niedziela, 5 maja 2013

magical mystery tour

W mieście stu mostów i dwunastu wysp jest wyspa, którą obdarzyłam uczuciem szczególnym.
To wyspa młodości, radości i najwspanialszych dźwięków. Wyspa, która porusza moje najtkliwsze struny.
Gdy chodziłam do liceum, trzy razy w roku, na kilka godzin stawała się osobnym, alternatywnym światem, w którym czas rozmywał się niepostrzeżenie i przestawał istnieć, tak jak wszystko, co było za jej brzegami. Wszystko zaś było muzyką, miłością i przyjaźnią.
Na studiach przygarniała mnie do siebie ciemnymi nocami, gdy nie wiedziałam co dalej. Tam zawsze znajdywałam to, co było mi potrzebne. Nawet, gdy nie szukałam.

Był czas, gdy nie opuściłam na niej żadnego koncertu. Potem koncerty opuściły wyspę. Wróciły już beze mnie. W tym roku wróciłam ja.
Stojąc na jednym z mostów przez ułamek sekundy pomyślałam, że już chyba do siebie nie należymy. Ja już inna i ona też: wygładzona, dopieszczona, mniej surowa niż kiedyś, ze sceną po drugiej stronie, z ławkami i kostką brukową zamiast ziemi i wydeptanej trawy. Ja w trampkach zamiast glanów, bez poszarpanych dżinsów, z uczesanymi włosami. Ale przecież wszystko to, jest zewnętrzną powłoką, cała reszta zapewne jest niezmienna - pomyślałam i postawiłam swoją stopę na niej. I już nie zastanawiałam się, czy nadal do siebie należymy.

Fakt, trochę mnie ten deszcz lejący się z nieba deprymuje, ale po dwóch godzinach jestem tak mokra, że już nawet nie wiem, czy dalej pada czy już nie. Trochę zadziwia fakt, że znakomita większość publiki to gimnazjum - i pomyśleć, że będąc licealistką, gdy spotkałam na koncercie kolegę po studiach zastanawiałam się, co taki stary facet tu robi (!!!). Ale to tylko przez moment, bo potem znów czuję tę niesamowitą energię. Jest mi zwyczajnie dobrze.
   
Pod sceną skaczący tłum, który nie zwraca uwagi na deszcz. Jakaś uśmiechnięta dziewczyna, głośno śpiewa siedząc na ramionach chłopaka. Długowłosi chłopcy unoszą nad głowami mniej lub bardziej kreatywne kartki z informacją, na co zbierają pieniądze. Ktoś biegnie w stronę sceny, bo właśnie zaczął się ulubiony utwór. Inni śpiewają i tańczą w swoim kręgu.

Nie ma tego tłumu, tej dziewczyny na ramionach, zbiórek na piwo i  tych biegnących po jeszcze bardziej intensywne, muzyczne przeżycia.
Jest inna czasoprzestrzeń.
Patrzę na to wszystko i jest mi to tak bardzo znane. Tak moje, że mogę tego dotknąć i poczuć raz jeszcze, mimo upływu dekady i jeszcze trochę.

I widzę siebie skaczącą w tym tłumie. I znów czuję jak barierka obija mi żebra. Jestem tą uśmiechniętą dziewczyną na chłopięcych ramionach, która śpiewa najgłośniej jak potrafi. I znów widzę kumpli z workiem ziemi podchodzących do ludzi i mówiących: Zbieramy na pogrzeb kotka, możecie się dorzucić? To ja tańczę ze swoimi dziewczynami wzbijając tumany kurzu, który pokrywa nasze nagie łydki i uda. To tu piję swoje pierwsze piwo, kupione przez jakiegoś starszego chłopaka. I znów widzę Śkę, która kpiąco mówi: Nie potrzebuję pić alkoholu, by bawić się dobrze, po czym wypija mi 3/4 mojego pierwszego piwa. Tu za lewe ramię wyrzucam świadomość, że ściągam właśnie na siebie gniew ojca, który czeka w samochodzie, by odebrać mnie z koncertu, podczas gdy  ja biegnę szaleńczo pod scenę, gdzie Illusion zaczyna grać All apologies - piosenkę, która wtedy była wszystkim, czym byłam (i pewnie wciąż jestem, choć w innym natężeniu).

Znów szklą mi się oczy przy pewnych, choć innych, utworach. Znów czuję się tu dobrze, choć stoję z boku. Trochę śmieję się z dziewczyny, która przebiega na boso, choć sama też tak nie raz robiłam. I choć mi zimno i mokro, choć skórę na palcach mam tak pomarszczoną, jakbym godzinami trzymała je w wodzie, choć zazdroszczę, że nie jestem już w tym wieku, gdy takie pierdoły, jak deszcz i niewygoda zupełnie nie przeszkadzają, to zwyczajnie mam to w dupie.

Choć tak wiele się zmienia, to wciąż jest w tym wszystkim magia.
Wciąż jest wyspa, która porusza moje najtkliwsze struny.
Nawet jeśli robi to inaczej, niż dawniej.




2 komentarze:

  1. Dziwne uczucie, wejść w czyjś świat z lekka miniony, a darzony sentymentem, być obok, ale jakby o lata świetlne.
    Ja w tym deszczu wspominałam swoje młodzieńcze koncerty z całkiem innej czasoprzestrzeni. I cóż... już nigdy nie poczuję tego, co pierwszy raz na Republice. Mimo to nie zamierzam poprzestać na wrażeniach tak odległych, choć swą magią niedościgłych.Szukać nowych olśnień chwilą, choćby w ulewie, w tym cały sens:)

    Fajne uczucie, stać koło tak "starej" młodzieży i czuć,że się nie ma wieku :))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, właśnie to: "...czuć, że się nie ma wieku" :) Jasne, że wracają wspomnienia, ale one nie ciągną w dół: "kiedyś, to było fajnie", bo jest fajnie nadal, bo wciąż odnajduje się piękno i radość chwil. Dzięki za cudowne spotkanie :*

      Usuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger