środa, 4 maja 2016

parada wspomnień



Do pracy w maju przyszłam zupełnie nieprzygotowana, bo zapomniałam kalendarza z całą listą to do i do tego zmoknięta, jak kura, bo w moich strukturach myślowych maj nie jest miesiącem ulewnym. Do tego przyszłam zasmarkana, mięśniowo obolała, zaspana, z bardzo mocno zarysowanym planem na dziś: jak najszybciej wrócić do domu, pod kołdrę.  Zdecydowanie lepiej komponowałabym się z listopadem.



Od 24h moja córka ma już całe 7 lat a ja nadal nie do końca w to wierzę i czasem muszę się uszczypnąć. Nie jestem matką, która fotografuje urodzinowe torty, a szkoda, bo M-ka mówi, że był to jej wymarzony. Łagodzi to wszystkie dramaty i katastrofy kuchenne rozgrywające się w środku nocy i ten łomot serca tuż nad ranem. Śmietanka kokosowa staje się moim najmniej lubianym produktem spożywczym. Nad wyprawianiem urodzin również muszę trochę popracować, bo choć M-ka jest nimi zachwycona, to jednak zaproszenie gości na obiad i zorientowanie się tuż po jego odgrzaniu, że się nie posiada odpowiedniej ilości talerzy, może świadczyć o nieprzemyślanej organizacji. Niektórym to zupełnie nie przeszkadzało i uwiedzeni smakiem potraw wyjadali je prosto z garnka. 

Drgam cała w rytm, bo wciąż na koncertach czuję się, jak na swoim miejscu. Wszystko to co codzienne, powierzchowne zostaje na zewnątrz, a ja mam w sobie ten luz i tę radość, z której jestem zbudowana. I nie trzeba zbyt wielu nut, gdy stojąc w tłumie między ludźmi słuchającymi tej samej muzyki, tak bardzo różnie: między mężczyznami w wieku moich rodziców, słuchającymi tekstów w zadumie i ze zrozumieniem, wyciągającymi największe smaczki z instrumentów; między nastolatkami tak bardzo podobnymi do mnie, gdy byłam w ich wieku, zachłannie łapiącymi powietrze pełne radości i szaleństwa, wykrzykującymi słowa piosenek na całe gardło; między dziewczynkami w wieku M-ki, machającymi rękoma z ramion swoich ojców, wylewa się ze mnie cały potok łez i płynie ciepłym, rwącym prądem tego, co we mnie najgłębiej schowane. 

I za czym tak płaczę? Za młodością, za sobą, za każdym pięknem i dobrą chwilą, która mieszka w tej muzyce i we mnie. I, proszę, niech to nigdy tak żyć we mnie nie przestanie.

Bardzo nie lubię odpowiadać na pytania jak leci? i co słychać? Tęsknię za rozmowami bez kontekstu. 

W domu lecą wciąż te same płyty i słychać wciąż te same piosenki.

W sobotę był jeszcze po prostu kwiecień, a od niedzieli co krok bzy i kasztany, które kwitną.

Wydajesz się być szczęśliwa. 
Jestem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 serendipity , Blogger