niedziela, 25 listopada 2012

to był świat w zupełnie starym stylu

Czasem staję sobie w oknie ostatniego piętra kamienicy i patrzę na brukowaną ulicę, detale architektoniczne budynków, na ludzi w oknach, tych, co przebiegają chodnikami i tych parkujących swoje samochody. I zawsze, gdy tak staję przed tym oknem, zastanawiam się, jak bardzo te budynki, ta ulica i ludzie z nią związani zmieniali się na przestrzeni kilkuset lat? A chwilę potem moja wyobraźnia przenosi mnie w XIX wiek, w czasy cylindrów i powozów, długich sukni i parasolek. W czas, gdy uruchomiono pierwszą linię tramwaju konnego w tym mieście i gdy gazowe oświetlenie ulic rozproszyło mrok.
Kadrami wyobraźni przechodzę płynnie do początków XX wieku, gdy ta ulica nosiła inną nazwę, a na drzwiach mieszkań widniały wizytówki z niemieckimi nazwiskami.

Lubię wiedzieć, jak dany obszar wyglądał kiedyś. Jaki kolor miała elewacja, czy obok był jakiś park, kiedy dane osiedle powstało, jaką funkcję pełniły budynki, które dziś mijam z taką oczywistością. Ale nigdy przeszłość miejsca, w którym mieszkałam nie zaprzątała mojej wyobraźni tak, jak teraz.
Bo teraz nie wystarczą mi ogólne wzmianki o dzielnicy. Jestem głodna szczegółów o ulicy, o tej najbogatszej w detale architektoniczne kamienicy.

Nigdy wcześniej historia miejsca, w którym mieszkam nie interesowała mnie tak bardzo, jak teraz. Bo też albo sama tworzyłam tę historię albo nie warto było się nad nią zastanawiać.
Teraz jest zupełnie inaczej. Przy pierwszej okazji wybrałam się na spacer wzdłuż tej długiej i krętej ulicy. Okaleczone powieki balkonów, fragmenty zworników i posadzek są niedopowiedzianą wskazówką. Są na moją wyobraźnię i ciekawość, jak czerwona płachta na byka.

Dlatego, kiedy czasem staję przy tym oknie, z kubkiem herbaty w dłoni, zastanawiam się, czy może te kilkadziesiąt lat temu, tak samo stała tu Charlotte albo Bertha? Bo któraś z nich na pewno, musiała kiedyś podejść do tego okna, wyjrzeć przez nie, bo zobaczyć, czy się chmurzy. Bo w roku 1941 właśnie one mieszkały na tym piętrze, na którym teraz żyją cztery rodziny. W tym moja. Ergo, zarówno Charlotte jak i Bertha miały ogromne mieszkania, na pewno zbyt duże jak na wdowy. Bo w tamtym czasie, w tej kamienicy same wdowy mieszkały. Była też jedna emerytka i paru emerytów. Jeden piekarz i strażak, dwóch ślusarzy i trzech elektryków. Zapewne Felix w swoim sklepie odkładał dla sąsiadów lepsze sztuki mięsa, a Georg robił im meble na zamówienie. Pius serwował im po pracy kufle pieniącego się piwa w swojej karczmie.

Przeszukując dostępne mi archiwa, natknęłam się na opowieść człowieka, który swoje dzieciństwo spędzał na tej właśnie, inaczej brzmiącej ulicy. Opisywał swoje szkolne lata, które zbiegły się z wybuchem wojny. Jego pierwszą szkołę zburzono - dokładnie wiem, w którym stała miejscu, ta druga stoi nadal. Co ciekawe, kiedyś właśnie do niej jeździłam przez całe miasto na lekcje tańca.

Patrzę na wydruk z książki adresowej, na nazwiska osób z Weinstraße (wciąż nie potrafię dojść do tego, dlaczego akurat tak?). Chodzę po tych samych schodach, co Emma i Gertruda, moja historia wtapia się w ściany, tuż obok historii Kurta i Maxa. Może Karoline też zastanawiała się, kto mieszkał tutaj przed nią? 21 nazwisk, z którymi czuję się związana, nie tylko wspólnym adresem, choć zapisanym w innym języku. Odczuwam ich obecność i kłaniam w myślach każdego ranka, mijając ich energię na schodowej klatce.

4 komentarze:

  1. Właśnie za to kocham stare domy,kamienice, ulice:)Za historię i życie minione, którymi przesiąkły ich ściany i bruk:)W takich miejscach zamazują się granice tego co jest, było i będzie. Otwarte wrota czasu:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe, też czasem tak mam:)))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może potrzebujemy czuć ciągłość z tym, co było dawniej? :)

      Usuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger