poniedziałek, 1 grudnia 2014

don't worry be happy

M-ka mówi, że ma zły dzień. Wszystko leci jej z rąk, przewróciła się na placu zabaw, źle wycięła kartkę a jak chciała nabić na widelec oliwkę, to ona jej uciekła, a talerz spadł ze stołu i się potłukł.
Przytulam i mówię, że nie ma się czym przejmować, bo czasem tak się zdarza, że dopadają nas jednego dnia, jakieś dziwne zdarzenia, a w myślach dodaję, że częściej zdarza się, że takie dni następują jeden po drugim.

Zdecydowanie z końcem listopada nastał czas nienormalny. Zdecydowanie idzie zima, bo noce przesypiam jak niedźwiedź, hektolitrami pijam herbatę, żywię się gęstymi zupami i dopadł mnie szał tworzenia ręcznych dekoracji. Przy tym wszystkim chodzę wypoczęta, roześmiana i totalnie zakręcona i oderwana od rzeczywistości bardziej niż zwykle. 

Jak M-ka mogłabym siąść, opuścić ramiona i głowę i zrezygnowana szepnąć, że mam zły dzień. I to nie raz. Ale w powietrzu coś się kotłuje, jakaś dziwna energia, przez co ze spokojem przyjmuję splot różnych zdarzeń i moje otumanienie.

Bo tak w zasadzie czemu mam się złościć na zasłony, które po pierwszym praniu, zgodnie z przepisem na metce, zbiegły się dokładnie o tyle centymetrów, o ile je skracałam kilka miesięcy wcześniej? 
[Sprostowanie, jedna z nich skróciła się minimalnie bardziej]. 

Czy mogę też mieć pretensje do nabytych drogą kupna żarówek do nocnych lampek o małych gwintach, których gwinty były raz za małe, raz za duże, a gdy okazały się w sam raz, to wypełniły się dymem w jednej z lampek a potem i w drugiej, bo okazało się, że były żarówkami do piekarnika? 
[W tym miesiącu wydałam więcej na żarówki niż przez całe swoje życie i obecnie mam ich w swojej szufladzie więcej niż kiedykolwiek w życiu].

A może mam się gniewać na farby do szkła przyniesione przez R dla M-ki i nasz genialny podpity piwem pomysł, by w ramach niespodzianki dla M-ki wymalować jej pięknie szybę w drzwiach od pokoju i zaraz po naniesieniu ostatniego maziaja zerknąć od niechcenia na instrukcję, gdzie w pierwszym zdaniu widnieje informacja: farby niezmywalne. 
[Na drugi dzień dzielnie zeskrobałyśmy nasze dzieło z szyby w ramach twórczego i aktywnego spędzania czasu w związku z tym, że widujemy się raz na pół roku].

Czy może mam psioczyć na służbową skrzynkę pocztową, za to, że zamiast odpowiedzieć na przekierowanego maila, osobie, która mi go przesłała, wysłałam średnio wyrafinowaną odpowiedź pierwotnemu nadawcy wiadomości 
[Aczkolwiek odpowiedź kulturalną, poprawnie polityczną i cenzuralną, tylko zwyczajnie głupią]. 

Czy mam się obruszyć na dziwne spojrzenie pani ze sklepu zoologicznego, po tym jak nie mogąc określić jakiego rodzaju kocimiętki potrzebuję (bo się na tym nie znam) a nie chcąc wykazać się ignorancją w temacie (bo przecież kota mam już 7 lat!) z pewną miną na pytanie: co chce pani kocimiętką spryskać? odpowiedziałam: kota! A potem na opakowaniu przeczytałam: NIE SPRYSKIWAĆ KOTA!   
[Uspokajam, kot - kocimiętką niespryskany - ma się dobrze, spryskanie posłania oraz zabawek uwolniło w nim iście koci nastrój - w środku nocy dostaje pierdolca i lata za zabawkami po całym domu, liże mnie po powiekach i wkłada mokry nos w moje ucho].


Nie będę też składała reklamacji producentowi odzieży termicznej, że nagle po kilkunastu latach zorientowałam się, że nie mieszczę się w rozmiar noszony w liceum, czego skutkiem było grzebanie w koszu na śmieci w celu złożenia w całość podartego paragonu

[Odzież udało mi się zwrócić, mimo iż już ją wycofano z ekspozycji i pomimo podartego paragonu, dzięki czemu jestem nieco mniej oburzona na rzeczoną odzież].


I czy mogę mieć pretensje do mojego samochodu, że zwyczajnie podupada na zdrowiu i co chwila coś w nim niedomaga? O to, że tuż przed wymianą opon łapię kapcia, [wrażenie, że przez pierwsze kilka metrów jadę na ręcznym, mimo iż nie jest zaciągnięte i dziwne odgłosy przez resztę trasy w ogóle nie wzbudziły moich podejrzeń, gdyż z natury wszystko biorę za dobrą monetę. No dobra, może nie z natury, to wyuczone. Ale determinacji na pewno nie można mi odmówić]. I sytuacji nie poprawia fakt, że koło zapasowe jest w bagażniku, którego otworzyć nie mogę, gdyż kilka dni wcześniej zerwała mi się linka przy dźwigni przez co nie mogę zamknąć klapki od wlewu do paliwa ani otworzyć bagażnika [w sumie dzięki złapaniu gumy odkryłam, że do bagażnika mogę dostać się od drugiej strony, wystarczy złożyć siedzenie]. Czy też o to, że gdy patrzę na niego, ręce mi opadają, że znowu coś, on ni z tego ni z owego, zrzuca z siebie rejestrację? No nie mogę. Szczególnie po tym, gdy za wycieraczką znalazłam pismo z pieczątką mojego pracodawcy, które mnie informowało, że parking dla pracowników budowy jest po drugiej stronie kampusu.

[Poza tym z ciekawością zatrzymuję się na światłach, czekając na dźwięk klaksonu, po którym opuszczam okno i dowiaduję się od kierowców stojących na drugim pasie o tym co mi odpada, wisi, ciągnie się za mną, otwiera, nie domyka itd, itp.]

I w ogóle nie mam za złe czerwonemu woskowi za to, kapał strużką na jasną wykładzinę, gdy po ciemku przenosiłam zgaszoną świeczkę z jednego końca pokoju na drugi, a tym bardziej żelazku za pomocą którego niemal skutecznie usunęłam wosk. Niemal, gdyż w jednym miejscu za długo przytrzymałam rozpaloną stopę na kartce papieru i mi się trochę wykładzina przyciemniła.
[Wręcz wdzięczność mnie ogarnęła, że dzięki temu wreszcie się zmobilizuję i wymienię tę wykładzinę na jakąś bliższą mej estetyce podłogę].


To jasne, że nie mogę być zła na żadną z tych rzeczy, na żadne ze zdarzeń.

To jasne, że czasem mi przykro, że się przydarzają.
To jasne, że często są jak kropka nad i. Taką w sam raz na dobicie.
To pewne, że mogłoby ich zwyczajnie nie być.
To pewne, że powinnam się bardziej skupiać, uważać i być świadoma.
To jasne, że pretensje mogę mieć do samej siebie.

Ale zamiast tego lepiej jest wziąć głęboki oddech. Lepiej jest znaleźć w tym wszystkim jakiś element humoru. Choćby tego najbardziej absurdalnego. Wziąć głęboki oddech i szukać rozwiązania.
I nie martwić się aż tak bardzo.
W złych dniach najlepsze jest to, że się kończą.

[...nadal nie mam pojęcia, co z robić z tymi żarówkami] 




4 komentarze:

  1. Jedną możesz podrzucić mnie, chyba mi się łazienkowa przepala. Mruga jak wściekła, a ja nie bardzo wiem, jak zdjąć łazienkowy klosz. Cóż, niedzielna kąpiel przy świecach nie może być taka zła.
    Plus dziękuję za poprawienie mi humoru: ja wiem, że to o małych nieszcząstkach, ale przy kocie roześmiałam się w głos :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oby gwint pasował ;) Pożyteczna strona w małych nieszcząstkach (piękne określenie!) jest taka, że poprawiają humor innym ;) Bardzo proszę :)

      Usuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger