Niemal każdego dnia nadchodzi taka chwila, gdy M-ka staje przede mną i mówi:
- Mamo, chcę być Kopciuszkiem.
Podchodzę wtedy do szafy, odsuwam skrzypiące drzwi (bo nie dość, że mamy nierówno pod sufitem, to podłogi też proste nie są) i wyciągam najprawdziwszą suknię Kopciuszka skrojoną na metr trzynaście. Nim M-ka suknię założy, odgrywamy całą historię według tego, co Pan Disney wyrysował w 1950. M-ka jest Kopciuszkiem, ja całą resztą - włączając w to ptaszki, złego kota, macochę i księcia. Najbardziej lubię tę scenę, gdy jestem Wróżką i spełniam te wszystkie marzenia: piękną suknię, szklane pantofelki, karetę. A jeszcze bardziej lubię to, co potem: M-kę biegającą w tej sukni po domu. Lubię patrzeć, jak je w niej zupę pomidorową, jak śpiewa w niej na balkonie, jak bawi się z kotem, rysuje, wita gości, a potem odprowadza ich do samochodu, mijając sąsiadów na schodach i na parkingu z dumnie uniesioną głową, szeleszcząc dołem sukni.
I tego Jej zazdroszczę. Tego, że w środku dnia może się przejść główną ulicą z, jak zwykle, rozczochranym włosem, ale za to w balowej sukni. Tego, że może w niej biegać, kiedy tylko ma na to ochotę. Poczuć się jak księżniczka, rozpieścić samą siebie, bez żadnego ale, bez wróżek i oddzielania ziaren od popiołu.
Kiedyś na pewno byłam księżniczką i miałam swoją wróżkę, która spełniała moje najskrytsze marzenia. A potem wpadłam w wir codzienności, ogarniania tysiąca spraw, nie zawsze swoich. Tak, jak każda z nas. W tak zwanym dorosłym życiu czasem zmieniamy się w księżniczki i w swoje własne wróżki. Zdecydowanie zbyt rzadko.
Jestem swoją wróżką z każdą nową książką wniesioną do domu. Z każdym pudełkiem czekoladowych lodów opróżnionych w nocy. Z lampką czerwonego wina pitą wieczorem na balkonie. Z długą kąpielą w blasku świec. Z niczym nieskrępowanym tańcem do piosenki odtwarzanej na okrągło, bo polubiłam. Z nową bransoletką okalającą nadgarstek. Z każdym zatopieniem we własnych myślach. Z każdą chwilą, w której jestem zwykłą sobą, bez wskazówki wyrzutów sumienia na godzinie dwunastej.
Myślę o tym, że jest Dzień Dziecka i momentalnie powietrze zaczyna mi pachnieć cukrową watą. Słodką niewinnością, rozpalonym latem, radością z każdej pierdoły, zdziwieniem i zachwytem nad wszystkim, co się zdarza. Smakuje wodą sodową, lodami z automatu, gumą balonową i napojem z woreczka. Ma na sobie białe podkolanówki made in China i macha dwoma kucykami tuż nad uszami. Na ramieniu ma skórzaną torebkę z samymi skarbami: kamykami i kwiatami zbieranymi po drodze. Na palcu pierścionek z błękitnym oczkiem, który przynosił szczęście. Uśmiecha się dwiema rosnącymi nierówo jedynkami. Dostaje podłużny balon, maskotkę Muminka (którą rok później zostawi w pociągu relacji Wrocław-Kołobrzeg i przepłacze za nią 3 długie noce) i poznaje smak coli pitej prosto ze szklanej butelki.
W dzieciństwie fajne jest to, że nie martwisz się na zapas. Jesteś tu i teraz. Chłoniesz, cieszysz się, uczysz. Doświadczasz tak prawdziwie. Zakładasz suknię Kopciuszka i malujesz palcami. Dzieciństwo smakuje i pachnie.
Moja wewnętrzna wróżka, mojemu wewnętrznemu Kopciuszkowi daje - właśnie dziś - prezent do bycia dzieckiem trochę większym niż jestem. Żeby nie martwić się więcej niż w danej chwili jest to wskazane. Żeby nie brać na siebie więcej niż można unieść. Żeby nie dać się zeżreć codziennym macochom. Nie poić fermentującymi frustracjami. By zakładać mentalną suknię Kopciuszka. Głębiej oddychać. Smakować i wdychać. Pluć pestkami czereśni przed siebie. Trzymać nadal w portfelu monetę z mrówkojadem i wierzyć, ze przynosi szczęście. Zatrzymać się. Zapatrzeć i dać ponieść, wciągnąć w głąb. I nie rozmieniać wewnętrznej radości na drobne. Być dla siebie dobrym. Zawsze.
