiej jak skorupka jajka, piłyśmy zieloną herbatę, co chwile dolewaną z dzbanka w niebieskie kwiaty, z takim wyczuciem, że ani przez moment filiżanka nie stała pusta. Sernik na zimno z wiśniami z własnego ogrodu nakładany dobrą, lekko pomarszczoną dłonią i zapach mięty z dzbana z zimnym napojem. Wszystko podane na okrągłym stoliku nakrytym haftowaną, miękką serwetą. Cały, niewielki balkon, w sam raz na nas dwie i ten stolik, obrośnięty nie jakąś pospolitą pelargonią czy begonią ale różnorodnym kwieciem z łąk, ciepłym, bezpretensjonalnym i delikatnym.
Kilka kropel deszczu spadło na białą serwetę więc weszłyśmy do środka. Pomieszczenia wcale nie duże, ale bardzo przestronne, z powietrzem i duszą rozłożoną na stercie przeróżnych książek, piętrzących się to na stołach, to na regałach, na sekretarzyku. Ciemnobrązowe komody i toaletka, wszędzie koronki, rodzinne zdjęcia, portret Chopina i Burza Giorgione. W łazience wyłożonej turkusowym kaflem misa a w niej porcelanowy dzban z wielkim uchem - i choć wiedzieć tego nie mogę, to jestem pewna, że nie dla dekoracji tylko w celu praktycznym tam stoją. A wszystko tak szczere, we właściwym miejscu, bez nadęcia. Wokół roztaczający się zapach wanilii i spokoju, dystansu i równowagi tej mądrej Gospodyni.
O parapety dźwięcznie stuka deszcz a my siadamy z naszą herbatą na szezlongu i rozmawiamy o sztuce i kotach.
Wyobrażam sobie, jak miarowo płyną tutaj poranki, gdy słońce rozlewa się po drewnianych podłogach. Jak pachnie chleb, krojony na śniadanie, gdy kawałki skórki rozpryskują się bo dębowym blacie stołu. Widzę, jak bosymi stopami, w białych koszulach nocnych przebiegają przez wnętrza, by otworzyć na oścież balkonowe okna. I jak wieczorem, przy ciepłym blasku lamp, słuchając muzyki czytają te wszystkie książki aż niebo roziskrzy się gwiazdami, skowronki zaczną swój koncert, a ciepły wiatr wypełni pokoje zapachem kwiatów z balkonu.
I myślę sobie, że żadne, nawet najlepsze stylizacje retro, nie są w stanie oddać smaku tej niedzielnej herbaty i spójności wszystkich mieszkańców i wyposażenia tego domu.
Nie znoszę pić z filiżanek o cieniutkich brzeżkach, to tak na marginesie.
OdpowiedzUsuńMasz rację: sam wystrój retro to nie wszystko, trzeba mieć jeszcze retro duszę.
W domu takich filiżanek bym nie chciała. Natomiast od czasu do czasu lubię z takich pić. Aczkolwiek zawsze mam obawę, że gdy przypadkowo stuknę zębem o brzeg filiżanki, to pryśnie ona w drobny mak.
UsuńZaczytałam się i zachwyciłam:)To jest właśnie to,Katie:) To za czym tęsknimy i do czego dążymy.Domowa atmosfera przytulności i niepowtarzalny, indywidualny klimat domowego ogniska:)Marzę o tym, żeby kiedyś mój dom nabrał takiego właśnie charakteru. Swojskiego stylu jakiego nie da się nikomu podrobić w żadnym snobistycznym magazynie wnętrzarskim.Ech:)
OdpowiedzUsuńNajzabawniejsze jest to, że wcale tej Gospodyni zbyt dobrze nie znam,widziałam ją trzeci raz w życiu, a czułam się tam tak, jakbym była tam wiele razy. I oczyma wyobraźni widziałam siebie w tych przestrzeniach i wiem, że dobrze bym się tam czuła, ale pomyślałam, że mimo, iż kiedyś chciałam mieć dom w stylu retro, to jednak nie byłoby to do końca to.
UsuńNie byłoby to do końca TO, bo byłoby nie Twoje.Tylko JEJ, podpatrzone.Chociaż swojskie, to nie do końca swojskie, bo jednak obce.
UsuńJakieś pięć lat temu miałam roztoczoną wizję takiego jednego pokoju, że to będzie mój pokój i taki w stylu retro i było to zupełnie naturalne. Myślę, że ta wizyta uświadomiła mi, co to znaczy lubić jakiś styl, a co znaczy czuć go prawdziwie. Bo lubię, bo chciałam już o wiele wcześniej, ale będąc u niej zrozumiałam, że nie dla mnie to, choć bliskie. także raczej podpatrzyłam, jakiego domu mieć nie będę :) bez żalu:)
UsuńACH! Jakbym tam była :)))Jaki piękny opis :))) Czekam na cd cyklu: wnętrza, w których bywam :)))
OdpowiedzUsuńJak w zawodzie lekarza - primum non nocere - tak w urządzaniu swojej przestrzeni - primum nie zagracić, nie zagęścić, wyważyć, wysmakować, zachować naturalność i praktyczną wygodę każdego domownika.
Uczę się tego, staram, dążę, bez pośpiechu :)))
Czy zdołam zachwycić w naszym domu czymś niepowtarzalnym - nie wiem, ale chcę,żeby było to takie moje miejsce, dobrze pasujące do mnie :)A może przemycę coś i z Przeminęło z wiatrem ?:)
Niech pomyślę... poszukam..., na pewno coś takiego mam w zanadrzu:)))
Cykl mógłby mi nie wyjść, bo jednak mało bywam ostatnio w inspirujących wnętrzach ;)
UsuńJa powoli buduję sobie (znowu) listę takich żelaznych zasad w moim domu: na pewno nie zagracać (już to widzę), nie zagęścić (jak wyżej), niskie meble (gdzie ja niby podzieję wtedy te circa 1001 rzeczy)... oj, dużo nauki przede mną :)
pewnie, że masz - nie wątpię :)
rozmarzyłam się... dziękuję
OdpowiedzUsuńBrzmi cudownie, jak niezapomniana stara melodia.
OdpowiedzUsuńTo był zupełnie inny świat a jakiś taki... swój.
Usuńwszystko wszystkim, ale najbardziej urzekły mnie słowa jakimi to wszystko opisujesz.. :)
OdpowiedzUsuńmiło mi :)
Usuń