Naszło mnie w ubiegły wtorek. Zaatakowało chęcią nie do opanowania zaskakując mnie tak bardzo, że aż musiałam się uszczypnąć. Czy ja tak na poważnie?
Może wypiłam tego dnia zbyt dużo kawy? Albo może nie wyspałam się bardziej niż zwykle? Może się gdzieś w głowę uderzyłam? Najprawdopodobniej to wszystko było efektem stresu, który dopadł mnie w poniedziałek. A potem zadziałała psychologia tłumu.
Od poniedziałku stresowałam się przebyciem odcinka parking - mieszkanie W, by odebrać M-kę, który to odcinek znajduje się na trasie Centrum - Stadion, a przebyć musiałam go akurat w dniu meczu Czechy - Grecja. Do W dojechać można tylko pasem z adnotacją permit only a jak wiadomo, żadnego permit nie posiadałam.
Oczywiście mogłam dojechać do W od drugiej strony, ale i tak musiałam na nią się dostać przejeżdżając przez sam środek komunikacyjnego armaggedonu.
Oczywiście było rozsądne wyjście z tej sytuacji: rano zostawić samochód pod blokiem W i do pracy dojechać tramwajem a po pracy na odwrót. Jednak, pod wpływem stresu, wpadłam na to zbyt późno. Dlatego postanowiłam odebrać sobie nadgodziny i wyjść z pracy wcześniej, na dwie godziny przed ograniczeniami w ruchu drogowym.
Uprzedzę fakty: do W dotarłam bez problemu, w rekordowym czasie 15 minut. Stwierdziłam wręcz, że jeździ się cudownie: mały ruch (co bardziej rozgarnięci ode mnie lub ci co mogli sobie na to pozwolić pewnie skorzystali z MPK), bezpiecznie (jednak radiowozy policyjne na każdym skrzyżowaniu robią swoje), kulturalnie (mam taką tezę, że im większy chaos w mieście, tym kierowcy są bardziej uprzejmi i wyrozumiali - przynajmniej dla mnie).
Nie przewidziałam natomiast tego, że o wiele trudniej będzie pokonać odcinek praca - parking.
Wyszłam wprost w tłum czeskich kibiców. Na szczęście szłam w tym samym kierunku co oni - pod hotel, w którym zakwaterowana jest czeska reprezentacja. Po prostu dałam się im ponieść. Oni coś mówili, ja się uśmiechałam, bo nie słyszałam co mówią. Pod hotelem było już trochę gorzej, bo musiałam iść dalej, a oni nie. W końcu się przecisnęłam.
Szłam na ten swój parking i mijałam większe bądź mniejsze grupy kibiców z wielkim rogalem na twarzy. Zapewne wzięli mnie za jakąś niespełna rozumu.
Ale właśnie w tym momencie zadziałała psychologia tłumu.
Kategorycznie stwierdziłam, że ja po prostu M U S Z Ę pójść do strefy kibica! Nie oszukujmy się, raczej nie dożyję (a zamierzam żyć długo i szczęśliwie) kolejnego EURO w moim rodzinnym mieście. Jakieś wspomnienia z tego wydarzenia mieć muszę i jakiś temat na bloga w końcu też. Tak, tak, zrobiłam to dla Was ;).
Do strefy kibica poszłam na drugi dzień po pracy. To znaczy przeszłam się obok niej. Jakież było moje rozczarowanie! Kibiców tyle, co kot napłakał a do tego pogubiłam się w tym labiryncie płotów, bannerów i nie umiałam się wydostać. Mój niedosyt był tak duży, że oświadczyłam, że ja chcę iść do strefy kibica w czasie meczu. Poszliśmy w sobotę.
Najchętniej koczowałabym w niej od rana, ale ponieważ Kubik był w pracy, umówiliśmy się pod wieczór. Kubik chciał się umówić w samej strefie. Ponieważ mamy bardzo dokładny podział obowiązków rodzinnych (Kubik jest zawsze pełen nadziei, ja jestem od myślenia katastroficznego i piętrzenia nierealnych problemów) szybko wywiązałam się z zakresu swoich zadań oświadczając, że w tym dzikim tłumie, który nas zapewne staranuje, się nie znajdziemy a poza tym pewnie ta strefa będzie już zamknięta i może chodźmy do innej, mniej obleganej? Kompromis polegał na tym, że omówiliśmy się pod najbardziej obleganą strefą.
Na mecz ubrałam swoją koszulkę na ramiączkach w biało-czerwone pasy. Zakupiłam ją w roku 2002 z okazji MŚ - wtedy pracowałam jako kelnerka i nakazano kupić nam koszulki w barwy narodowe. Wszyscy kupili piłkarskie koszulki z orłem a ja jako jedyna potraktowałam polecenie zbyt dosłownie. Uwielbiam ją bardzo aczkolwiek noszę ja tylko po domu, gdyż jest dla mnie zbyt pasiasta i zbyt rzucająca się w oczy. Ale na sobotę była idealna.
Szłam na autobus z innymi kibicami - tylko oni podążali na stadion. Zatrzymał nas biało-czerwony szlaban i mignęły przed nami wypełnione po brzegi rozśpiewane pociągi. Oni machali do nas, my machaliśmy do nich. Ja jestem bardzo wrażliwa na tego typu rzeczy więc od razu łzy miałam w oczach. W autobusie jedna wielka integracja wszystkich tych, którzy mieli takie same koszulki ze sklepu, który jest tani (czemu ja sobie takiej nie sprawiłam??). A potem, jak wysiadałam, to poczułam się jak jakiś celebryta normalnie, bo oślepił mnie blask fleszy aparatów rejestrujących wysyp kibiców z autobusu. I właśnie wtedy chciałam uciekać.
Morze ludzi płynące w stronę Rynku. Co chwila wspólne sesje zdjęciowe kibiców z Polski i z Czech. Okrzyki, klaksony, śmigła helikopterów, samochody na sygnale. Tłuczone szkło. Kubik i Z.
Oczywiście, do strefy już nas nie wpuszczono. Ale to nic. Pod strefą też było fajnie. Kubik krzyczał "Czesi do toho!" ja nawiązywałam międzynarodowe znajomości, a Z. pił piwo. Z tym piwem to też ciekawa rzecz: idziesz sobie centrum miasta z piwem w dłoni, ocierasz się o policjanta a on nic! Odruchowo chowałam piwo za siebie, do momentu aż zobaczyłam, jak jakiś kibic proponuje policjantowi wódkę.
A potem był Mazurek Dąbrowskiego i łzy w oczach. I właśnie wtedy dopisałam na swojej liście rzeczy do zrobienia: obejrzenie meczu polskiej reprezentacji na stadionie. Niezależnie od wyniku.
Ktoś tam śpiewał, że nic się nie stało, ktoś tam inny miał przeciwne zdanie. Czesi jakby w lekkim szoku. Mnie natomiast zelektryzowała wiadomość, że w grudniu 2012 roku nastąpi kryzys energetyczny i zaleje Nowy Jork.
I gdybym została w domu, to bym o tym nie wiedziała!
Dzisiaj kibicuję Irlandii:))Zawsze miałam słabość do tego kraju i tego narodu, pokrewną mentalność wyczuwam:)No i kibice:)Ależ oni mają fantastycznych kibiców:)To się nazywa umieć przegrywać z klasą:)
OdpowiedzUsuńA ja dzisiaj w sumie to nie wiem komu kibicuję, właśnie się głowię nad wynikami w naszym domowym typowaniu...
UsuńJestem pod wrażeniem Irlandczyków! I piłkarzy i kibiców! :)
UsuńDo takich uczuć nie lubię się przyznawać, ale się przyznam. A co mi tam! Zazdroszczę!!! :]
OdpowiedzUsuńno wiesz, tak naprawdę to ja w rezultacie w tej strefie kibica nie byłam... ;)
UsuńWitaj !!!!!! Ja też byłam przez chwilę w strefie kibica. Polska przez chwilę była tak ładnie zjednoczona:))
OdpowiedzUsuńTo mi się z tego wszystkiego podobało najbardziej. Bardzo pozytywna i silna energia :)
UsuńP.s. Cieszę się, że jesteś na blogspocie :)
:)
OdpowiedzUsuńzupa pomidorowa była zajęta! ;D
Usuńbo zupa była za słona
Usuńbrawo! na knedliczki!
Usuńkto wie, może spotkałaś się z Pawłem_Moim, który był własnie w Twoim mieście.. aj.. tez tam chciałam być.. :) Na pewno działo sie tam wiele dobrego, nie licząc tego złego ;)
OdpowiedzUsuńJeśli jest ze Strzelec Opolskich, to kto wie? ;)
Usuń