Jak ja tęsknię za dzieckiem we mnie:) Choć zarzuca mi się, że dziecinna jestem ponad miarę... często za często ja tego nie czuję. :(
OdpowiedzUsuńA Tobie życzę w ten dzień byś rozpieszczała dziecko w sobie i o nim nie zapominała w codziennym byciu bardzo dorosłą :)Dziecko w nas dodaje zwyczajnemu życiu beztroskiej radości i naiwnego zachwycenia światem:)
buziaki dla Emiątka:)
Nikuś, ja wciąż słyszę, że dzieciak jestem, i pewnie coś w tym jest, choć o swoim wewnętrznym dziecku ostatnio zupełnie zapomniałam. Dałam się przytłoczyć rzeczywistości zupełnie zapominając, że chodzi o to, aby żyć, a nie cały czas brać się z nią za bary. Niezauważenie odcięłam się od swojej wewnętrznej radości, spontaniczności i tego optymizmu, który we mnie zwyczajnie jest. I właśnie pomyślałam, że takiej siebie nie lubię, że takiej siebie nie chcę. Bo przecież jestem dziewczynką z niegasnącymi zapałkami, która oświetla mrok innym. Sobie też powinnam. I Ty też :) I Tobie też życzę, abyś o swoim wewnętrznym dziecku pamiętała i o nie dbała :)
UsuńNie wiem czy to jest dziecko, czy jaki inny diabeł, ale gdyby nie to coś nie byłabyś sobą. Więc bądź, cholera, dla siebie. Dla innych przy okazji. Albo pieprz innych - poradzą sobie. A rzeczywistość to tylko scenografia - raz taka, raz inna - więc nie daj się przytłoczyć scenografi - to tylko tło. Dla Ciebie.
UsuńEmma
Przyznam, że mnie zatkało. Ładnie napisane. Dziękuję :)
Usuńmonetę z mrówkojadem? skąd się bierze monety z mrówkojadem i to takie, które przynoszą szczęście?
OdpowiedzUsuńem.ma
nie bierze się. po prostu nagle się pojawiają. jak gwiazdka z nieba. no to chyba muszą przynosić szczęście, prawda?
Usuń:) niech przynoszą
Usuńem.ma
:)
UsuńLubię takie dziewczynki biegające po ulicach w balowych sukniach, ale... ja byłam taką, która za nic nie chciała założyć sukienki w pomarańczowe kwiatki i ryczała jak oszalała, że na gwiazdkę dostała lalkę a nie wóz strażacki.
OdpowiedzUsuńMoże właśnie dlatego je lubisz? M-ki żęder polega na tym, że w sukni Kopciuszka bawi się zestawem małego majsterkowicza, o którym marzyła od 3 miesięcy ;)
UsuńBa, byc dla siebie dobrym. Zawsze. Niby proste a nie zawsze nam to wtchodzi.
OdpowiedzUsuńnajczęściej nie wychodzi wcale. niestety.
UsuńCzytam Cię, czytam i jakoś smutno mi się zrobiło. Nie mam w pamięci takiego słodkiego, beztroskiego dzieciństwa. I młodości też nie...
OdpowiedzUsuńAle z drugiej strony, chyba jestem dumna z tego, że coś, czego nie miałam obudziło się we mnie w jakiejś niewielkiej części po wielu latach. Teraz dopiero poznaję smaki i radości, które powinny mi się zdarzyć przed laty. Myślę, że sama na to sama zapracowałam i nadal pracuję, i nie daję już sobie odbierać żadnej malej i większej radości... Jestem i odpowiedzialna za rodzinę i pracę, a jednocześnie beztrosko stwarzam sytuacje, kiedy to moje dzieci czują, że powinny mnie strzec. Na szczęście nie są to zbyt groźne sytuacje :-)
Dzięki, Katie...
Czytam i bardzo się cieszę :) Cieszę się, bo to wcale nie jest tak łatwo odkrywać smaki i radości będąc w tym dorosłym życiu. Myślę, że to piękne i bardzo wartościowe. I niech tak będzie, już do końca :)
Usuń