poniedziałek, 11 kwietnia 2016

in my place

fot.: www.instagram.com/rosiczka1

Na lewym policzku gwiazdozbiór nowych piegów, przebija się dość wyraźnie przez beżową drogę pudru nr 75.
A może wcale nie są nowe? Może te przywożone każdego lata, na pamiątkę wakacji ułożyły już dawno tę gęstą konstelację, której nie zauważyłam?

Tak, jak nie zauważyłam też tego momentu, gdy z węzełków, grudek, supłów wyskoczyły liście i kwiaty. Wiosna znów uderzyła mnie prosto w twarz ciepłym powietrzem przesiąkniętym zapachem kwiecia. 

I nie zauważyłam, jak każda myśl, riposta, uwaga i żart wypowiedziane wewnątrz siebie były kolejnym splotem gabardynowego kokonu. Nie zauważyłam też, aby mi to przeszkadzało. 

Wewnątrz mnie niepokój maluje senne obrazy, kreską ostrą, wyraźną, intensywnym kolorem.



Jak zawsze odkładam na później. Może to i tylko modne słowo, którym ludzie lubią sobie tłumaczyć lenistwo, ale ja odkładam. Odkładałam zawsze. Obwąchuje zadanie, przyglądam się bacznie, daję przestrzeń i czas, jak ciastu, które musi wyrosnąć na chleb. I w ostatniej chwili zbieram się i robię. I nigdy nie mówię: szkoda, że nie miałam więcej czasu. Panika jest tylko na początku, gdy zadanie w paczce ląduje na stole. Potem już tylko spokój, precyzja i perfekcjonizm. I doskonale wiem, że żadne z nich nie byłoby tak dobre, gdybym nie odłożyła. 

Ale są też rzeczy, które odkładam aż za bardzo. Mimo iż ich chcę. Aż nagle postanowiłam nie odkładać. A chociaż powody, dla których nie pojawiały się na mojej drodze, to jakimś losu zrządzeniem znikały tak samo szybko, jak się pojawiały. I w końcu poszłam na zajęcia z jogi (tak, dokładnie z tej, na które się wybieram od lat 4 i do tej szkoły, którą wynalazłam sobie rok temu) oraz z W na rolki, które planujemy 2 lata. Nie żałuję, że odkładałam. Cieszę się, że w końcu poszłam. Bo czasem po prostu trzeba zrobić to, co ma się zrobić. Bez gadania i zbytniego analizowania. 

Czytam swoje dawne wpisy i zaskakuje mnie, jak niewiele się zmienia. Jak niezmienne są moje emocje mimo zmiennych zewnętrznych. Cała jestem emocjami, więc to chyba ja niewiele się zmieniam. 
Bez gadania i zbytniego analizowania uciekam tam, gdzie zawsze jest najlepiej. Do siebie.

M-ka w swoich oczach wdrapała się na kolejny szczebel ku dorosłości, bo do płukania buzi po umyciu zębów nie potrzebuje już kubka.
Kolejnym pięknym doznaniem jest obserwowanie, jak tworzy sobie swój wewnętrzny m-kowy świat. W notesach, w robionych przez siebie książkach, w rysunkach, tańcu, książkach, które przynosi z biblioteki i marzeniach (mamo, chciałabym zrobić sama makaron). Dookreśla siebie, szuka tego, co daje jej szczęście i poczucie jedności ze sobą i całym uniwersum. Tworzy ten świat, który będzie jej bronią, przystanią, radością. Po prostu nią.  

Ja zatapiam się w swój coraz bardziej. Z każdą chwilą, z każdym zdarzeniem.
Niezauważenie.

6 komentarzy:

  1. Widzę SPORE zmiany. Ucieszyłam się z większej czcionki :)))Ale nie tylko z niej:))) Joga i rolki - to świetny zetaw dopalaczy na wiosnę:))) Ja uruchomiłam rower stacjonarny, bo na razie nie mam czasu na więcej, gimnastykę odstawiam w ogrodzie. Co do emocji... trzymam je na krótkiej smyczy ... jak nigdy. Taki czas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że te rolki i ta joga to nie taki jendorazowy zryw ;)

      Usuń
  2. Wiosna maluje gwiazdy na Twojej twarzy :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyjemność mi sprawiłaś tymi słowami. Lubię tu zaglądać. Wyciszyć chaos w głowie.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger