poniedziałek, 15 sierpnia 2016

stories of the street



W miastach najbardziej lubię ulice. Te proste linie od do, przecinające się tu i tam, ginące niespodziewanie i rozlewające się kwartałami. Lubię ich piony i poziomy, szerokości i zwężenia, krzywe chodnikowe kostki i asfalt, który topi się od słońca.


Na ulicach jest wszystko. Życie, samotność, radość i obojętna, zachwycająca codzienność. Przemykanie i przenikanie, ciągłe przeplatanie i tkanie historii. Rytm, stukot, smród i kakofonia dźwięków, kolorowy zawrót głowy, nieskoordynowany tłum, niedopałki papierosów i wiaderka wypełnione małymi bukietami

W ulicach najbardziej lubię ludzi. Ich twarze wypełnione sprawami, włosy tańczące na wietrze, rytm kroków będących jak osobna piosenka, nieobecny wzrok i uśmiech do siebie wewnątrz. Bo to nieprawda, że ludzie na ulicach się nie uśmiechają. Uśmiechają się, ale rzadko używają do tego ust. 

M A R T Y  Mc F L Y

Po 22 upał zelżał na tyle, że z przyjemnością wyszłyśmy na zewnątrz, by móc swobodnie oddychać. Dzwonki tramwajowe brzmiały coraz rzadziej, dając znak, że miasto wchodzi już w noc. Siedziałyśmy na ławce oddychając letnim wiatrem, łapczywie łapiąc jego świeże powiewy, dając ulgę od całodniowego upału nagim ramionom. Zmęczenie odkładało się na naszych twarzach. Obok przejechał chłopak na hoveboardzie, T krzyknęła męskie imię, na które nikt nie zareagował. Potem krzyknęła je jeszcze kilkakrotnie, a chłopak zaczął zmierzać w naszą stronę. Im był bliżej nas, tym bardziej docierało do T, że chłopak ma na imię zupełnie inaczej, a ona pamięta jedynie ksywę.
(Jak to rozumiem. Przez cztery lata wspólnego jeżdżenia na obóz kolega zapytał się; Wietnamka, a jak ty właściwie masz na imię?).
Od słowa do słowa, Marcin, który nie był Marcinem, zapytał, czy chcemy się przejechać.
T chciała, ja się zawahałam, a potem usłyszałam irvingowskie: Korzystaj z każdej okazji, jaka ci się trafi na tym świecie, choćby miało ich być chwilami za wiele, bo pewnego dnia okazje się kończą, wiesz? Wiem. (Wiem też, że w tym zdaniu chodziło o coś głębszego niż wskoczenie na deskę z Powrotu do przyszłości). Jednym ruchem zrzuciłam sandały na obcasie i sunęłam przez chwilę w samym środku miasta, a uśmiech nie schodził mi z twarzy. 

R E P O R T E R

- Czy pani chce wskoczyć do tej kałuży? - zagadał dziadek, gdy próbowałam uchwycić kadr odbijający się w brudnej wodzie. 
A potem rozmawialiśmy o muralach i konceptualizmie, o falach elektromagnetycznych i wtórności współczesnej architektury. O tym, że nie jestem plastyczką, tylko lubię fotografować życie miasta.
- A wie pani, że ja też nigdy nie rozstaję się z aparatem? - wskazuje dłonią na futerał zawieszony u szyi, z którego wyciąga mały aparat - Ale ja robię zdjęcia telewizji. Chciałaby pani zobaczyć?

Kiwam głową, choć nie rozumiem, o jakiej telewizji mówi. Pokazuje mi kilkadziesiąt klatek i jest zupełnie przejęty:
- O, proszę, tutaj tak ładnie krakowski rynek mi wyszedł. A tutaj nasz papież, taki skupiony. O, proszę zobaczyć, panią premier udało mi się złapać. Bo to jednak ciężko tak uchwycić, jak tak szybko zmieniają się ujęcia.
Przewija uchwycone fragmenty relacji ze Światowych Dni Młodzieży z paskiem informacyjnym u dołu i jest przy tym tak szczęśliwy, że aż mi udziela się jego radość. 
- A tutaj lampa się odbiła w telewizorze i wygląda jak księżyc nad Sukiennicami, prawda?

A wszystko to pod ścianą kamienicy ozdobionej wielkim napisem: Zapominanie


M A R C H E W 

- To może powtórzmy, bo technicznie jest bardzo dobrze, tylko ja się nie uśmiechnęłam zbyt ładnie.
- Bo to trzeba szeroko, całym sobą - śmieję się, odbierając aparat fotograficzny i w odpowiedzi słucham szczegółów o stanie uzębienia, który nie pozwala uśmiechnąć się szerzej. 
Powtarzamy więc ujęcia przy fontannie z żabą na miłość (Czy pani myśli, że taka stara kobieta, jak ja zasługuje jeszcze na miłość?), a potem wpisuję w komórce adres internetowy strony, gdzie są wszystkie e-booki jej autorstwa z wierszykami dla dzieci i poznaję historię jej uwielbienia do dyni oraz marchewki, która odgrywa główną rolę w rymowanych historiach.



Za co lubię ulice? Za spotkania z obcymi ludźmi, którzy otwierają przede mną jakiś kawałek swojego świata. Czasem mam ochotę zrobić im portret bez twarzy, opisać to, w czym danej chwili żyją, spisać te krótkie dialogi, nadać pseudonimy, wydrukować i nakleić na słupie ogłoszeniowym historię człowieka. Oddać ją z powrotem ulicy, bo przecież dzięki niej powstała. [Jeśli gdzieś się na tają kartkę natkniesz, to wiedz, że rozmawiałam właśnie tu, niedaleko]

Lubię miasta. Ich pęd, dźwięk. Lubię czasem stanąć, niby bez celu i chłonąć, rejestrować każdy ruch, zbierać historie migawką, metaforą. I ku własnemu zdziwieniu, polubiłam TH, chyba za tę miejskość w tylnym bicie. 


4 komentarze:

  1. Przeczytałam fragmenty dobrej prozy. Przeniosłaś mnie. Dziękuję

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię i nie lubię. Lubię spacerować wśród obcości, zagadywać obcości nie lubię. Nie wiem, czy lubię być zagadywana. A z narcyzem jestem na to wystawiona nadmiernie. On zagadywałby wszystkich. Ja bym tylko obserwowała najdyskretniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zagadywana być nie lubię, ale że asertywności u mnie tyle, co kot napłakał, empatii zaś po brzegi i jeszcze tego bycia miłym i dobrze wychowanym (starszym się nie przerywa), to grzecznie słucham ograniczając się do monosylab i krótkich zdań ;)

      Usuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger