Lato schyla się z wdziękiem i pięknie.
Po jednej stronie szosy pole słoneczników, po drugiej wrzosowiska.
Gdy jadę z A. czuję się tak dobrze dookreślona. Mam silne kontury i mocne fundamenty. Potrafi jednym słowem wlać we mnie pewność siebie, pokazać mi, jak bardzo chcę i dać odwagę, by zaryzykować.
Wjeżdżamy w miasto z największym pomnikiem, które mieni się kolorowymi tornistrami. Na skwerach, ławkach rozsiadła się młodzież z butelkami w dłoni.
Po wakacyjnej przerwie znów spotkania z samorządowcami i społecznością lokalną. Ze zdziwieniem odkrywam, że mi tego brakowało. Z jeszcze większym zdziwieniem orientuję się, że stoję w deszczu inspiracji. Szybko kreślę mapę myśli i nagle klocki rozwalone przez kilka tygodni, w tej jednej chwili układają się w sensowną całość.
A. jedzie dalej, ja wracam pociągiem. Miasto z największym pomnikiem, tak inne w swym rytmie od mojego. Pochowane w mieszkaniach, przyczajone za firanką w oknach niskich kamienic. Dworzec kolejowy, jak opuszczone miejsce. Złowieszczo brzmią moje obcasy w podziemnym przejściu na perony.
Odczuwam lęk. Lęk? Bądźmy ze sobą szczerzy: zwyczajnie się boję. I choć nie jestem zwierzęciem stadnym, to z ulgą oddycham, gdy powoli zaludnia się peron. Nad kalenicami dachów błyszczy w zachodzącym słońcu bryła pomnika. Uśmiecham się lekko. Zaczynają brzęczeć tory.
Gubię się w wagonach. Według mnie sensowniej byłoby, gdyby ich numery leciały po kolei. Ale wtedy podróż nie byłaby aż tak atrakcyjna. Przyzwyczajona do pociągów, które do mnie mówią, odczuwam stres, że przegapię stację w Wielkopolsce, gdzie w osiem minut mam zmienić pociąg.
Zmieniam w dwie.
Kobieta w przedziale czyta tę książkę, co to ją męczyłam rok czasu. Czyta i (widzę to) przeżywa. Ale, w przeciwieństwie do mnie, nie katusze. Dziewczyna czyta mój ulubiony miesięcznik a chłopak Przygotowanie do lekarsko - dentystycznego egzaminu państwowego. Aż mnie korci, by spytać go o stan mojego uzębienia.
Gubię linijki poradnika o politykach horyzontalnych.
Nie mam siły czytać.
Myślę o rozmowie z A. choć i na to sił nie mam.
Zadane pytania zmienia rzeczywistość i nagle definiuję swój problem.
Nie potrafię być w pełni zaangażowana, gdy muszę się dzielić na dwa odległe sobie światy. Aż takiego rozdwojenia jaźni nie mam. Nie potrafię jednocześnie działać na poziomie zadań i operacyjności, być w ciągłym ruchu, z kolizyjnością oczekiwań innych a przy tym być na poziomie strategicznym, być kreatywna, tworząca idee i innowacyjne rozwiązania. Tu trzeba wyciszenia, głębokiej analizy. Nie planuję zadań na osiem godzin ale na 5-6, zostawiając te pozostałe na sprawy typu emergency, te trudne do przewidzenia, które wiadomo, że się wydarzą. Są jak te jajka z radzieckiej gierki z Wilkiem i Zającem. Uwielbiałam ją. W realu nie jest już tak fajna, mimo iż żadnego jajka jeszcze nie zbiłam. Gdy łapiesz jajka, ciężko jest myśleć sprawach w kategorii meta. Zwłaszcza, że mentalnie jestem w przedszkolu. I nie mam tu na myśli swojego intelektualnego poziomu, moje myśli biegną ku M-ce.
Cele są zawsze subiektywne, co oznacza, że zawsze należą do kogoś. Mój cel jest sprzeczny z moimi ostatnimi emocjami i postrzeganiem rzeczywistości.
Być może jestem naćpana tą radością związaną z miastem i na tej fali zapominam o tym, co było złe. Znów cieszę się tym, co robię. Znów chcę robić więcej.
Rozmyślania przerywa sen. Budzę się w swoim mieście. Tuż przed północą miasto tętni. Wychodzę z hali dworca i widzę tak dobrze znany, tak dobry neon. Odpowiadam dobry wieczór a łza kręci mi się w oku. Z rozbawieniem stwierdzam, że nie mam zielonego pojęcia, jak dotrzeć o tej porze pod mój nowy adres.
Uśmiecham się do księżyca i dotrzymuję obietnicy złożonej dwa lata temu.
Idziemy na nocny spacer.
Tak, jak kiedyś.
Tak się zasugerowałam Twoją wtrętką o największym pomniku, że mam wizję, że w trakcie swojej podróży wylądowałaś na dworcu w Świebodzinie i nie mogę o niczym innym myśleć tylko o Tobie malutkiej jak mróweczka i wielkim cementowym Jezusie górującym nad sennym miasteczkiem jak jakaś Godżilla:)
OdpowiedzUsuńBardzo dobra wizja, tak właśnie było :)
UsuńJa za to, choć przyzwyczajona do pociągów, które i mówią, i, nawet bardziej, do tych, które nie mówią, niemal zgubiłam się na dworcu w mieście wojewódzkim: rozkopali go ze dwa lata temu i zakopać nie mogą. Zresztą, nie tyle wykopy mi przeszkadzają, co sprzeczne informacje o peronach na rozkładach jazdy.
OdpowiedzUsuńZawsze zazdroszczę szczęściarzom, którzy wracają z urlopu i niemal od razu pławią się w inspiracji. Ja przez cały wrzesień wegetuję, choć i to słowo jest dość przesadzone.
Tak, same roboty to nawet nic strasznego, ale oznakowania pozostawiają wiele do życzenia.
Usuńbardzo cenię ludzi, którzy dotrzymują składanych obietnic. zwłaszcza sobie samym. :*
OdpowiedzUsuń:* Wbrew pozorom tych dotrzymać najtrudniej.
UsuńA jak tam M-ka? :)
OdpowiedzUsuńM-ka odnajduje się wspaniale :)
UsuńNieraz tęsknię za tą grą z jajeczkami. "Żonglerka" nimi była niezłą frajdą, wywoływała sporo emocji, gdy tempo rosło, a w razie skuchy można było zacząć od nowa. Byłam w tym dobra. No i zasady były proste, choć wcale nie tak łatwo było pokonać tę maszynkę - szanse były równe dla wszystkich. Robiliśmy sobie w domu jajeczkowe zawody, póki się nie rozpadł ekranik.
OdpowiedzUsuńMyślę sobie,że moje zawodowe poczynania, to takie łapanie jajeczek połączone z ekwilibrystyką, w dodatku na grząskim gruncie, który nie wiadomo kiedy wciągnie. Złapiesz jedno, drugie ci się stłucze, ale już musisz pędzić po kolejne, by się wykazać, mimo, iż i tak nikogo nie obchodzi, z jakim wynikiem zakończysz, bo to tylko taka głupia zabawa na niby, mało poważana i śmiesznie łatwa. A ty mimo to wkładasz w nią emocje, jak we wszystkie inne swe zadania. A jak gra się kończy, możesz sobie sama zrobić medal z kartofla, bo wszystkim zwisają twe nadzwyczajne zbędne umiejętności. "Pip, pip, pip, game over, a ty z czego się tak cieszysz"
To, co dziś czuję, to chyba jest to słynne wypalenie zawodowe. I nie z mojego umysły się wzięło, a wskutek tego,że innym bezczelnie jawnie zwisaSZ. Więc czuję, jakby mnie powoli patroszono z zapału.
Moje klocki owszem, układam, porządkuję, mam je na oku i czuwam, ale głównie dla spokoju ducha. Robię swoje i patrzę, jak po mej prawej i lewej stronie galopują szczury. Nie lepsze ode mnie i nie bardziej pomysłowe. Za to świetnie im idzie pogryzanie innym stołków i popisy w stójce na czubku swego ogona, za okruchami ze stołu.
Obskakuję swoje pole gry mając w pogardzie wszelkie się łaszenie, najwyżej skuszę. Najwyżej. A może jeszcze im pokażę!
Jestem pewna, że im pokażesz. I to tak, że to oni zaczną gubić swoje jajka :) Najgorzej, gdy Twoje wysiłki nie znaczą zbyt wiele dla innychb :*
Usuń