wtorek, 8 maja 2012

black night

Widzę, jak nocą wymykam się przez okno i biegnę w nocnej koszuli i w schodzonych trampkach wiejską drogą. 
Biegnę do skrzyżowania z wielkim krzyżem pośrodku, przy którym zatrzymują się dwa razy dziennie PKSy. 
Przy krzyżu skręcam w prawo. To już niedaleko. Zaledwie 200 metrów dzieli mnie od świeżo odmalowanej bramy przystrojonej bibułą i papierem toaletowym. Przedzieram się przez zachwiany lekko tłum i wbiegam na podwórko, gdzie trwa w najlepsze prawdziwe, wiejskie wesele.

Kilka godzin wcześniej zachwycona wpatrywałam się w Pannę Młodą całą w tiulach i falbanach, pod którymi mogłaby zmieścić wszystkie wiejskie dzieci. Siedziałam przy długiej, drewnianej ławie i zajadałam się oblanym różowym lukrem tortem, od którego było tak słodko, że aż mnie zemdliło przy dziesiątym odegraniu przez orkiestrę Kaczuch. Mimo to tańczyłam, aż kazano wracać do domu.

A teraz widzę, jak przebijam się przez rozbawiony, głośny tłum. Nie interesuje mnie Panna Młoda, suto zastawione ławy, kolorowe balony i paski bibuły rozciągnięte po całym podwórzu. Szukam tej jedynej osoby, która mogłaby przerwać zło. 

Czasami widzę to, jak biegnę w tej nocnej koszuli przez wieś.
Czasami ten obraz dopada mnie przed zaśnięciem lub w bezsenną noc. 
Czasami.
Może 4-5 razy w życiu. 

Zawsze boli i przeraża, tak jak w tamtą wakacyjną noc. 

To nie wspomnienie. 
To alternatywne wyjście ze wspomnienia właściwego.
Wyjście, którego nie wybrałam. 

Widzę też wspomnienie właściwe.
Widzę, jak w wieku 6ciu może 7miu lat leżę w ciemnym pokoju trzymając pod kołdrą dwie przestraszone dłonie. 
Leżę i nasłuchuję ze wzrokiem wbitym w wiązkę światła uwiezioną w szparze drzwi i w cień poruszający się w miodowej szybie. 
Leżę i obmyślam wyjścia ewakuacyjne. Ten nocny bieg przez wieś. I - w razie większego złego - ten rzut kryształowym wazonem, który jest tuż za mną.

- Kajka, boję się... - dobiega spod kołdry.

Ja się nie bałam. Chyba. Na pewno nie odczuwałam strachu. 
Tak już mam: potykam się i drżę przed błahostkami, w kryzysach rozchwianie emocjonalne automatycznie przełącza się na zimny racjonalizm i opanowanie. 

Byłam spokojna i cały swój spokój przelałam na te przerażone osóbki leżące obok mnie. 
Ścierałam łzy. Mówiłam, że będzie dobrze, choć nie było. Uciszałam, gdy otwierały się drzwi. Kazałam trwać w bezruchu.
W myślach analizowałam wymknięcie się oknem i wezwanie pomocy. 
Modliłam się, by moja błagalna prośba o powrót telepatycznie dotarła do tej jedynej osoby, która mogłaby przerwać zło. 
Im mówiłam, że już idzie, że jeszcze tylko chwila. A każda chwila była jak smolista nieskończoność. 

Wybrałam leżenie pod kołdrą i trzymanie za ręce. 
Wtedy wydawało mi się to najrozsądniejszym rozwiązaniem.
Kto wie, co by się stało, gdybym zostawiła ich samych w rozchwianej panice?

Nie wiem, ile to trwało. Zbyt długo. Przyszła.

Czasami widzę, jak wybieram wyjście alternatywne. 
Może zło trwałoby wtedy krócej?
Ale może miałoby większy zasięg?
Może głębiej dotknęłoby innych? - choć i tak dotknęło wszystkich, każdego w innym wymiarze.

Noc się skończyła. Rano było normalne śniadanie i jak zwykle spacer, tylko trzymaliśmy się mocno za ręce. 

Nie pamiętam, abym kiedykolwiek o tym z kimś rozmawiała. 
Schowałam to w sobie.
A wczoraj wieczorem powróciło. 
Znów widzę, jak biegnę.
Dlaczego teraz?


Trzyletnia M-ka jest już taka duża, choć wciąż tak bardzo mała. Radosne, ciekawe świata dziecko. 
To, co w macierzyństwie boli i przeraża mnie najbardziej, to fakt, że nie uchronię M-ki przed wszystkim.   
I choć w naszym wewnętrznym świecie ma wiele swobody - czasem może i zbyt wiele - to boję się, że w jej konfrontacji ze światem zewnętrznym ja sobie nie poradzę. 

Zacznie się przedszkole i szkoła. Nowe interakcje i porządek rzeczy. Zło, które nie tylko żyje w bajkach. 
Boję się krzywd. Tych bezpośrednich i tych, które rykoszetem dosięgają innych.
Dziecku trzeba dać korzenie a potem skrzydła. I pomóc mu je rozprostować.

Mimo strachu wiem, że tak być powinno. Nie jest to łatwe.
I pewnie dlatego widzę, jak biegnę.
Widzę, że czasami nie można zrobić nic.
Nie na wszystko mamy wpływ. 

8 komentarzy:

  1. Bycie dzieckiem niesie ryzyko przeniesienia w dorosłość koszmarów i lęków, nie do wymazania. Stąd tyle w nas strachu w dorosłym życiu, bo każdy był przecież bezbronnym dzieckiem, a niektórych nawet skrzywdzono nieodwracalnie...
    Buziaki
    el

    OdpowiedzUsuń
  2. Matko jedyno Katie.Sparaliżowało mnie i nie wiem co pisać.Nie, wiem, ale się boję o tym napisać. Więc może jakieś bla bla obok tematu istotnego.Może to,że mi w chwilach wszechogarniającej sennej paniki śni się, że chcę biec, a coś mi pęta nogi.Albo spadam, tak, często spadam w dół.ps.Nie przed wszystkim uchronisz M-kę, kochana, ale możesz dać jej to co najważniejsze w walce ze światem, swoją bezmierną i bezinteresowną miłość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w porządku Nika. Sama nie wiem, skąd mi się to wzięło... zupełnie też nie wiem, czemu miałam potrzebę wywalenia tego tutaj. pewnie zupełnie niepotrzebnie to zrobiłam. teraz myślę sobie, że chyba wyszło ostrzej niż to pamiętam. w końcu nam włos z głowy nie spadł. nevermind. podobno, jak się śni, ze chcesz biec a nie możesz, tzn, że Ci się kołdra w nogi zaplątała ;)
      a o M-kę i jej bezpieczeństwo będę walczyć. Miłością właśnie :)

      Usuń
  3. Ja nie mam dzieci, ale na pewno bedę chciała. Tylko przeraża mnie to, co sie dzieje z tym światem, z ludźmi. Przeraża mnie wychowanie dzieci. Co bedzie jeśli dosięgnie je zło, a potem mnie jako matkę oskarżą o złe wychowanie.. Myslę - temat rzeka..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. owszem rzeka, w którą dobrze jest wskoczyć :)Lęki są naturalne i dobrze, że są ale ogrom piękna jest nie do opisania :)

      Usuń
  4. A ja myślę, że dobrze, iż nie uchronisz. Nie mówię o wielkich złach, bo te nie powinny dotykać nikogo, ale o tych codziennych... hmm, złośliwostkach, które czasem wcale nie są mniej bolące od wielkiego zła. Tych, bez których nie ma życia i do których winniśmy się stopniowo przygotowywać od małego, by wiedzieć, co zrobić, gdy przyjdzie czas. Czas przecież przychodzi dla każdego, nie można żyć całe życie w świecie bez najmniejszego zła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. masz rację, nie można i nie powinno się, żyć bez odrobiny zła. Niby to wiem, niby wiem, że to normalna i naturalna kolej rzeczy, że jest to zdrowe, ale jakoś tak, czasem smutek mnie dopada.

      Usuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger