czwartek, 25 sierpnia 2016

varsovie





Jeszcze chwila i wiem, że mogłabym zakochać się w Warszawie. Tak szczerze, całą sobą, bez pamięci, z nieprzespanymi nocami i myślami wracającymi wciąż uparcie między te kamienice.


Zakochać się w tym ogromie przestrzeni, której tak bardzo mi teraz potrzeba i którą odmieniam przez wszystkie przypadki, czasy i płaszczyzny życia. Przestrzeni, którą - o paradoksie - poczułam tak naturalnie w tym najbardziej zaludnionym  w kraju mieście. W zapachu wilanowskich róż, przez które poczułam się, jakby babcia znów głaskała mnie po włosach. Mogłabym zakochać się w ciszy pod Chopinem, w chłopcach na Starym Mieście śpiewających międzywojenne piosenki w strojach z epoki, w wegańskim bigosie i w Matce Boskiej umieszczonej za szybą nad wjazdową bramą w podwórko. Mogłabym się zakochać tak mocno, że nie chciałabym już wrócić do innego miasta. 


Bo na pewno ponownie zakochałam się w prostocie rytmów, układzie pionów, poziomów i wysokości powojennych budynków, które dla innych są niewidoczne i nagie bez festonów, attyk i wielkiego porządku. Tak banalnie proste, nudne i brzydkie. A dla mnie są jak muzyka, ład i harmonia, ciekawa historia, która nigdy nie nuży. Bo dobrze poczułam się w mieście, gdzie układ urbanistyczny jest skrojony jakby do moich potrzeb. On we mnie i ja w nim odnajdujemy się idealnie. Wśród tych budynków, ulic czuję się dobrze, intuicyjnie i naturalnie. I mogłabym tak zostać, nabrać powietrze, rozłożyć ramiona i po prostu cieszyć się życiem. Warszawa to piękne miejsce, by tym życiem się cieszyć i je docenić. I choć onieśmiela mnie trochę to miasto pomnik, to czuję, że z każdym krokiem, z każdą tablicą wyłowioną gdzieś na murze, wtapiam się w tę historię i chcę czytać o tym wszystkim, odkrywać, wiedzieć więcej i zamyślać i zastanawiać się na każdym rogu jeszcze mocniej.  Tu historia tak naturalnie przeplata się z teraźniejszością, śmierć z życiem, ból z radością. I czuję jeszcze coś, coś, czego nigdy wcześniej tu nie czułam: witalność i dumę. Uśmiecham się.

Warszawa ma w sobie wszystkie odcienie mojego ukochanego brązu i szarości. Zapomniałam jak bardzo lubię te przybrudzone fasady Starego Miasta, barwy, jak kolor mocno przypieczonych gofrów, bladych biszkoptów, karmelu i waniliowych lodów rozciągnięte po całym mieście. Jestem spokojna, pogodna, nie martwię się niczym. Tam nawet włosy same z siebie, układają się tak, jak zawsze chciałam.

Z torbą ponoć najlepszych babeczek w tym mieście, suniemy z M-ką ulicami, które kryją się trochę z boku odsłaniając swoje piękno, gdy tylko w nie wejdziemy. Przechodzimy między ogródkami małych knajp i postojami rozgadanych taksówek,  z zadartymi głowami przechodzimy pod balkonami z których spływają na nas girlandy kwiatów, przebiegamy między rowerami przypiętymi do latarń i drzew. Zbieramy miasto każdym możliwym zmysłem i za każdym razem napisowi Miło Cię widzieć odpowiadamy: Ciebie również.

2 komentarze:

  1. Oj, Kasiu, witaj w klubie:))) Warszawa nie jest uznawana za miasto piękne. Może i nie jest. A ja Warszawę uwielbiam! Nie uroda w niej, choć urodę dla mnie ma szczególną, czyni ją piękną najbardziej, lecz jej DUCH żyjący pod każdym kamieniem, na każdym niemal rogu, w każdym kanale Starego Miasta...gdy widze jakąś stara bramę, a na niej ślad czasu, widzę starego Popiołka, każdy właz do kanału przywołuje obraz młodego chłopca a za nią dziewczyny z opaską PW, jakby wynurzyli się z Kolumbów na mych oczach, Łazienki pachną o każdej porze roku, widzę dom babci na Szwoleżerów, ten, którego już nie ma, słyszę stuk jej obcasów na chodniku, i dźwięki pianina w Cafe Fogg. A przed nią na schodkach przystanęło paru kawalerów, kurzą papierosy. Jeden o kulach - to mój dziadek na przepustce z Offlagu...
    Kocham Pałac Kultury, za to brzemię czasów, w których powstał, i za to,że się trzyma prosto.I wszystko, co brzydkie, odrapane i szare, i bazar Różyckiego, choć czy jeszcze jest? I Praskie podwórka z liszajem, i pieprzony zielony Żoliborz, i Ochotę z ulicą Piękną, a może to Mokotów? Zawsze, gdy tam jestem, wracam do klimatów rodem z Wiecha - piewcy warszawskiej gwary i dowcipu. Właśnie dziś wieczorem zastanawialiśmy się, co zrobić z weekendem. I Zbychu rzucił tak ot - jedźmy do Warszawy... No, może nie aż tak daleko chciałam, ale z pewnością wkrótce się wybierzemy. Odwiedzić stare kąty i ciotkę z przyległościami:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale fajnie! :):) Choć nie ukrywam, że gdzieś tam podskórnie czułam, że to zrozumiesz :) Ja jeszcze zbyt mało wiem, dlatego teraz szukam tych wszystkich odpowiedzi na to miasto. Uśmiecham się na wspomnienie, gdy poranki zaczynałyśmy od piosenek Bodo i już odliczam tygodnie, by znów do Warszawy pojechać, bo jeszcze tyle w niej do zobaczenia i do poczucia! Ściskam :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger